PLAYLIST

Mount Eerie
"Real Death"

Poniższy tekst jest wpisem z mojego bloga: musimyporozmawiac,net.

 

Miałem wtedy 22 lata, byłem na trzecim roku prawa, pracowałem na dwudziestym-którymś piętrze w korporacji w budynku, nazywanym przez studentów UW "mekką prawników". Miałem olbrzymie szczęście, że dostałem tam pracę. Byłem paralegalem, czyli najmniejszym trybikiem w machinie, ale prestiż tej firmy był tak oczywisty, że znajomi dowiedziawszy się, że tam będę, urządzili mi imprezę by to świętować. A może sam ją sobie zorganizowałem? Już nie pamiętam, może to i lepiej. W każdym razie nie byłem tam zbyt szczęśliwy – praca przed komputerem była ciekawa intelektualnie ale w ogóle nie budziła we mnie emocji, garnitur oddalał mnie od ludzi, no i nie cierpiałem tej sztucznej korpo-atmosfery.

Już od kilku lat byłem fanem Phila Elveruma – amerykańskiego muzyka, który podbił świat muzyki niezależnej płytą The Glow pt. 2. W liceum idąc na spotkanie z dziewczyną, której zamierzałem wyznać miłość, słuchałem właśnie tego albumu. Do dzisiaj to jedna z moich dwóch ulubionych płyt.

Choć Phil uzyskał rozgłos w Stanach, wciąż można było bez problemu znaleźć jego prywatny email. Wykorzystałem to i napisałem wiadomość, jako oddany fan dziękując za muzykę i przeżycia, których mi dostarczyła. Na końcu maila rzuciłem, żeby przyjechał do Polski – miał tu już bowiem swoich fanów. Phil szybko odpisał, że jeśli zorganizuję mu trasę po Polsce, to przyjedzie.

Długo by opisywać jak do tego doszło, ale w maju 2008 roku Phil przyjechał na sześć koncertów do naszego kraju. Jeden z nich w studiu im. Agnieszki Osieckiej, w Trójce, w audycji Piotra Stelmacha. Prawie wszystkie koncerty były wyprzedane. Ale znacznie ważniejsze dla mnie było, że mogłem spędzić tydzień czasu ze swoim idolem. Któregoś dnia po pracy wsiadłem w samochód i jeszcze w garniturze pojechałem na Okęcie odebrać Phila a następnie zawieźć go do mojego mieszkania. To nie było spełnienie marzeń, ja czegoś takiego nawet sobie nie śmiałem wyobrażać.

Phil przyjechał z żoną – Geneviève Castree, która pod pseudonimem WOELV grała przed jego koncertami. Jej pierwszy występ bardzo mnie zaskoczył – nie spodziewałem się po tak ciepłej i wesołej osobie tak mrocznej i przejmującej muzyki. Jej śpiew nie był krzykiem ale i tak rozdzierał mnie na pół. Nie oszczędzała się na scenie, jakby w każdy wers wkładała swoje najtrudniejsze lęki.

Cała trasa trwała tydzień i nigdy tego nie czasu nie zapomnę. Phil okazał się być zupełnie normalnym kolesiem, który jakby przypadkiem potrafi też wyrażać swoją wrażliwość przez muzykę. Oboje byli zaskoczeni oddaniem swoich polskich fanów, no i polskim jedzeniem. Był to tydzień truskawek i barów mlecznych. Jadąc między kolejnymi miastami zatrzymywaliśmy się na leśnych parkingach – Phil jest zafascynowany naturą i dla żartu wystawiał ocenę kolejnym rodzajom polskiego lasu.

Przebywając z Philem i Geneviève mogłem być kim chciałem, w ogóle tego nie oceniali. Było to pierwsze w moim życiu spotkanie z tak otwartymi ludźmi, którzy nie przejmują się specjalnie tym, co inni o nich pomyślą. Nie byli zbyt bogaci ale nie byli też uwiązani zewnętrznymi oczekiwaniami wobec siebie. Wkrótce po trasie koncertowej odszedłem z pracy, wziąłem urlop dziekański i pojechałem do Hiszpanii uczyć angielskiego w przedszkolu. Chyba nie muszę mówić, że byłem w tej pracy znacznie szczęśliwszy.

