SPECJALNE - Rubryka
Auto-da-fé: Marzec-Kwiecień 2013
2 czerwca 2013
Auto-da-fé: Marzec-Kwiecień 2013
autor: Wawrzyn Kowalski
Hell awaits. W tamtą stronę udał się Jeff Hanneman, gitarzysta Slayer, gdy przegrał walkę z nietypową formą martwicy (necrotizing fasciitis). Przyczyną choroby było prawdopodobnie ukąszenie pająka, które niestety tym razem nie skończyło się dla super-bohatera szczęśliwie. "It's a true reality living in cemetery" – nawoływali kiedyś goście z Mortuary Drape w piosence o wymownym w tym kontekście tytule: "Obsessed By Necromancy". Tak się też złożyło, że planowany od jakiegoś czasu marcowo-kwietniowy odcinek niniejszej serii przybiera różne formy nekrologu. Na… rozkładzie istne sanatorium pod klepsydrą. Postanowiliśmy przepytać ludożerczego Ghula, który wspomnianą prawdziwą rzeczywistość zna na wylot. W kolejce inna zakapturzona postać: Reverend Kriss Hades, coś jak pan zaświatów, który udowadnia, że "nawet śmierć może umrzeć", gdy się jest dziwnym dostatecznie. Na koniec zaś wspomnienie po zmarłym drugiego kwietnia autorze Virgin Among The Living Dead ‒ reżyserze Jesúsie Franco.

Cześć. Co słychać w Creepsylvani? Czy krew kropi często ostatnimi czasy?
Jakoś raz na tydzień. Zazwyczaj zaraz po deszczu żab, a tuż przed opadem gwiezdnej mazi (star jelly).
Czym się tam teraz zajmujecie? Zjadacie trupy, czy może nagrywacie jakąś nagrobną płytę?
Robimy obie te rzeczy, a nawet jeszcze mniej!
Muzycznie równie blisko jak do Creepsylvanii jest wam do 80s Bay Area thrashu. Skąd pomysł, by zamiast zjeść ‒ podkarmić i resuscytować to prawie martwe brzmienie?
Kiedy byłem młodym mutantem pracującym jako dziwadło na pokaz w czasie karnawałowych objazdów, wszyscy kudłaci cyrkowcy słuchali tych starych thrashowych trup. Wiele razy słyszałem kojące brzmienie Exodus lub S.O.D., w czasie kiedy mój pan bezlitośnie okładał mnie batem w kącie mojej wyściełanej słomą klatki. Mówię tu tylko to, że lubię być chłostany…
A co myślicie o ziomkach z Metalliki? Skazani na pożarcie? Artystycznie wydają się nie żyć od dawna…
Serio? To w Metallice są nadal jakieś ziomki? Myślałem, że zostali zastąpieni przez animatroniczne postacie lata temu, coś à la Pizza Time Players. W każdym razie, nie wydaje mi się, żebym chciał ich zjeść. Wyglądają, jakby smakowali wodą kolońską i produktami do pielęgnacji włosów.
A gdybyś mógł wybrać jakieś świeże mięso, na kogo by wypadło?
Zawsze miałem chrapkę na tego kolesia Christana Bale'a. Wygląda na w pełni zjadliwego.
Jamesa Balsamo, reżysera horroru Hack Job, zjedliście na scenie. Dlaczego?
No spójrz tylko na niego! Jest prawie tak jadalny jak Christian Bale. Po prostu nie mogliśmy się oprzeć.
Bywały też inne niewyjaśnione zdarzenia w czasie waszych koncertów. Które z nich uznałbyś za najbardziej zaskakujące?
Oklaski publiczności.
We wspomnianym horrorze Hack Job wystąpiliście razem z Gwar. Byli dla was dużą inspiracją?
Tak.
A co myślisz o Lordi i ich niezamierzonej parodii tego stylu?
Staram się o nich nie myśleć.
Hej, a czy ghule właściwie lubią się z The Zombies?
Tak, szczególnie lubię piosenkę "She's Not There". Lubię piosenki o ludziach nie będących na miejscu i nie robiących nic. Czasami czuję się tak zmęczony tym, jak zajęci są ludzie robieniem różnych rzeczy i byciem na miejscu w różnych piosenkach, że po prostu potrzebuję przerwy od tego wszystkiego.
Żyjemy znów w czasach żywych trupów. Oglądasz jakieś nowe filmy zombie? Zauważasz jakieś wyraźne różnice względem czasów Lucio Fulciego czy George'a Romero?
