SPECJALNE - Rubryka
Auto-da-fé: Czerwiec 2014

Auto-da-fé: Czerwiec 2014

23 lipca 2014

Dość przewrotne, że szarą eminencją amerykańskiego metalu jest ktoś, kto nazywa się Black. Ale taka prawda. Gość pociąga za sznurki i wieloręki z niego bandyta. Zdziwilibyście się, w ilu wydarzeniach skaczą jak Chris Black zagra. Znany w metal światku jako Profesor potrafi odcisnąć na kompozycjach swoje własne piętno, nadać im drażniący, lecz charakterystyczny sznyt. Jak sam podkreśla: metal to po prostu osobista sprawa.

Spektrum jest szerokie: power, thrash, black i heavy. Ale serio i bez sarkazmu. Najbardziej znany projekt Blacka - Dawnbringer (zanim jeszcze zainteresowała się nim wytwórnia Profound Lore i zyskał pewną popularność) był przez lata pionierskim przedsięwzięciem na gruncie blackmetalowej Ameryki. Prezentował muzykę endemiczną - atypową, intensywną, wygraną z rzemieślniczą precyzją. Z rzemieślnicza pasją. Gdy słucham tych pokrętnych melodyjnych partii na In Sickness And In Dreams, odnoszę wrażenie, że to granie zbyt odsłonięte, zbyt otwarcie realizujące założenia, które ciężko do końca zaakceptować. Elementy precyzyjnie odegranego pastiszu, pozornie emocjonalnego, a jednak beznamiętnego, to trademark wszystkich projektów z udziałem Blacka. Najważniejszym z nich był pewnie Nachtmystium, w którym jego zaangażowanie nie zostało do końca rozpoznane. Uczestniczył w nim trochę jako człowiek z cienia, lecz skądinąd wiadomo, że jego wpływ na zespół niesławnego Blake'a Judda i na jedno z najbardziej charakterystycznych ostatnio brzmień pod czarnym znakiem był nie do przecenienia. Dla samego Blacka przełomowy okazał się 2012 rok, kiedy nie tylko ukazał się chwalony przez metal i indie krytykę: Into The Lair Of The Sun God  Dawnbringer, ale też kolejna płyta Pharaoh, a także imprezowy inaczej i niedoceniony album Holy Shit,  jego beermetalowej grupy - Superchrist.

Najbardziej charakterystycznym punktem działalności Profesora pozostaje jednak High Spirits. To całościowo przegięta mieszanka Thin Lizzy z ejtisowym hair metalem. Jakby "Wind Of Change" ciągle trefił pukle. Przed kilkoma dniami ukazał się drugi album zespołu: You Are Here. Mapka z rozkładem linii metra na okładce dobrze określa ten miejski metal lokujący się właśnie w rejonach nigdziebądź. Gdy rozmawiałem z Blackiem znane były jedynie zajawki i zapowiadająca tę płytę ubiegłoroczna demówka. Ale jak było do przewidzenia: sofomor niczym nie zaskakuje. Podobnie jak w przypadku cenionego przez wielu, a lubianego przez nielicznych, debiutu Another Night i tym razem mamy do czynienia z jazdą w świetle neonów, by filmowym gestem ogarnąć panoramę city z pobliskiego wzgórza. Diamond Head, Saxon, pop-punk, a wszystko wyprodukowane na błysk karoserii. W epoce popularności rzeczy typu Rock Of Ages taka muzyka powinna królować na stadionach, zbyt wiele w niej jednak garażowego audiofilstwa. Sam zresztą nie bardzo wiem, co myśleć o tym projekcie. Nie do końca go kupuję: ani tych białych spodni, które grupa wkłada na kocerty, ani tego sposobu prowadzenia wokali. Jest jednak w High Spirits wspomniany już element precyzyjnego naśladownictwa, wobec którego trudno przejść obojętnie. To materiał nagrany z dystansem, lecz bez przedrzeźniania, będący przede wszystkim wyrazem fascynacji zestarzałymi gatunkami muzyki i skomponowany z niesamowitym wyczuciem ich konwencji. Ok, może nie grasz dla mnie Black, ale dobrze wiem co tutaj zrobiłeś.


