SPECJALNE - Relacja

Siren Music Festival 2004

4 grudnia 2004



Dlaczego nie lubię festiwali, czyli Siren Music Festival 2004

Ten króciutki felietonik miał być pierwotnie obszerną relacją z zeszłorocznego i tegorocznego Siren Music Festival, odbywającego się porą wakacyjną na terenie najstarszego nowojorskiego parku rozrywki, czyli legendarnego Astrolandu w Coney Island. Ostatecznie, zamiast sztucznie ekscytować się kogo to można było pod Cyclonem podziwiać, postanowiłem przeobrazić sprawozdanie w zwięzły eseik, notatkę na temat negatywnych doznań związanych z wydarzeniem. I teza też się pojawia: co by tam Jędrzej nie tłumaczył – nie ma festiwali, kłonie.

Już po raz czwarty w upalny lipcowy dzień darmowa impreza pod patronatem "Village Voice" przyciągnęła na południowy brzeg Brooklynu ogromne rzesze, głównie młodych, fanów niezależnego amerykańskiego gitarowego grania. Line-up dorównywał temu z poprzedniej edycji: na liście odnaleźć można było między innymi Mission Of Burma, Trail Of Dead, Fiery Furnaces i Death Cab For Cutie, a także Blonde Redhead, Constantines oraz TV On The Radio. Jako że daleko nie miałem, a na Sirena, nie wiedzieć czemu, ostrzyłem sobie zęby od dobrych paru miesięcy, stawiłem się tłumnie w liczbie jeden w pierwszym rzędzie sceny głównej na grubo przed rozpoczęciem. Oczekując na Ponys prażyłem się w pełnym południowym słońcu, wystawiony na zgubne działanie promieniowania ultrafioletowego, podczas gdy wąską ulica za moimi plecami zapełniała się wesoło gawędzącą młodzieżą, podnieconą perspektywą uczestnictwa w najbardziej znaczącym koncertowym wydarzeniu lata. Otwierający festiwal, pochodzący z Chicago kwartet zapadł mi w pamięć bardziej ze względu na sympatie kulinarne ("kielbasa"), niż walory muzyczne. Komu przyszedł do głowy genialny pomysł by w roztapiającym asfalt skwarze promować mdły garage-rock, w dodatku nawet nie z Nowego Jorku? Z pewnością ten sam mózgowiec postanowił ściągnąć ze Szwecji konserwatywny kobiecy punk Sahara Hotnights. I po co drażnić widzów, kiedy jest tak gorąco?

Ponys pomęczyli niecałą godzinę, ustępując miejsca na scenie Friedbergerom. I wizualne poznawanie dwójki absolutnych bossów stanowiło chyba najmilszy punkt programu. Bo na wysokości występu Fiery Furnaces upał sięgał już zenitu, a lejący się z nieba żar rodził zagrożenie wypalenia czupryny. Zgodnie z oczekiwaniami dziesiątki tysięcy luda wypełniło uliczkę do ostatniego centymetra kwadratowego, zmuszając niektórych do przeżywania koncertu w niemal ekwilibrystycznych pozycjach. Zawiodło niezbyt imponujące nagłośnienie oraz brzmienie – zajebiście surowe, podporządkowane stylistyce garażowego punka, przez co średnio odpowiadające wszystkiemu o nieco mniej ortodoksyjnym soundzie. W dodatku Eleanor i Matthew przyjęli formułę live'a polegającą na odegraniu całego setu bez przerw i gadanki między utworami. W obliczu świeżo wydanego Blueberry Boat decyzja średnio zaskakująca, ale w tym konkretnym przypadku ogromny błąd strategiczny. Dokładnie rok temu o podobnej porze frontman !!! sprawił ogromną frajdę gawiedzi, dobywając pokaźnych rozmiarów plastikowy karabin na wodę i ostrzeliwując mdlejących ludzi przez kilka długich minut. Po "Giulianim" zachęcał wszystkich do kompiółki w Oceanie, przekonując, że tuż po zejściu ze sceny sam pędzi nad wodę, i miał rację. I miał rację. Natomiast tym razem dramatyczne festiwalowe warunki niweczyły radość z takich odjazdów jak "Crystal Clear" czy odegranego w całości "Quay Cur".

Wymiękłem. O ileż mąk, ileż cierpienia mnie to kosztowało. O ileż krwi, przelanych łez. Bo nie zobaczyłem już ani szalejącego Keely'ego, ani płaczącego Gibbarda. Wpadłem tylko z ciekawości przyjrzeć się dawnym bohaterom z Mission Of Burma, ale trudno cieszyć się z występu sto metrów od sceny. Brak kontaktu muzyków z publicznością to kolejny – obok tłoku, otwartej sceny i światła dziennego (nie ma klimatu) – mankament takich masowych imprez. Trudno wymagać pełnego zaangażowania ze strony wykonawców i trudno wymagać spontanicznych koncertowych reakcji od publiki. No chyba że gra Modest Mouse. O tym się nie rozmawia. Poza tym panuje drętwota. Wiadomo, festiwal.

–Michał Zagroba, Grudzień 2004

BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)