PLAYLIST
Bownik
"Delfina"
Mamy tutaj przesadnie zmanierowany wokal, od którego można odbić się po pierwszych kilkunastu sekundach. Niby kiepsko to rzutuje na cały projekt, ale skłamałbym, jakbym tego typu oskarżeniom bezrefleksyjnie przytaknął. Bo w szerszej skali kilkunastu przesłuchań – i to zdecydowanie nie z obowiązku – coraz bardziej bezkrytycznie przyjmuję ten przesadnie nienormatywny wokal, będąc lekko podjarany tworzonym przez typa chilloutowym, zaraźliwym klimatem. To łagodny, ciągnący się jak krówka utwór, z niezłymi synthami umiejscowionymi w niestety mało wyrazistym refrenie. Nie przeszkadza to szczególnie, zwłaszcza w chwilach słabości, gdy zdarza mi się łagodnie bujać do tego przed głośnikiem, ale niestety znajdzie się tu jeszcze więcej niechcianego wadliwego bagażu, który podkreśla niedobór tego, co powinno stanowić główną siłę podejmowanej disco-konwencji. Cierpi to wszystko na nijakość z powodu podstawy złożonej z surowego instrumentarium, pozbawionego tego prymitywnego zwierzęcego pędu życia, hedonistycznego odpału, bez tej pół-widocznej perwersyjnej erotyzacji.
Niejednym słowem mamy tutaj sobotnie wbicie na kluby – herba! Proszę pana banana, tutaj cash – i dziki wślizg powolnym walcowym krokiem w uroczystym fraku w środek parkietowej dżumangi, z paletą frykcyjnych ruchów kończącą się na jednym lekkim drygu ramion w lewo, a później w prawo, i zaś w lewo. Pomimo tego "Delfina" ma swoje predyspozycje do nieprzymuszonej repetycji, przez co nie pozostaje mi nic innego jak dać jej, z lekkimi zastrzeżeniami, mocną piątkę, dla wszystkich nas tutaj, na zachętę. Aha, no i teledysk to chłopcy dowalili wyborny, tego im za nic odebrać nie można.