***

Auto-da-fe: Czerwiec 2014


Professor Black – dziennikarz Metalmaniacs i Chris Black – lider High Spirits. To chyba dobre połączenie w muzyce, której siłą są przypisy i referencje. Muzyce dla fanów robionej przez fanów. Co ty na to?

To prawda. Jest wiele sposób w, w jaki można zajmować się muzyką. A ja przez te wszystkie lata wypróbowałem prawie każdy z nich. Teraz myślę, że miałem wiele szczęścia, że mogłem te relacje przenieść o stopień wyżej.

Wspomniałeś kiedyś, że wcale nie liczy się dla ciebie oryginalność i mam wrażenie, że twoje projekty zawsze balansują gdzieś pomiędzy kopią a reinterpretacją. Jak to z tym jest?

Wiesz - mnie, o wiele bardziej niż oryginalność, interesuje jakość. Cynicznie nazywa się to dziś retro-konceptem. Cały czas rzuca się na apatyczny rynek wiele jednorazowych rzeczy i większość zespołów decyduje, że żmudne przepracowywanie materiału tak, aby odpowiadał naprawdę wysokim standardom, po prostu już się nie opłaca. Nie będę rzucał nazwisk, ale wiele grup, które mogłyby robić niesamowitą muzykę, osiada gdzieś na poziomie: "pretty good". A i tak są nagradzane przez media, sprzedają tony koszulek i jakoś się to kręci. Ja w każdym razie nie staram się być oryginalny, nawet nie myślę o tym. Wręcz przeciwnie – imitacja jest często istotą tego co robię.

Kiedyś cały amerykański black sytuowano właśnie w kręgu imitacji. Swego czasu byłeś takim amerykańskim pionierem. Unbleed to dla mnie chyba najlepszy amerykański black metal lat 90.

Tu trochę brak mi słów, bo nigdy nie uważałem Unbleed za album blackmetalowy. Nie nadawałem mu zresztą żadnej innej metki. Moje spojrzenie na tę płytę jest bardzo osobiste. Dla mnie najlepszy amerykański black w 90. to Completely Dehumanized  December Wolves - tak luźno podsumowując.

Dziś te trendy przepływają już w przeciwnym kierunku. Brałeś nie tak dawno udział w pracach nad Addicts Nachtmystium. Jak udało ci się pogodzić wspomnianą już wizję nie-oryginalnej muzyki z deklarowanym w przypadku tego albumu zerwaniem z tradycją, z jego nowatorstwem?

Wewnątrz Nachtmystium zawsze czuło się zdrowe napięcie i na szczęście tym razem podziałało to na korzyść Addicts. Mamy w języku angielskim takie wyrażenie:"throwing things at the wall to see what sticks". Wydaje mi się, że przy Addicts ściana była niezwykle lepka. Na tym albumie było miejsce na naprawdę wiele pomysłów, a rezultat stanowi pracę grupową w ścisłym tego słowa znaczeniu. Ja byłem tą osobą, która popychała muzykę nieco bardziej w kierunku rocka - wiesz: popowe refreny, gitarowe solówki. Kiedy zdecydowałem, że nie wezmę udziału w nagraniu Silencing Machine do głosu doszły bardziej hałaśliwe, dysonansowe i mechaniczne wpływy, choć ten piosenkowy element nie został tam wcale całkiem zagłuszony. Wiesz, słuchałem też tego nowego albumu i jest tam nadal kilka tradycyjnie pojętych piosenek, bo te inspiracje przewijają się zawsze gdzieś w umyśle Blake'a [Judda].




"Chicago jest pełne palantów, którzy uważają, że wszystko ssie! Każdy z nich ma w swej kolekcji całe trzy płyty, a na południu miasta z reguły jedną, wcale nie z braku kasy. Straszne snoby"– mówiłeś w jednym z wywiadów.