Nie mamy dostępu do zbyt wielu nowości w naszych katakumbach. Nasze połączenie z internetem to ciągle dial-up i zabiera nam około dwóch tygodni, aby obejrzeć jakiś film w streamie. Widziałem jednak kilkaset pojedynczych ujęć tego remaku Dawn Of The Dead, w czasie kiedy film ładował się klatka po klatce na naszym Wang 2200. Film był trochę powolny, w moim skromnym odczuciu…
Wiem za to, że dostaliście na VHS taśmy Troll Hunter. Możesz sobie pewnie wyobrazić fabułę mockumentu Ghoul Hunter. Kto zagrałby w nim łowcę podążającego waszym tropem?
Dziwne, ale potrafię wyobrazić sobie taki film... Pomysł wydaje mi się znajomy, mam go na końcu języka… Dobra. Gdy sobie przypomnę, dam ci znać. A jeśli chodzi o to, kto miałby zagrać Łowcę Ghuli, to myślę, że musiałbym postawić na… Christiana Bale'a.
Wiem, ze interesujesz się alternatywną historią, Ufo i opowieściami o zagubionych rasach, masz w zanadrzu jakieś historie o ghulach?
Wygubiłem kiedyś trzynogą rasę, ale to nie była moja wina. Alternatywna historia: koleś naprawdę miał trzy nogi. Ten gość potrafił poruszać się bardzo szybko!
Są jakieś inne fabuły, które zostawiają krwawy ślad w waszych tekstach?
W naszych lirykach? Nie wiem, jak się do tego odnieść. Może odpowiem jednym z moich ulubionych poematów, napisanym przez cenionego poetę J. K. McGratha. Utwór ma tytuł "On Surfing":
Mam nadzieje, że wiersz odpowiada na twoje pytanie, albo chociaż zmienia temat.
Lubisz też niemieckie piosenki pijackie. W tej kategorii też masz jakiegoś faworyta?
Moją ulubioną jest "Muss I Denn", piosenka o tym, jak zostawiasz za sobą ukochaną, i o złożonej jej obietnicy, że pewnego dnia wrócisz i razem usuniecie z waszej wioski wszystkich niepożądanych osobników. Przynajmniej myślę, że jest właśnie o tym. Aż tak dobrze nie mówię po niemiecku.
Z gromnicą szukać bandy tak zwariowanych jackaroos, jakimi swego czasu byli ziomkowie z Sadistik Exekution. Fanem australijskiej załogi był Euronymous, a Quorthon, w uznaniu dla ich wykrzywienia, wysłał im listem kości (ludzkiego?) szkieletu. Kriss Hades w tej trupie krwawych komediantów jest z pewnością najbardziej utalentowanym muzykiem. Obecnie, jako Reverend Kriss Hades, przekracza granicę między dziwnymi eonami, rozwijając własną narkotyczną stylistykę na potrzeby sobie tylko znanych mrocznych kultów.

Porównałeś koncert Sadistik Exekution do pola średniowiecznej bitwy. Była jakaś prawdziwa walka, ranni, krew i odrąbane kończyny?
Wiesz, spędziłem wiele lat na wymyślaniu innowacyjnych i pomysłowych sposobów zarzynania publiki – najlepiej obezwładnionej lub choć bez szans na ucieczkę przed ostatecznym końcem. Nasze wczesne koncerty, jak się wydaje, nieźle realizowały ten projekt, sądząc po postępującym obłędzie zaproszonych gości i ich samobójczo-entuzjastycznym odzewie. Show Sadistik Exektutionto to zielone światło dla skrajnie maniakalnych zachowań bez oglądania się na siebie czy innych. Było więcej niż kilka ofiar, wliczając nas samych na scenie, i zyskaliśmy tak złą sławę, że właściciele sal coraz rzadziej wyrażali zgodę na organizację naszych koncertów. Miałem taki całkiem niepraktyczny pomysł, marzenie: młyn walczących tuż przed sceną barbarzyńców. Należałoby wyposażyć tych wszystkich ochoczych, obłąkanych berserkerów i agresywnych death-czubów w taką ilość oręża, jaką zdolni byliby utrzymać, zatankować ich bojowym paliwem, jakiego by zapragnęli i rozerwać towarzystwo utworem "Volcanic Violence (K.A.O.S.)" na pierwszy ogień. Inny pomysł, to po prostu uraczyć wszystkich gazem musztardowym, a samemu wdziać nieszczelne maski; w ten sposób zespół mógłby ciężko się zatruć, piosenki stałyby się coraz bardziej zgubne, w miarę jak gaz zaczynałby działać. Umieranie w tym performensie byłoby udziałem publiczności.
Trochę jak show GG Allina... Totalny obłęd. Kurt Cobain pisał, że chciał iść, ale się bał…
Raczej nie inspirowaliśmy się GG Allinem bezpośrednio, ale myślę, że to, co robił było całkiem interesujące. Niewtajemniczeni zobaczą powiązania, jednak Sad Ex to zupełnie inny świat.
