SPECJALNE - Ranking

10 najlepszych płyt 2001

14 stycznia 2002



2001 był kolejnym bardzo udanym rokiem dla muzyki. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy ukazała się ogromna liczba płyt godnych uwagi; wśród nich kilka dzieł prawdziwie wybitnych. Szczerze mówiąc, było lepiej, niż można się było spodziewać. Z jednej bowiem strony wielu z tych artystów, na których liczyliśmy najbardziej, zawiodło. Z drugiej zaś, wielu wykonawców objawiło swój nieprzeciętny talent właśnie w tym roku. Końcowy wybór nie należał więc do łatwych. Wiele albumów, które pominęliśmy w ostatecznej wersji listy, też zasługuje na wyróżnienie. Miejsc było jednak tylko dziesięć.

Dokąd zmierza muzyka dwudziestego pierwszego wieku? Nie będziemy nawet próbować odpowiadać wprost na to pytanie. Warto natomiast zauważyć kilka oczywistych faktów. Nowa era nie przyniosła żadnych wyraźnych zmian w obrębie gatunków. Jak wiadomo, prekursorstwo nie jest nigdy rzeczą oczywistą dla wszystkich. Płyty wyprzedzające swój czas nie mogą być w pełni docenione w momencie wydania, bo przecież są jakby "z przyszłości". Dlatego to, czy dany album zapisze się w historii, zdecyduje ona sama. My jednak mamy swoje typy; te, a nie inne tytuły podpowiadają nam dziś uszy, serce i umysł.

I jeszcze słowo o samej liście. Ułożyliśmy ją biorąc pod uwagę nasze prywatne zestawienia i niejako je kompilując. Nie wiemy, czy to są najlepsze płyty, jakie w ogóle się w 2001 ukazały na całym świecie, natomiast na pewno najlepsze z tych, które znamy. Co chwila słyszy się teraz przecież o kolejnych rewelacjach! Kto wie, czy kilka z nich nie byłoby w stanie dużo w tym rankingu pozmieniać. Dlatego już za rok, lista ta mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Na dzień dzisiejszy wygląda jednak dokładnie tak, jak poniżej.

–Borys Dejnarowicz & Michał Zagroba, Styczeń 2002

  

10Microphones
The Glow, Pt. 2
[K]

Zrozumieć Phila Elvruma. Naprawdę nie jest łatwo załapać, o co chodzi temu kolesiowi. Wydaje się, jakby robił wszystko na przekór powszechnie obowiązującym regułom. W czasach, gdy z każdym dniem rozwija się nowoczesna technologia rejestracji dźwięku, on nagrywa swoją muzykę na starych, analogowych magnetofonach. Wszyscy lubują się w rozmaitych efektach, pogłosach i innych sztuczkach uzyskiwanych cyfrowo. On natomiast podstawą swojego brzmienia uczynił niepozorną, akustyczną gitarę z nylonowymi strunami. Większość wykonawców każe czekać na swoje nowe dzieła dwa, trzy, cztery lata. Tymczasem Phil już w rok po zadziwiającym, intrygującym It Was Hot, We Stayed In The Water wydaje The Glow, Pt. 2. Ale właśnie w tym tkwi źródło fenomenu Microphones. Idąc własną ścieżką i nie oglądając się na innych, Elvrum wraz z przyjaciółmi doszedł do absolutnie oryginalnego stylu. Wykorzystując multum żywych instrumentów i poddając je eksperymentalnej, surowej produkcji, tworzy muzykę przyszłości. Utwory takie, jak "I Want Wind To Blow", tytułowy, czy "My Roots Are Strong And Deep" zapamiętamy jako najbardziej szczere i przejmujące w ostatnich latach. I jeszcze jedno: każdy, nawet najbardziej nowatorski artysta jest kontynuatorem pewnej tradycji. Ale proszę, powiedzcie mi, z czego wyrasta Phil Elvrum? –Borys Dejnarowicz

recenzja płyty »


09Dismemberment Plan
Change
[DeSoto]