Przesada i spora dawka sarkazmu…

W innym natomiast stwierdzasz, że "Chicago zasługuje na uwagę. Myślę, że każdy, kto mówi że ta scena ssie, nigdy nie mieszkał nigdzie indziej. Jeśli już, to tutejsze środowisko jest nawet zbyt duże. Kilka koncertów, na które chcesz iść tego samego wieczoru. To wspaniałe." To bulwersuje cię ta lokalna scena czy nie?

Haha, mamy tutaj die-hardów i konserwatywnych fanów. Właściwie całe środowisko jest raczej inkluzyjne. Niektórzy angażują się w fandom, a inni wolą po raz n-ty rozkoszować się swoim ulubionym albumem w domowym zaciszu. Jak się komu podoba.

W rozmowie z A.V. Club mówiłeś też o chicagowskiej legendzie - Paulu Speckmannie. Rok temu zamieniłem z nim parę słów i wygląda na to, że świetnie sobie w tych Czechach radzi. Był jednak dość krytyczny, gdy mówił o współczesnym odbiorze muzyki, o internecie, wymianie plików. Trochę mnie to zdziwiło, bo myślę, że renesans Master miał naprawdę wiele wspólnego z blogami zapaleńców i z odkopywaniem nieco już zapomnianych albumów. Wydaje mi się, że Dawnbringer też wyciągnięto kiedyś z takiego niebytu.

Nie mogę mówić w imieniu Master, ale dla mnie to właśnie pozytywne strony nowych mediów przeważają. Podsuwają nowe perspektywy, zwiększają ilość dostępnych możliwości. Mechanizm bezpłatnej korespondencji i komunikacji jest bezcenny. To świetna sytuacja zarówno dla grupy, jak i dla fanów. Często bagatelizuje się te zalety i wskazuje utratę niektórych wcześniejszych przywilejów. Ale wiesz, czy to lubisz czy nie, internet nigdzie się nie wybiera, więc lepiej po prostu korzystać z jego zalet. Myślę że branża muzyczna znajdzie sposób, by przetrwać pomimo szybkich zmian technologicznych, powiedziałbym nawet, że właśnie Mr. Speckmann to udowadnia.

Pomyślałem teraz Fernizie – niegdyś enigmatyczny blackmetalowiec, teraz bloger pełną gębą. Gość ma swoją koncepcję, jak powinien brzmieć dobry metal i naprawdę angażuje się w jej promocję. Jego blog Band Of The Week jest chyba w dużej mierze odpowiedzialny za obecny ejtisowy revival.

Wizja metalu jaką prezentuje Fenriz jest ortodoksyjna, konserwatywna i wybiórczo pobłażliwa, podobnie jak moja - a myślę, że też i twoja. Każda na nieco odmiennych zasadach. Bez wątpienia przez ostatnich kilka lat Fenriz odnosił się bardzo ciepło do mojego muzycznego "klanu" i mam nadzieję kiedyś mu osobiście za to podziękować. I racja - Fenriz jest dziś bardziej dziennikarzem. Przykładem na to, że wymiana wśród fanów może wielu grupom pomóc. Wiem, że niektórzy traktują obecność na tym blogu jako "selling point", ale to chyba problem tych ludzi. W taki sposób tworzy się coś w rodzaju społeczności, choć nie wiem czy nie jest to tylko wrażenie, bo wiadomo, że współcześnie na koniec każdy i tak skupia się na sobie. Zabawne, że nasz największy niezależny sklep z płytami, tu w Chicago, dowiedział się o High Spirits dopiero z Band Of The Week – to chyba trochę źle o nim świadczy.

W konflikcie Ozzy vs. Dio, który od lat toczy się wokół Black Sabbath, twoja odpowiedź jest co najmniej zaskakująca: Tony Martin. To trochę wywraca ustaloną hierarchię, nie sądzisz?