Właśnie. Inny świat. Stwierdziłeś kiedyś, że nie ma sensu kopiować norweskich lasów. Jak byś więc opisał wasz background?
Norwegia to długi zmierzch i ciemność, co musiało mieć wpływ na muzykę. Australia to całkowicie inna ziemia, gwiazdy są inne, klimat może być ciężki, a stwory jadowite. Tutejszy pająk Atrax na przykład to czarny zawzięty agresywny potwór z wielkimi kłami pełnymi toksycznego jadu.
I wy w latach 90. byliście prawdziwie dziką bandą. Może opiszmy pokrótce historię przemocy – słynna jest na przykład opowieść o tym, że basista Dave Slave zniszczył w czasie trasy autokar...
To dziwne uczucie, widzieć kogoś ogarniętego tak niepohamowanym gniewem, że jego głowa wyglądała, jakby miała zaraz eksplodować. Slave miał skłonność do wygłaszania bardzo agresywnych tyrad, naprawdę śmiesznych, jeśli się je śledziło z bezpiecznej odległości. Miał swoją broń, którą nazywał "Thursto Bar". Był to bardzo gruby kawał metalu, długi na ponad metr. W czasie piroklastycznych wybuchów twarz Slave'a robiła się ciemnoczerwona, wykrzywiała się w niedorzecznie okropny sposób, a on sam pienił się ze złości i próbował krzyczeć, choć zazwyczaj był zbyt wściekły, by wydać z siebie coś więcej niż szalony bełkot w czasie, kiedy rozbijał wszystko w zasięgu wzroku swoją kurewską metalową sztachetą. Widzieliśmy kilka naprawdę apokaliptycznych rozrób, więc koniec końców tour-bus był tylko jednym z wielu podobnych wypadków. W zdarzeniu uczestniczyli jednak ludzie nienawykli do tego typu zachowań, także ja i Rok czuliśmy się w obowiązku, spróbować go zabić. Slave ma strasznie twardą głowę, więc niestety strzaskałem kość w lewej ręce, gdy starałem się go ogłuszyć.
...Perkusista Sloth chciał ponoć zostać przykładnym Chrześcijaninem, wyszło?
Sloth jest najbardziej wyluzowaną osobą w Sadistik Exekution, a prawdopodobnie na świecie. Z każdym ma dobre układy, żadna sytuacja go nie przerasta, jest jak jakiś hipis-czarodziej, czy coś takiego – kompletne przeciwieństwo jego stylu na bębnach. A jednak ma pewne skłonności, które ostatecznie sprawiają, że chcesz go zabić. Regularnie rzucał zespół, kiedy rzeczy naprawdę dobrze się rozwijały i równie regularnie się nawracał. Znów, znów i tak dalej! Zmiany jego osobowości budziły niepokój. W czasie jednej z takich akcji, w Sydney, siedzieliśmy w zaułku tuż przy knajpie, pijąc, dusząc się w furii i głośno wykłócając. W uliczce był niesamowity pogłos, efekt był taki, że echo wzmacniało słowa, tak, że wydawało się, że jest nas więcej niż dwóch, co chyba zresztą było pierwszym powodem tego, że tam właśnie usiedliśmy. Rozmowy o nagrywce i w ogóle o zespole zawsze kończyły się chaotycznie. Ktoś musiał wezwać gliny, i kiedy my kłóciliśmy się w najlepsze, nagle wszystko otoczyły migające światła i radiowozy. Przerwaliśmy szarpaninę i jeden z gliniarzy zapytał: "Co to wszystko ma znaczyć?". Szybko odkrzyknąłem "On znów jest Chrześcijaninem!", celując palcem w Slotha, na co oni kupą naskoczyli na niego, zawinęli do suki i zatrzasnęli drzwi. Po czym wszyscy odjechali na sygnale, zostawiając mnie samego. Dziwne wydarzenie, tak teraz myślę... a Sloth nigdy nie powiedział, co się z nim wtedy działo dalej…
...Wokalista Rok kręci dla odmiany filmy porno...