Właściwie trudno wyobrazić sobie lepszy tytuł dla najnowszej płyty ulubieńców amerykańskich niezależnych krytyków, szeroko dyskutowanej również w skromnym gronie redaktorów muzycznych Porcys. Change to całkowite odejście od powalającej, młodzieńczej energii obecnej na poprzednich krążkach The Dismemberment Plan. Jak na dzieło wydane zaledwie dwa lata po niesamowitym Emergency & I, muzyka ta jest zaskakująco łagodna i refleksyjna. Wciąż jednak oryginalna. I wciąż zachwycająca. Niezwykły jest przede wszystkim początek. W nostalgicznym "Sentimental Man" słyszymy zespół od nieznanej wcześniej strony. Od razu Travis Morrison przypomina, że jest rewelacyjnym wokalistą, chociaż to co wyprawia w tym utworze jest zaledwie namiastką jego popisowych zmian skali w obrębie kilkunastu sekund znanych z poprzedniego krążka. Pierwszy utwór wspaniale przechodzi w najlepszy na Change "Face Of The Earth". Tym razem Travis wznosi się na wyżyny jako autor tekstów. Jest to jeden z nielicznych momentów na albumie, kiedy to wokalista Dismemberment Plan, opowiadając wzruszającą historię przypadkową zasłyszaną kiedyś w wywiadzie z Michaelem Jordanem, sięga poziomu wyznaczonego przez siebie dwa lata wcześniej. Nie zrozumcie mnie źle, nic nie mam do tekstów z nowego albumu Dismemberment. One są po prostu inne, kto wie, może bardziej refleksyjne, może nawet dojrzalsze. Change – rockowa płyta 2001. –Michał Zagroba

recenzja płyty »


08Lali Puna
Scary World Theory
[Morr]

Prekursorstwo jest ważne. Ale czasem pojawia się album, od którego nie sposób się uwolnić. I wtedy zapominamy, czy ktoś już kiedyś grał podobnie, czy nie. Suche beaty generowane syntetycznie, do tego nieskomplikowane partie instrumentów klawiszowych, przetworzona gitara, głos... Chyba właśnie sposób interpretacji tych piosenek przez Valerie Trebeljahr jest najbardziej przyciągający. Śpiewa pozornie beznamiętnie, lecz tylko od słuchaczy zależy, czy odnajdą w tym uczucia. Poza tym dramaturgia jest tu konstruowana wyjątkowo oszczędnymi środkami. Przykładowo: lodowaty klimat w "Middle Curse" wyczarowany jest jedynie z cicho dzwoniącego pianina. Do tego prawdziwy trans – te wszechobecne rytmiczne pętle wprowadzają prawdziwą hipnozę. Melodie monachijskiego kwartetu są proste i łatwe, ale kryją w sobie dziwne piękno. Piękno przyszłości? Scary World Theory jest idealną płytą na inauguracyjny rok nowych czasów. Futurystyczna i tradycyjna, sztuczna i przejmująco naturalna zarazem. –Borys Dejnarowicz

recenzja płyty »


07Múm
Yesterday Was Dramatic – Today Is OK
[Tugboat]

Islandia to niesamowity kraj. Kto wie, ile jeszcze przejmujących albumów i wielkich zespołów, znanych do tej pory tylko w kręgu najbliższych znajomych, czeka cierpliwie na odkrycie, gdzieś na niedużej, troszkę zapomnianej wysepce na samych krańcach Europy. Z jednej strony oczywiście – byłoby wspaniale; dobrej muzyki nigdy za dużo. A zapewniam, że tak wyrafinowanej, kunsztownej elektroniki nie słyszy się za często. Rzadko też w dążeniu do oryginalności twórcy pamiętają o melodiach. Ten kwartet nie tylko o nich nie zapomniał, ale postarał się o wyjątkowo piękne. Oprócz tego niezwykle istotne jest wielkie bogactwo tej muzyki. Artyści nie trzymają się kurczowo swojego komputera, oszczędnie i mądrze wprowadzając na Yesterday Was Dramatic... wiele żywych instrumentów, takich jak trąbka, klarnet czy ksylofon. Wypada to wspaniale. Ta płyta emanuje spokojem, głębszym zamyśleniem, refleksją... Niestety, jak zwykle jest jeszcze druga strona medalu. Niektórzy pamiętają jak nikomu nieznany, całkowicie undergroundowy zespół Sigur Rós z dnia na dzień znalazł się na ustach wszystkich: kontrakty proponowali mu tacy ludzie jak Fred Durst, a do inspiracji Agaetis Byrjun przyznawali się członkowie Metalliki. Miejmy nadzieję, że Múm nie podzieli losu swoich kolegów i nie stanie się kolejną sztuczną, snobistyczną zajawką. –Michał Zagroba

recenzja płyty »


06Fennesz
Endless Summer
[Mego]

Kiedy pierwszy raz usłyszałem tytułowy utwór z płyty Endless Summer Christiana Fennesza, od razu wziąłem do ręki gitarę. Coś tam brzdąkać umiem, toteż nie miałem większych problemów ze znalezieniem odpowiednich chwytów. Zagrałem ten słynny motyw raz, potem drugi i trzeci. Tak, bardzo ładne. Ale coś mi nie pasowało. I nie chodzi jedynie o brak wszystkich owych pisków, zgrzytów, przetworzonego syntezatora w tle. To po prostu nie była ta muzyka. Melodia ta sama, poprawnie zagrana. Nic. Nie da rady. Wróciłem do płyty. Ten temat, jeden z najgłębszych jakie w ogóle słyszałem, miał być chyba w zamyśle dźwiękową ilustracją uczucia tęsknoty za minionym okresem letnim. Przepraszam, może ja jestem porypany, ale dla mnie to tytułowe "lato" jest po prostu metaforą życia jako takiego. Może to nadinterpretacja, ale czerwony kolor z okładki symbolizuje miłość, tudzież krew, które to życie napędzają. I przepraszam, może nadużywam słowa, ale w takim razie ten Austriak jest geniuszem. –Borys Dejnarowicz

recenzja płyty »