Ah, raczej wspomniałem, że jest bardzo niedoceniany. Z okresu Martina najbardziej lubię linie wokalne, solówki, ogólną atmosferę.. wszystko…. Serio! Lubię nawet mix wspomnianych albumów. To rzeczywiście niekoniecznie popularna opinia. Czy Headless Cross wywarły szczególne piętno na ostatni album Dawnbringer - przyznawałem to otwarcie. Headless Corss pojawił się nawet gdzieś w materiałach promocyjnych. To naprawdę satanistyczny album, i wcale nie kreskówkowy diabeł.




A skąd właściwie sam pomysł na koncept Into The Lair Of The Sun God, kreskówki, komiksy, fantastyka?

Akurat nie. Nie jestem i nie byłem fanem komiksów ani fantasy. Pomysły podsuwa mi otoczenie, ale potem rzeczywiście wykręcam je i wyolbrzymiam, aby pociągały bardziej jako tekstowe narracje. Przystosowuje je do typowego w heavy metalu sposobu obrazowania. Ta tradycja jest tu bardzo ważna. W przypadku Nucleus i …The Sun God ważny był też jeden film… nie, nie powiem jaki. Ale można to chyba odgadnąć. W ogóle my, ludzie, jesteśmy zdolni do wielkiej dobroci i wielkiego zła. Obserwowanie wyborów między tymi biegunami to dla mnie niewyczerpane źródło namysłu i inspiracji.

Czy zapomniany w latach 90. album Snake Dawnbringer też jest tego typu konceptem? Pracujesz nad nim od 1999 roku, planujesz swoje własne Chinese Democracy?

Haha, to jest tak - 14 lat i nie zarejestrowałem jeszcze ani jednej nuty! Myślałem, że popracuje nad tym w tym roku, ale znów czuję się jakbym stał u podnóża tej góry i zastanawiał się, czy naprawdę znajdę w sobie siłę, aby dostać się na szczyt. To będzie masa pracy. Tylko tyle i aż tyle. Skutecznie powstrzymuje mnie to przed startem. Zarezerwowałbym jakieś dwa miesiące, aby zająć się wyłącznie tym projektem i myślę, ze można by go skończyć w tym czasie, ale jeszcze nie zdecydowałem kiedy i czy to zrobię. Pomysł nagrywania tego materiału z doskoku, po tylu latach nie wydaje się dobry. Ten album wart jest by się nim zająć - to moje zdanie, ale podobnie jest z wieloma innymi rzeczami.

Jeszcze mały zwrot ku Chicago - znasz jakiś dobry polish joke?

Nie, nie podejdziesz mnie… Moi sąsiedzi z obu stron są z Polski, ale wiesz, nie opowiadali mi żadnych dowcipów. Zazwyczaj mówimy sobie "dzień dobry" i trochę gadamy o pogodzie. Może największym dowcipem są dla nich moje przeboje z ogrodem, ale też w to wątpię – bo to raczej nie są złośliwi ludzie.




***


I jeszcze parszywa 13 pierwszej tercji roku:

Acid Witch/ Nunslaughter
Spooky

[Hells Headbangers]

Jaka niania opowiada takie historie? Strach się bać zasnąć. Acid Witch gra prosto z krypty - koślawo, ze szlamem i siekierą. A przy Nunslaughter ciężko utrzymać nerwy na wodzy. Coś chrobocze pod podłogą, stwory czają się pod łóżkiem, pieje kurant w środku nocy. To krótka zajawka - nie zdąży znudzić, a zdąży przestraszyć. Aż podskoczyłem. [posłuchaj]

Agalloch
The Serpent & The Sphere

[Profound Lore]

Agalloch niczym mityczny Jormungand złapał w końcu własny ogon. Co niekoniecznie musi oznaczać coś złego, bo w ich otoczeniu symbolizuje to chyba dzieło skończone. Skrajne opinie nie pasują jednak do tej płyty. Sporo tu zachowawczości. Albo inaczej: starczego spojrzenia na zmiany. Więcej ascetycznych form kamufluje nam tutaj melodie. Coś pełznie powoli, łagodnie się przesuwa w dążeniu do holistycznego ujęcia całej muzycznej narracji. Czasem, jak w "Dark Matter Gods", jest tego bardzo bliskie, innym razem jednak starania, aby napisać piosenki doskonalsze, lepsze popychają treść jak w brzuchu wielkiego dusiciela i rozciąga ją w nieskończoność (ta symbolika). Na tych skarbach można już tylko zalec, zastygając. [posłuchaj]

The Body
I Shall Die Here

[Rvng Intl.]