Cóż, porno-fenomen Roka jest przegięty, ordynarny aż do skrętu kiszek i na pewno nie dla osób o słabych nerwach, lub w ogóle kogokolwiek ceniącego ludzką przyzwoitość. The Kunting Of The Crone, jeśli dobrze to zapamiętałem, był chyba pierwszym filmem, który zrobił. Naprawdę niski budżet, nie wiem nawet jak to opisać – był jakoś rozpaczliwie realistyczny. Film właściwie totalnie nieoglądalny. Ale tak całkowicie! O ile nie jesteś kompletnie otumanionym, zaćpanym perwertem albo po prostu jebniętym typem – nie oglądaj. Ryjący psychikę, pierdolnięty film, który nie nadaje się nawet do wyrzucenia. A na absolutnie upośledzoną i sadystyczną kinematograficzną żółć, jaką jest: Jesus Kunt And His Violent Vibratinng Colostomy Codger i jeszcze gorszy: Jesus Kunt Versus The Skin Shaven Satanik Sluts From Heaven And Hell wręcz brakuje słów. Nie wiem, czy ta cała krew, plwociny i wymioty są prawdziwe, ale to właściwie wcale nie poprawia mojego samopoczucia, tak to zostało zrobione... Wreszcie Kookla Fukks Dogs serio spowodował kłopoty: RSPCA (Royal Society Preventing Cruelty to Animals) wezwała pały, gdy jakimś cudem zobaczyła trailer tego filmu, władze straszyły srogimi reperkusjami, na szczęście oskarżenia były naprawdę niedorzeczne, a zarzuty na tyle niejasne, że sprawa nigdy nie trafiła do sądu. Sloth prawdopodobnie zrobił kilka więcej, ale serio nie wgłębiam się w to, bo pewnych rzeczy, raz widzianych, nie można potem cofnąć.
. ...Ty sam zaś zostałeś dawno temu porwany przez UFO. To prawda?
Spotkania z Obcymi ciągle budzą kontrowersje, jako że, o ile sam nie miałeś podobnego doświadczenia, wiara w nie to kwestia czysto subiektywna. W Polsce też zanotowano przez dekady wiele bardzo interesujących przypadków. Zresztą komunikacja pozaziemska jest już od eonów udokumentowana, a sprawa genetycznej inżynierii Obcych też wygląda przekonująco, choć stanowi nadal oczerniany i ostracyzowany temat. Moje osobiste doświadczenia rozpływają się w halucynacjach, budząc astralne sny i dalekie rytuały świadomego kontaktu i rozmowy. Spodki Obcych bardzo różnią się wyglądem i działaniem, podobnie jak sami Obcy, a rozlokowanie, wygląd fizyczny czy wymiary tych maszyn znajdują jedynie dalekie odniesienie w tym, co ludzie projektują w rzeczywistości, czy nawet w odległych fantazjach. W ciągu swojego życia otrzymuję nieregularnie pojawiające się wiadomości czy wizje, żeby zbudować szczególną aparaturę i uczynić komunikację łatwiejszą, chodzi o medytacyjną piramidę z podwójnie wykończonego kryształu na przykład, a w niektórych przypadkach dostaję nawet coś w rodzaju astronomicznego przymierza. Air-Kraft, którego doświadczyłem, jest masywny, monumentalny, wymyka się opisowi, a przy tym jest całkowicie niewidzialny, ponieważ oscyluje poza częstotliwościami dostępnymi dla ludzkich zmysłów. Ostatnia wiadomość, którą otrzymałem rok temu, nie wróży większości ludzi za dobrze – planowane jest wdrożenie całkiem nowych zabójczych technologii. Zamiast słuchać tych wywodów po prostu spróbuj przemiany osobowości albo pozwól sobie na odrobinę DMT lub Ayahuasci czy tym podobnych, by wyrobić sobie alternatywną opinię na temat miejsca ludzi w międzywymiarowej galaktyce, oczywiście jeśli dotychczas jeszcze tego nie zrobiłeś...
Z tego co zrozumiałem, wizje obcych i halucynacje wiążą się u ciebie w nierozerwalny obraz…
,br> Oczywiście. Opcje są takie: albo ktoś kłamie na temat tych wydarzeń: świadomie lub pod przymusem, może być psychicznie chory albo niezrównoważony, halucynuje… albo relacjonuje prawdziwe zdarzenia. Ktoś może zostać zmuszony przez różne grupy albo kłamać pod wpływem halucynacji czy rozmytego postrzegania, osoba może być porwana z jakiegokolwiek powodu, torturowana, gwałcona i wyjaśnia sobie te zdarzenia uprowadzeniem przez kosmitów. Niektórzy czerpią zyski z historii o bliskich spotkaniach. Ja wolę właśnie parać się tym ostatnim z oczywistą dozą poznawczego obiektywizmu.
Co do tych piramid. Nasuwają mi się skojarzenia z Lovecraftem, jesteś może jego fanem?
Pewnie. Myślę, że H.P.L. wywarł ważne, nawet najważniejsze, piętno na współczesnej wyobraźni. Podobnie jak w przypadku Aleistera Crowleya, osoba Lovecrafta wiąże większość science fiction i horrorów, które oglądamy. Niektóre z nich są jawnie mierne, ale inne całkiem dobre, mają tę głębię. Moja seria grafik i obrazów "V2Lovecraft" to poszukiwanie psychicznych wizji i dźwięków wywołanych przez świat Lovecrafta i technologię pojazdów wojennych Vril-UFO z czasów drugiej wojny światowej, no i jeszcze przez kilka podobnych pomysłów mieszających wizję i architekturę. Od dawna hipnotyzował mnie świat półmroku, który plącze rzeczywistość i tworzy ponure wirtualne dominium rozpalające wyobraźnię i mamiące świadomość.