05Ścianka
Dni Wiatru
[Sissy]

Bez dwóch zdań najlepszy i najoryginalniejszy obecnie polski zespół. Zaraz po nich lokuje się Lenny Valentino, w którego szeregach znajduje się przecież aż 3/4 składu Ścianki. Dla tych, którzy z mniejszą uwagą śledzili wypowiedzi Maćka Cieślaka zaraz po wydaniu Statku Kosmicznego, ambientowy klimat Dni Wiatru, albumu stanowiącego follow-up do ostrego, rockowego debiutu, prawdopodobnie okazał się nie lada zaskoczeniem, albo nawet poważnym szokiem. Pozytywnym oczywiście. W końcu jak często zdarza się, żeby zespół kojarzony wcześniej z gitarowym wykopem bez żadnych okresów przejściowych nagle wyczarował płytę z przeciwnego bieguna muzycznej stylistyki... To się dopiero nazywa rozwój. Dni Wiatru to pozycja wyjątkowa w dorobku całej historii polskiej muzyki. Szkoda tylko, że scena w Polsce jest tak uboga, a ciężar tworzenia muzyki na światowym poziomie dźwiga na swoich barkach kilkanaście osób, regularnie spotykających się i biorących udział w przeróżnych wyjątkowych projektach. Do tej grupy należą z pewnością liderzy Ścianki. Drugie miejsce wśród moich płyt roku byłoby zapewnione, ale bez względu na to, jak bardzo temu zaprzeczamy, powiedzmy to sobie wprost: chyba każdemu zdrowemu psychicznie człowiekowi na pierwsze dźwięki "Piotrka" palec automatycznie wędruje w kierunku przycisku "skip" na odtwarzaczu. –Michał Zagroba

recenzja płyty »


04Lenny Valentino
Uwaga! Jedzie Tramwaj
[Sissy]

Wiele rozrywki dostarczają mi wywiady z Arturem Rojkiem po wydaniu Uwaga! Jedzie Tramwaj. Mam wrażenie, że jeśli nadal każdy dziennikarz będzie pytał się dlaczego powstał Lenny Valentino i czy artyście do szczęścia nie wystarczy macierzysta formacja, dojdzie w końcu do rękoczynów. I trudno dziwić się rozdrażnieniu Rojka. Płyta ostatecznie nagrana w składzie z Cieślakiem, Lachowiczem i Kowalczykiem ze Ścianki, okazała się nie tylko jednym z ważniejszych wydarzeń muzycznych tego roku w kraju, ale przede wszystkim zachwycającym dziełem i zdecydowanie największym jak do tej pory sukcesem artystycznym lidera Myslovitz. Uwaga! Jedzie Tramwaj to po prostu dziesięć cudownych, akustycznych w swym klimacie piosenek, osnutych wokół tematu dzieciństwa, w sferze produkcji przenikniętych duchem ostatniej płyty Ścianki. To ostatnie nie powinno zresztą zaskakiwać, zważywszy na fakt, że za produkcję i realizację odpowiedzialny był sam Maciej Cieślak. Natomiast porównania Lenny'ego do zespołu, w którym Artur Rojek jest na co dzień wokalistą pozostawmy może bez komentarza. Tworzenie projektów-efemeryd jest ostatnio niepokojącą tendencją na rodzimej scenie. Niepokojącą bynajmniej nie ze względu na poziom tych wydawnictw. Wręcz przeciwnie, raz za razem powstaje u nas jakaś "supergrupa" nagrywająca jedną niesamowitą płytę, by chwilę później rozejść się, każdy w swoją stronę. Najprawdopodobniej Lenny Valentino, funkcjonujący na normalnych zasadach od 98 roku, nie zasili grona "zespołów jednej płyty" i zostanie z nami trochę dłużej. Miejmy nadzieję. –Michał Zagroba

recenzja płyty »


03Avalanches
Since I Left You
[XL]