Na jednej gałęzi z Haxan Cloak, na jednej pętli. Ten trzeszczący, dudniący album, straszniejszy niż taśmy znalezione w domu wiedźmy, to nie zwyczajne zabawy bogeymana. Samotnicy z Providence odkrywają przed nami narzędzia zbrodni, nagrywają głosy widm, znajdują w lesie związane sznurkiem pułapki na dusze ptaków. Na nich darte pasy gęsiej skórki, zjezone włosy. [posłuchaj fragmentów]

Cauldron Black Ram
Stalagmire

[20 Buck Spin]

Na umrzyka skrzyni. Po barwnych (także z lingwistycznej strony): Skulduggery i Slubberdegullion - korsarskich albumach pełnych masywnych wioseł, rumu i podrzynania gardeł, przyszła kolej na następne miejsce zaznaczone krzyżykiem na starej death mapie. Żadne tam papugowanie, tylko walka bez pardonu. Są gwałty, są rozboje, zagrywki przypominające mgliście dekadę marynistycznego Leviathana i ten rodzaj niemal maidenowskiej zręczności w węzłowniu melodii. Skazańcy kołyszą czupryną, spacerując po desce w kipiel. [posłuchaj]

Dornenreich
Freiheit

[Prophecy]

Pylą trawy, sianokosy, wieje wiatr od morza (łez). Dornenreich ożywia pomysł na dark folk, osadzony w tradycji poezji wyklętej - wczesnego Ulvera i w ogóle lat 90. Austriacy spoglądają na każde źdźbło, każdą kroplę z namysłem godnym postaci z obrazu Friedricha. Obok muśnięcia niemieckim szeptem pozostaje też kilka fajnych elementów: jest adolescencja Alcest, trochę paranoi i piorunów w stylu Davida Tibeta, reinterpretacja tych zgranych folk metalowych motywów jakby z Agalloch. W tych momentach monotonne zabawy umierających poetów zaczynają mnie nawet intrygować. [posłuchaj Spotify]

Heavy Tiger
Saigon Kiss

[High Roller]

Bezwstydny hard rock na wzór Guns N'Roses i Hanoi Rocks trzy laski ze Szwecji nam tu prezentują. W kręgu odniesień pozostają też dziewczęce grupy: Runaways, Grirlschool, czy nawet Hole. Jak przekonuje fashionelka takie granie ma przeszłość, a stylówa jest dobrze dobrana. "Girls Got Balls" - mówi samo za siebie. [posłuchaj Spotify]


Morbus Chron
Sweven

[Century Media]

Rzut oka na tracklistę pokazuje ogrom zmian. Rzut tego oka z okładki chwalonego kiedyś w rekapie Sleepers In The Rift i otoczonego ścięgnami macek. Oka, które ze swojej rozpadliny spoglądało na otwarte groby, nekrofile i mlaskające usta horroru. Teraz Hypnos się zakrada i wszyscy trochę tutaj drzemią, licując z powagą anglosaskiego tytułu. Swoje prymitywne cmentarne łopaty Szwedzi zaprzęgają teraz w służbie bardziej wyrafinowanych form, co słychać w ilości wstępów rozrywających materię albumu. Sleepers in the riff zastąpił dziką flanelową frajdę rozkopywania cmentarzy. Nieważne, bo kiedy już goście wchodzą w końcu w swoją fazę REM, to gałka oczna i tak zaczyna rzucać się panicznie, senne mary płynnie przechodzą w galop. Wiadomo: "sleep is a cousin of death".[posłuchaj]