W tych kategoriach chciałbyś się poruszać jako artysta? Ostatnio stwierdziłeś, że po wizycie w Moskwie zostałeś prawdziwym surrealistą. Co to znaczy?
Dzięki wystawie w Moskwie ludzie, tu na miejscu, zaakceptowali mnie jako międzynarodowego artystę. Ciężko im było przyznać, że moja sztuka gra w tej lidze, na jaką zasługuje, a jednak tak się dzieje. Moje dzieła zawsze były powiązane z wzorcami surrealizmu. Tworzę zarówno muzykę, jak i wizualizacje dla mojej koncepcji Reverend Kriss Hades, i myślę, że sposób, w jaki je ze sobą wiążę jest unikatowy.
Słyszałem, że jesteś też członkiem tajemniczego kultu. Czy Kriss Hades jest w nim rzeczywiście Wielebnym?
Ten kult to Apokaliptyczne Bluźnierstwa Piekielnego Monastyru, czyli Objawienia poprzez daninę krwi dla Ukrytego Wiecznego Królestwa. Wyrażane są od początku do końca przez niezgłębionego istniejącego, co wyjaśnia artystyczne założenia bractwa Rev Kriss Hades. Revelations to wgląd w siebie poprzez wizje, Kriss – poświęcenie przez krew, Hades – Ukryte Królestwo. Ostrze Kriss Knife gwarantuje błysk i olśnienie przez ofiarę dla piekieł.
A jak z tą praktyczną stroną. Nie jesteś tylko magiem-teoretykiem. Chwaliłeś się kiedyś, że potrafisz rzucić na kogoś klątwę. Serio?
Spotykam wielu ludzi, którzy zafascynowani metalem albo hollywoodzkimi obrazami czarnej magii brali udział w ceremoniach i rytuałach, indywidualnie lub grupami, wszystko, aby zaklinać coś, co uważają za siły ciemności czy szatańskie moce. Rezultaty są różne. Niektórzy po wielu próbach nadal są strasznie rozczarowani swoimi wynikami, inni pozostają co najmniej sceptyczni, następni jeszcze wydają się być dumni z tej swojej działalności, mimo, że nie mają ku temu widocznych powodów. Wczesne inkantacje Czarnej Mszy są związane z wojną i są poszukiwaniem wsparcia z innej nieziemskiej dziedziny, od istot, które tam dzierżą władzę, by wspomogły błagalnika w bitwie czy rywalizacji politycznej. W różnych czasach i kulturach metod tego typu jest mnóstwo i są one dość precyzyjne. My używamy technik transferu mocy w formułę matematyczną, tworzymy muzykę, by osiągnąć pewien efekt. Także wspomniane przez ciebie nałożenie klątwy na rzeczy lub ludzi może przynieść dobre rezultaty, tylko jeśli ktoś ma do tego talent. Podobnie – muzyczny geniusz jest nadany nielicznym, tak jak zdolność takiego kreowania rzeczywistości, które pociąga za sobą niszczące lub nawet śmiertelne skutki. Nie mam litości dla złodziei mojej sztuki, wiec związywanie klątwą rzeczy należących do złodzieja uważam za czynność całkiem zrozumiałą.
Twoją twórczość w ramach cyklu "Orthodox" można również przedstawić w ramach triady, piramidy. Wierzchołkami byłyby w niej: czarna magia, nekromancja i, wspomniana przez ciebie, matematyka. Ta ostatnia wygląda w tym otoczeniu dosyć osobliwie…
Język matemtatyki może opisać naszą relacje z uniwersalnymi mechanizmami istnienia. Nieśmiertelny umysł wędruje ku abstrakcji, a gdy się to zrozumie, można spórbować opisać świat postrzegany – językiem matematyki. Orbity planet i ich obroty, magnetyzm, grawitacja, prędkość światła, nuklearny wybuch i indywidualny wzór myślenia, wszystkie te rzeczy mogą być opisane przez liczby. Dawniej wierzono, że magiczne cyfry czy obroty ciał niebieskich zmieniają kaprysy losu, zwłaszcza jeśli chodzi o akcje zbrojne. Jednak to wcale nie niebiańskie siły wpływają na nasze życie. Wszystko wiążą pewne reguły. Używam formuł matematycznych, aby projektować formę i efekt mojej muzycznej kreacji. Na przykład: rodzaj i liczba akordów, częstość dźwięku – wszystko po to, by przywołać fizyczne reakcje, całkiem inne niż wywoływane zazwyczaj przez muzykę popularną.
