SPECJALNE - Relacja
Wrens
19 października 2006
Wrens
4 maja 2006, Roter Salon, Berlin
"This Is Not What You Had Planned". Wypad na koncert The Wrens zaczął się od nieudanego wywiadu z zespołem. Może kiedyś, po odsłuchaniu nagranego materiału i selekcji treści opublikuję uzupełnienie do tej relacji. Niestety gadka przy browarze w liczniejszym gronie z moimi ulubionymi ikonami tru-indie-rocka nie całkiem wypaliła. A może po prostu za wiele oczekiwałem. Chciałem, żeby wyszła z tego "głęboka" rozmowa z milionem anegdot, opowieści na temat kulisów powstawania Secaucus i komentarzy Charlesa Bissella i Jerome’a MacDonnella (ich bowiem miałem do dyspozycji) na temat własnych dokonań, od coverów Pixies w czasach studniówek poczynając. Kolega po piórze z Holandii miał zdecydowanie łatwiejsze zadanie, bo musiał wyprodukować standardowy tekst-reklamę do dziennika niderlandzkiego. A ja beznadziejnie pociłem się w imię podwyższania nadwiślańskich standardów dziennikarskich. Ale nie będę się dalej usprawiedliwiać – emocje powinny być opanowane, a temat i taktyka dyskusji opracowane do perfekcji. A tego nie było.
Roter Salon, adres: Plac Róży Luksemburg, mieści się w molochu z poprzedniej epoki – trochę większej wersji warszawskiego Kina Moskwa. Problemem tego miejsca było tylko zagadnienie wymiany powietrza – w czasie upalnego dnia, wewnątrz panowała fińska sauna. Warunki niewiele zmieniły się wieczorem, w czasie koncertu. Wbrew niemieckim standardom, koncert miał co najmniej godzinną obsuwę. Frekwencja nie przekroczyła ostatecznie około 150 osób. Ciężko mi zaakceptować fakt, że Berlin nie skumał przyjazdu The Wrens – myślałem, że tylko Warszawa olewa wizyty ważnych artystów.
Ponieważ nie było supportu, zainteresowanie budziło z stoisko z wrensowymi gadżetami – w tym pirackimi wersjami Silver (szorstka zielona okładka), Secaucus (jednolita, czerwona) i Meadowlands na winylu, którego tego dnia miało w Niemczech swoją prapremierę. To również historyczne, bo pierwsze wydawnictwo Wrens na wosku! (Niedawno ktoś z forum Wrens obczaił w Japonii piracką wersję Secaucus wydaną jak oryginał; w cenie 2$).
W końcu na scenie pojawił Charles Bissell (po prostu wstał od jednego ze stolików), najpierw zaczął się stroić, potem wydawać z gitary coraz bardziej zorganizowane dźwięki, w końcu wymamrotał do mikrofonu "lock me in / tied to work" – co oznaczało początek "This Boy Is Exhausted". Tyle że raczej w nietypowej wersji – przez dwie zwrotki, zagrane tylko przez Bissella, na scenie instalowali się pozostali muzycy, by dopiero pod koniec odpalić wersję pełno-instrumentalną. Kev Whelan robił zamieszanie na scenie. 40-letni basista wykonywał rozmaite ewolucje grożące uszczerbkiem na zdrowiu – skoki z pianina, wspinaczka na wzmacniacze itd. To nie była jedyna atrakcja tego typu. W "Boys You Won't Remember" na scenie pojawiło się kilka osób z publiki, wspomagając perkusistę w nabijaniu rytmu o piece i odsłuchy.
Wrens live i Wrens studyjne to dwie różne drużyny. Kawałki z Meadowlands – cukierkowe kompozycje typu wspomniane "This Boy Is Exhausted", zostały sprowadzone do podstaw, zmasakrowane, zdekonstruowane. "Thirteen Grand", ukazało swoje bluesowe oblicze. Nawet power-ballada "She Sends Kisses" została zapodana w nietypowy sposób. Wrens na żywo nie zwykli zadowalać publiki wiernym wykonaniem hitów z Meadowlands. Wykonują to z irytującym wręcz brakiem spójności, grając czasami wstępy trwające tyle, co właściwy kawałek. Brzmieniowo trochę się wszystko rozjeżdżało, ale raczej z błogosławieństwem zespołu. Zresztą organizator koncertu zachwycał się ustawieniem poziomu wzmacniaczy. Ja się na tym nie znam. Faktem jest natomiast, że przyczajone przed właściwym rozpoczęciem "Faster Gun" było ciężkim ciosem z buta. Podobnie świetnie wypadła kulminacja "Hopeless".
Zapytacie, co z Secaucus. Najwyraźniej, zespół ma wciąż uraz związany z tym albumikiem. Promowali zresztą Meadowlands. Zagrali więc tylko "Won't Get Too Far". Dwóch reprezentantów miało Silver. Zamykające set "Napiers" konkretnie wymiatało (nie wiem w sumie, czy nie highlight wieczoru), ale dawały radę też refleksyjne "What's A Girl" i hałaśliwe "Fire Fire", pochodzące z EP-ki Abott 1135. Podobno w związku ze zbliżającą się trasą poszerzają skład o jednego muzyka i będzie można się spodziewać więcej staroci. Szkoda tylko, że dotyczy to na razie tylko Ameryki i zachodniej Europy. Razem set składał się z 15 piosenek. Trochę krótko, a Alison, menadżerka z LoMax Records (dystrybutora Wrens w UK), narzekała, że to najsłabszy koncert ziomków z New Jersey, jaki widziała. Nie zrozumieliśmy się.
Po koncercie – dalsza część wywiadu i knajping z menedżerstwem zespołu w okolicznych pubach. Noc Żywych Trupów która leciała na prześcieradle w jednym z barów dobrze oddaje moją formę po bardzo męczącym dniu.
–Piotr Kowalczyk, październik 2006