Nightsatan
Nightsatan And The Loops Of Doom

[Solina]

Tylko kosmici, żywe trupy i czarownicy. Tak wygląda świat po nuklearnej eksplozji. Przemierza go trzech Finów z kręgu Circle. Ich imiona zwiastują zagładę: Inhalator II, Mazathoth i głodny ludzkiej krwi Wolf Rami. Walka o przetrwanie jest nierówna. Sprzęt: kamera, kusza, syntezator i włoski dubbing. To space opera w mydlanej formie. Synthy odrywają od ziemi, a z piramid i menhirów wyłażą Olmekowie i wróżbici. Po prostu: kraut, eksploitacja, laser metal. [zobacz trailer]

Obliti Devoravit
Oblique Diversions

[Colloquial Sounds]

Kolejny niejednoznaczny materiał wydany przez Colloquial Sound. Kontynuacja purpurowej linii tej wytwórni odpowiedzialnej za A Pregnant Light czy Dressed In Streams. Surowy, agresywny punk wymieszany ze smołą zimnych eonów. Na początku zniechęca wkalkulowaną nieprzystępnością, by bez ostrzeżenia przejść w fazę psycho-lewitacji - ostrych jak mgnienia lamp w sterylnej katowni. Kończący utwór tytułowy to hałaśliwy majstersztyk, który nagle oblewa wodą, gdy powoli tracisz już przytomność. [posłuchaj]

Ranger
Shock Skull

[Ektro]

Classic McGruber ze strony Ranger, czyli kilka minut speed-thrashowych chichotów i gilgotania posępnego czerepu. [posłuchaj ]



Satan's Satyrs
Die Screaming

[Trash King]

Die screaming Marianne! Nie umilkły jeszcze echa warkotliwego debiutu, a juz nadjeżdża sofomor jak myrmidon. Trochę zmieniły się warunki gry, bo occult rock jest dziś nowym sludge i coraz więcej szczeniaków podczepia się pod trwający sabat. Ich propozycje są tak schludne i sprasowane jak szykowane miesiącami przebrania na Halloween. A to psikus! Bo Satan's Satyrs to przecież całkiem inny rodzaj psiaków. Prawdziwe wilkołaki na motorach, co z wyciem wjeżdżają na bezdroża, pomiędzy ruiny zamków i rozpadające się szopy. Buzzowanie chmar szarańczy to dla nich muzyka wieczornego tła. Piwniczne pogłosy nadal niepokoją. A w porównaniu z debiutem pod kołami oprócz włochatych crittersów, ginie też tym razem więcej dającej oddech przestrzeni.[posłuchaj]

Woods Of Desolation
As The Stars

[Northern Silence]

Gdyby nie Deafheaven inaczej by to wyglądało. Mister D. – typ, który blackgaze gra od zarania, wpadł teraz w orbitę Sunbather. Choć należałoby wspominać raczej o Austere. Sporo tu patentów znanych od czasów postrockowych instumentali sprzed dekady, "ziemia nie jest zimnym, martwym miejscem", spadające gwiazdy szybko spalają się w atmosferze. Nawet jeśli melodie wyparowują równie szybko, warto choćby dla tych krótkich błysków. [posłuchaj]

Triptykon
Melana Chasmata

[Century Media]

Nie ma raczej szans na reaktywację Celtic Frost, ale każdy kolejny album Triptykon pokazuje, że Fischer sam sobie świetnie poradzi. Sofomor ginie w metalicznych pogłosach, basie, bębnach. Tam też zginie twój krzyk. Miejscami, jak w dryfującym "Waiting", jest jednak dużo spokojniej niż na debiucie. To pokręcone konzstrukcje, świątynie obcych, żywe struktury pokryte chitynom i korytarze o podłogach z żelaza. Okładka nieodżałowanego H. R. Gigera te skojarzenia tylko potęguje. [posłuchaj Spotify]

 

Wawrzyn Kowalski    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)