Czy kawałek "Paganini", na przykład, miał być taka fuzją matematycznej metody, muzyki klasycznej i gitarowej?
Właściwie muzyka skrzypcowa była w tym wypadku większą inspiracją niż gitara. Dokładniej natomiast dziwny nastrój, który kompozytorzy opisują swoimi zacienionymi szkicami, coś jak tajemnica Fausta i Mefistofelesa. Nawiasem mówiąc i całkiem przypadkiem: Faust And The Mysteries Of Mephistopheles to tytuł mojego bieżącego nagrania. Nie twierdze, że jest jakoś dogłębnie zainspirowany klasyką, chociaż studiowałem przy tej pracy zapisy Paganiniego i kilku innych. Myślę że gitara elektryczna nadaje sama sobie odpowiednie formy wyrazu i jeśli ma się dobry styl i pomysł, to rezultaty też będą dobre. Sadistik Exekution nigdy nie stał blisko klasyki, jednak i w tej muzyce możesz znaleźć ślady matematycznych formuł i asymetryczne/symetryczne pomysły. Zespoły metalowe zawsze pożyczały wyrywki i kawałki z klasycznej i barokowej muzyki, by mieszać je z własnym brzmieniem. Iron Maiden robią to świetnie i stąd ich naprawdę oryginalny sound. Gdy mówisz o własnych fascynacjach, wskazujesz też na Inwie Malmsteena. Cenisz wirtuozerię?
Tak, jasne. Dzięki Rising Force Malmsteen stał się ważną figurą w historii gry na gitarze elektrycznej, już po tym kiedy Ritchie Blackmore z Deep Purple przetarł swój szlak. Wrócę jeszcze na chwilę do klasyki, Van Halen wprowadził fragmenty Bacha, także Randy Rhoards z grupy Ozzy'ego włączył klasyczne frazy w swoje kompozycje. Nicoló Paganini jest źródłem natchnienia dla wielu neo-poważkowych gitarzystów, choć wątpię, aby zagadkowość jego stylu była tak naprawdę możliwa do powielenia. Paganini miał oczywiście niesławną reputację kogoś, kto sprzedał swoją duszę diabłu, aby zyskać na skrzypcach nadludzkie możliwości, przyciągać tłumy w całej Europie i w ogóle zafascynowany muzyką świat za jego czasów.
Co powiesz na taką grę. Ja wymienię nazwiska kilku gitarzystów, ty przypiszesz im garść pierwszych skojarzeń. Ok.?
Dobra
Al Di Meola
Live In San Fransisco
Robert Fripp
"Twentieth Century Schizoid Man"
The Great Cat
Worship Me Or Die
No i ... Yngwie Malmsteen
"Black Star"," Evil Eye"
Zamknijmy sprawę przewidzeniem. Jak, hmmm, "widzisz" przyszłość?
Obecnie pracuje nad soundtrackiem do surrealistycznego filmu wojennego, płytą RKH i grafiką V2Loevkrft. Jest też możliwość, że w 2014 nagramy coś z Sadistik Exekution. Hail and Farewell!

Tajemnicze wyspy na Morzu Śródziemnym, starsze kulty, krwawi baronowie w górach Siedmiogrodu, tureccy magicy, niemieckie turystki, podwójne życie snu i jawy. Początkiem kwietnia tego roku odszedł niezmordowany reżyser i na zawsze hauntolog – Jesús Franco. Artysta opętany, poruszający wciąż struny chłopięcych fantazji: migawek oglądanych przez dziurkę od klucza filmów o dziewiczej rozwiązłości, natręctw marzeń sennych zestawionych z dziwactwem mitu, podróży przez archipelagi i ogrody rozbuchanej roślinności. "Not an untalented man, by the way" – dodał kiedyś Christopher Lee.
"Nie, nie lubię swoich filmów. Wolę filmy Johna Forda" – stwierdził Franco w rozmowie z A. V. Club, podtrzymując wcześniej wielokrotnie wyrażane opinie na temat wartości własnego dzieła. Za wzór reżysera stawiał Orsona Wellesa, z którym przyjaźnił się i przez pewien czas współpracował, jak choćby przy Falstaffie czy zaginionym, dziś zrekonstruowanym, Don Kichocie. Są jednak tacy, którzy spoglądają na liczący kilkaset pozycji katalog Franco mniej krytycznym, niż on sam, okiem. Jest w tej grupie Quentin Tarantino, cytujący w Jackie Brown kawałek "The Lions And The Cucumber" ze ścieżki dźwiękowej do Vampyros Lesbos. Kończące piosenkę egzotyczne dźwięki sitara mkną na tle funkującego podkładu jak Orient Express w podziemiach i przycieniach Konstantynopola.