Rok później odwiedziłem z kolegą Phila i Geneviève w Anacortes w stanie Waszyngton. To niedaleko miejscowości, gdzie kręcono serial Twin Peaks. Phil i Geneviève organizowali wtedy festiwal muzyczny na kilka tysięcy osób, więc w ich domu pełno było muzyków. Niektórzy musieli spać w namiotach w ogrodzie - ja i mój kolega dostaliśmy uprzywilejowane miejsce w salonie - w końcu przebyliśmy najwięcej kilometrów z wszystkich gości. Pamiętam taką sytuację: rozmawiałem z kimś, kiedy Phil włączył piosenkę "Cloudbusting" Kate Bush. Kocham ten utwór i momentalnie się popłakałem: przez muzykę ale i zwyczajnie ze szczęścia. Nikt na mnie specjalnie nie zwrócił uwagi, nie było w tym nic dziwnego. Było to lato 2009 roku, wtedy ostatni raz widziałem Geneviève.

W połowie tego roku znany amerykański serwis muzyczny Pitchfork opublikował apel Phila Elveruma: Geneviève walczy z rakiem trzustki i kończą im się pieniądze na leczenie i na życie. Phil opisał całą ich historię. Okazało się, że Geneviève zachorowała trzy miesiące po urodzeniu ich pierwszej córki. Wykryto u niej raka w ostatnim, czwartym stopniu rozwoju. Znowu płakałem, ale tym razem nie ze szczęścia. Nagrałem Philowi i Geneviève wiadomość i życzenia siły i powrotu do zdrowia. Wsparłem ich kampanię dziesięcioma dolarami. Nic więcej nie mogłem zrobić.

Kilka dni przed moim wyjazdem do Korei, w lipcu, Phil opublikował informację, że Geneviève zmarła. Gościły u mnie wtedy w Łodzi dwie Amerykanki, które nie znały Geneviève i Phila osobiście, ale znały ich muzykę i wiedziały o chorobie Geneviève. Jedliśmy śniadanie, szykowały się do wyjścia na miasto i zwiedzania. Nie wytrzymałem w końcu i powiedziałem im.

Ale potem nie miałem za bardzo z kim o tym rozmawiać. Przygotowania i podróż do Korei wypchnęły ten temat. Ale ciągnął on się za mną, bywały dni, że na siłę próbowałem płakać, żeby wyrazić, co czułem. Spędziłem z Geneviève w sumie dwa tygodnie ale to był niesamowity czas i czułem, jakbym stracił kogoś ważnego. Ona w taki dziwny, trochę śmieszny sposób wymawiała moje imię – ciągle je słyszę, gdy o niej myślę.

W Korei poznałem wielu wspaniałych ludzi, którym mogłem zaufać na tyle, by im to wszystko opowiedzieć. Ale czułem, że nie tego potrzebuję. I w końcu zrozumiałem, co chcę zrobić. Większość pobytu w Korei spędzałem na couchsurfingu. Kilka nocy spałem na kanapie w studiu artystycznym w Hapdeong, studenckiej dzielnicy Seulu. Studio miało otwarty dach, na którym właścicielka organizowała różne wydarzenia. Namówiłem jej na pokaz mojego filmu. Nie miałem tym razem ochoty pokazywać Musimy Porozmawiać, dlatego piętnastu koreańskich widzów zobaczyło mój pierwszy dokument, który opowiada o perypetiach mistrza polski męskiego striptizu, którego dziewczynie nie podoba się jego praca. Pokaz był dziwny i dla mnie bardzo trudny – przedstawiłem film jako komedię dokumentalną, a tymczasem nikt się nie śmiał. Po filmie wywiązała się dyskusja – po koreańsku. Ale może to i lepiej, że jej nie rozumiałem…W każdym razie poprosiłem Jen, właścicielkę studia, żebym mógł zagrać i zaśpiewać kilka piosenek po projekcji.

W planach miałem opowiedzieć Koreańczykom o Geneviève, ale ostatecznie tylko zadedykowałem jej piosenkę. Piosenkę Phila zresztą, bo chyba połowa utworów, które umiem grać, są jego. Zamknąłem oczy i popłynąłem. Czułem jakbym znalazł się w samym centrum swojej żałoby po Geneviève. Wszystko mnie bolało, nawet fizycznie mięśnie, ale jednocześnie było to oczyszczające. Co więcej czułem, że ta otwartość w dzieleniu się sobą została przez większość widowni zrozumiana. Nie byłem w tym sam i udało mi się skomunikować z ludźmi z zupełnie innego świata. Miałem poczucie, że oni to wszystko doskonale rozumieją.

Geneviève w chwili śmierci miała 35 lat. Spędziła ze swoją córką nieco ponad rok.

A tutaj jest jedna z moich ulubionych piosenek Geneviève.

Jędrzej Michalak    
27 stycznia 2017
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)