The Avalanches zaczynali siedem lat temu jako grupa rockowa. Ponoć lubili robić dużo hałasu na gitarach, tworząc ostre, prymitywne, punkowe piosenki. Na swój debiut czekali do roku 2001, a gitary ostatecznie zostały zastąpione przez samplery. No właśnie, według większości źródeł na Since I Left You pojawia się około 900 sampli. Sami muzycy twierdzą, że jest ich znacznie więcej. Bez względu na to, ile fragmentów cudzych utworów wykorzystali panowie z The Avalanches, z tej ogromnej liczby udało im się złożyć album porywający, niezwykle różnorodny, nie podlegający jednoznacznym klasyfikacjom gatunkowym, zawierający tyle rozmaitych stylów, o ilu tylko jesteście w stanie pomyśleć. Co najwspanialsze, nie ma tu przerw pomiędzy utworami: jeden groove płynnie przechodzi w następny, całość jest hipnotyczna i rozluźniająca zarazem. I bardzo łatwo uwierzyć, że wiele melodii wymyślonych zostało jeszcze zanim muzycy zdołali się do nich dokopać. Imprezowa płyta wszechczasów, dla bardziej wymagającego odbiorcy. –Michał Zagroba

recenzja płyty »


02Dntel
Life Is Full Of Possibilities
[Plug Research]

Jak to dobrze, że są jeszcze tacy artyści, jak Jimmy Tamborello. Człowiek natchniony, wizjoner, działający według doskonale przemyślanej koncepcji. Ale fenomen Life Is Full Of Possibilities to tylko po części jego zasługa. On wpadł na pomysł zaproszenia pięciu znamienitych gości; oni za to wykonali swoją robotę w iście mistrzowskim stylu. I teraz: kto spisał się najlepiej? Tu już każdy musi wybrać sam. Filozoficzna mantra w "Anywhere Anyone" jest ostateczną rozprawą na temat sensu uczucia. Mia Doi Todd wypowiada argument "How can you love me if you don't love yourself?", ale błyskawicznie kontrastuje go trwałym "I love you". Co jest więc prawdą? Nie ma "prawdy" – tylko instynkt chwili ma zawsze rację. Kto wie, czy to nie Ben Gibbard wyprzedził wszystkich. Jemu było najłatwiej, skoro prezentuje się ostatni. Występ ten zaowocował jedyną w zestawie piosenką z prawdziwego zdarzenia, ale za to jaką! No i sam mistrz ceremonii: jego pejzaże w "Fear Of Corners" i "Fireworks" sięgają najwyższej półki. Jednym zdaniem? Life Is Full Of Possibilities jest przewrotną odpowiedzią na pytanie dlaczego Vespertine Björk tak bardzo rozczarowało. –Borys Dejnarowicz

recenzja płyty »


01Radiohead
Amnesiac
[Parlophone]

Szukaliśmy wszędzie. W sklepach, pismach, serwisach, w każdym dostępnym nam źródle wiedzy. Szukaliśmy na półkach, tu w Polsce, ale też sprowadzaliśmy płyty z zagranicy. Dokopaliśmy się w ten sposób do różnych ciekawych wynalazków, wciąż w nadziei, że choć jeden z nich zdetronizuje mistrza. Nic z tego. Zapomnijcie. Tytuł obroniony. Jak bardzo byśmy tego nie chcieli, jak bardzo by się nam to nie podobało, nie było w tym roku na całej kuli ziemskiej lepszej płyty od Amnesiac. Mówię to z całym przekonaniem. Jakieś propozycje? Przysyłajcie, sprawdzimy wszystkie z nich. Ale ja już straciłem nadzieję.

W pół roku po genialnym wstrząsie, jakim było Kid A, Radiohead wydali swój kolejny album, zapowiadając go jako "mniej eksperymentalny, bardziej tradycyjny". Tak!? Jaką tradycję reprezentuje w takim razie "Like Spinning Plates"? A "Packt Like Sardines In A Crushd Tin Box"? Ale zgadza się, więcej tu gitar, więcej piosenkowych struktur. Nierówny podział rytmiczny i płaczliwe akordy fortepianu w "Pyramid Song" zapewniły temu utworowi tytuł "lamentu wszechczasów". "Dollars & Cents" ponownie krzyknęło przeciw kapitalizmowi, tym razem w najbardziej bezpośredni sposób.

I na koniec jeszcze jedno. Co jest!? Czy zauważyliście, że płyta roku jest praktycznie (można tak to przedstawić) zbiorem odrzutów z sesji do Kid A? Przecież to ewenement godny Księgi Rekordów Guinessa! Wraz z Amnesiac zespół wykroczył z panteonu największych i samotnie wspiął się jeszcze wyżej. Kto wie, czy dwa ostatnie lata nie stanowiły apogeum formy Radiohead? Mam tylko pytanie. Czy ktoś może ich zdetronizować? Ale kto? Zaczyna się rok 2002. Czyli jak to będzie? Bij mistrza? –Borys Dejnarowicz

recenzja płyty »

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)