Stambułu? Nieważne. Miejsce akcji jest w filmach Franco rozedrgane, umowne; podobnie czas, podobnie świat. To okruchy starego kontynentu – brzegi morza Egejskiego, góry w Anatolii czy bałkańskim interiorze. Wyobrażony świat dawnych imperiów, przefiltrowany przez orientalne fantazje, które od czasów przybyłego z Tracji Bachusa, mnożą wizje tajemnic i magii drzemiącej na wschodzie. Bizantyjski przepych scenografii miesza się u Franco z surowością aranży nowych arystokratów. Spadki, koligacje, rodowe klątwy to częsty element fabuły, ogniwo łączące czasy i miejsca. Niepohamowanie w znudzeniu, łączy zapomniany ród Dragulów z jakąś nihilistyczną wersją Onasisów: Christina Benson w filmie Virgin Among The Living Dead podróżuje do zaginionego rodzinnego majątku gdzieś w Rumunii. W pałacu, pośród mrocznego parku, mieszkają jej krewni, zmarli i znużeni; zombie, jakich już nie ma. Dworek, wystający poza krawędź znanego nam świata, staje się więzieniem dziewczyny. Baśniowy archetypy nie dziwią – Transylvania oznacza przecież dosłownie: "Za Lasami".
W elementach hellenizm, w efekcie hedonizm? Wizje Franco to nocne zmazy. Rządzą nimi wyobraźnia czasu dojrzewania i związane z nim lęki. Jednocześnie są to filmy wieku niewinności. Dosłownie: bo oczarowanie dziewictwem i strach przed jego utratą, to często motyw przewodni, który, mógłby wprowadzić Freuda w stan ekstazy. W przenośni: gdyż proponowana wersja erotyzmu paradoksalnie przenosi widza w świat nieskażony mass-pornografią, świat, w którym nawet zwyrodnienie wydaje się być igraszką, czymś dużo mniej obscenicznym niż w pierwszy lepszy sex-tape. Kobiety są w filmach Franco najważniejsze. To najczęściej jedyne samodzielne postaci na ekranie. Franco, świadomie lub nie, poprzez hiperbolę szablonów serwowanych przez pulp magazyny, b-filmy i groszowe powieści, paradoksalnie nadał swoim bohaterkom podmiotowość i autonomię, która staje się źródłem fascynacji widza. Męscy bohaterowie są tutaj tylko tłem albo, jak w pastiszu szpiegowskiej fabuły, filmie Lucky, El Intrépido, którego akcja rozgrywa się w udającej Karaiby Albanii, ich maskulinistyczna postawa pokzana zostaje w krzywym zwierciadle. Inaczej kobiety. Reżyserowi słusznie zarzucano obsesję na ich punkcie, epatowanie jednostronnymi wyobrażeniami na temat miłości lesbijskiej, fascynację podporządkowaniem, czy sadyzmem. "To reach the ultimate pleasure she must experience the ultimate torture" – głosi poster Eugenie... The Story Of Her Journey Into Perversion. Zapowiedź jest jednak przewrotna. Eugenie, nie tyle doznaje tortur jako ofiara, lecz doświadczy ich jako oprawczyni, w ekstazie uwalniając się od zwierzchności zepsutej madame Saint Ange (w tej roli rutynowo występująca u Franco – Maria Rohm). Także Linda Westinghouse w Vampyros Lesbos nawiedzana przez piękną wampirzycę, a później porwana przez maniakalnego mordercę, rozprawia się z obojgiem w procesie dość drastycznego rite de passage.
Franco miał niewątpliwy talent wyławiania magnetyzujacych odtwórczyń rozpisanych przez siebie ról. Większość z nich to fatalne aktorki. Ale… Rosalba Neri, która u Franco zagrała w kilku filmach, w tym w klasyku więziennego exploitation: Island Of Despair (99 Women), do dziś fascynuje niejednoznaczna śródziemnomorską urodą, która zapewniła jej rolę w dziesiątkach awanturniczych filmów giallo. O Marie Liljendahl, filmowej Eugenie, notka na IMDb wypowiada się jednoznacznie: "stunningly, gorgeous, sensuous and voluptuous brunette knockout". Zjawiskiem i zagadką pozostaje również Ajita Wilson. U Franco zagrała po raz pierwszy księżniczkę Tarę Obango, w którejś z kolei wariacji na temat lesbijskie – Macumba Sexual, filmie między innymi o magii voodoo na Kanarach z referencjami do Shinning Kubricka; bodaj pierwszym, którym Franco wrócił do ojczyzny, po śmierci tego drugiego Franco. Wilson znana była już wcześniej z filmów dla dorosłych, nawet tych bardziej dorosłych niż target Macumba Sexual. Plotkowano o tym, że na świat nie przyszła jako kobieta. Franco ogłosił ją żeńskim odpowiednikiem Christophera Lee, dodając, że jest bardziej osobowością, niż aktorką. Aktorka zginęła w wypadku samochodowym w 1987. W podobnie tragicznych okolicznościach odeszła wcześniej Soledad Miranda, czyli dziedziczka fortuny Drakuli, pierwsza ofiara Drakuli, uratowana przez niego węgierska żydówka, Lucy Westenra, hrabina Nadine Carody, tancerka w podziemiach Stambułu, a przede wszystkim wampir. Wreszcie Lina Romay, która również grywała w bardziej nawet szemranych produkcjach, okazała się towarzyszką życia i wielką miłością reżysera. Zmarła na raka na rok przed jego śmiercią.
Świat horroru to w tych filmach często właśnie świat zmarłych, świat nawiedzony, pełen pogłosów, trzasków, niejasnych przeczuć. Niewiele rzeczy się tu zgadza. "Dawno się nie opalałam" – stwierdza następczyni Drakuli, hrabina Carody, wyciągając na piasku swe wampirze ciało. Nie zmienia się w popiół. Grozę znaczy sunący po słonecznym niebie latawiec, skorpion stroszący żądło w basenie przy willi, odmierzane leniwym popołudniem kieliszki czerwonego wina. Chillwave i chills. Dialogi rządzą się pogmatwaną logiką, a każdą wypowiedź akcentuje wymowne spojrzenie dziki błysk w oku. Oniryczna gmatwanina przypomina czasem odlegle Lyncha, ujęte w jego filmach relacje pomiędzy wymiarami, lecz u Franco mniej w niej napięcia i mniej konsekwencji. To wieczna sjesta, ciągłe wybudzanie się z jednego snu, by trafić w następny. Nic dziwnego, że ważną funkcję spełniają rekwizyty: świece, lustra, wielkie domy, labirynty. Zmarli w świecie Franco to nie rozkład ciała, żadni truposze, to duchy, snujące się wiekami po swoich posesjach, błąkające się pomiędzy życiem i śmiercią. Choć teraz nawiedzony dom opustoszał, widmo hauntologii będzie krążyć dalej.
Gdy myślę o osobach, które w ubiegłym wieku miały, lub powinny mieć, znaczący wpływ na poszerzenie pola metalowej stylistyki i granic jej wyobraźni, Jess Franco pojawia się gdzieś obok wspomnianych Aleistera Crowleya, czy Howarad Philipsa Lovecrafta. W przeciwieństwie do dwu wymienionych, dzieła Franco spotkały się z potępieniem Watykanu (a jeśli wierzyć plotkom jednym tchem z Franco wymieniono wtedy Buñuela). Być może kurię zgorszył witalizm, erotyzm, de-sadyzm tych obrazów. Reżyser, który chyba za bardzo się tym nie przejął, w swoich wypowiedziach często chwalił markiza de Sade: "jest jednym z tych odważnych pisarzy, obdarzonych dodatkowo świetnym poczuciem humoru, trochę jak Oscar Wilde" – twierdził, dodając, że de Sade nadal pozostaje pisarzem nieznanym, ofiarą czarnej legendy i uprzedzeń. Gra pomiędzy humorem a drastycznością wyróżnia także filmy Franco. Gdzieś w tle czają się wyznawcy Thelemy, którzy zbierają się raz do roku od tysięcy lat na starych skalistych brzegach, przewijają się zwariowani naukowcy tropiący ślady wampirzych genealogii, okultyzm pozostając, czymś "ukrytym" i "tajemnym", jest jednocześnie naturalną częścią tej filmowej rzeczywistości. Do jej wielkich zwolenników należy Jus Oborn z Electric Wizard, który od lat wymienia Franco wśród swoich ulubionych filmowców. Na koncertach EW wyświetlane są fragmenty Eugenie De Sade, czy She Killed In Ecstasy. Oborn, jeszcze kilka lat temu twierdził, że widzi we Franco idealnego reżysera teledysków grupy. Bo w filmach Franco jest wszystko, co heavy metal ceni: żądza, szaleństwo, wiązanie, biczowanie, tortury i nielogiczne teksty. Jest w nich też podobny czar popkulturowych klisz, przygoda, dziwactwa, przemoc, fantazja i erotyzm w skonwencjonalizowanych adolescentnych formach. Wspólne dążenia artystyczne dobrze opisuje jeden z bohaterów Eugenie De Sade Albert Radeck de Franval: "I’m going to shoot the perfect film. No plot. Only victims".