PLAYLIST
Black Rebel Motorcycle Club
"Generation"
Prawie dwa lata temu napisałem pozytywną recenzję debiutu Black Rebel Motorcycle Club dla popularnego, uniwersalnie dostępnego magazynu. Przeczytało ją sporo osób i zapewne wszyscy pomyśleli, że odnoszę się do grupy wręcz entuzjastycznie. Albo tak mi się przynajmniej wydawało. I dlatego postanowiłem zrealizować drobne sprostowanie. Pierwszą rzeczą wartą wyjaśnienia jest to, że nigdy nie dałem tej płycie ośmiu gwiazdek na dziesięć. To był błąd techniczny, chochlik nam się wkradł do programu! (Podobnie, nigdy nie oceniłem na osiem punktów Archive. To kolejna usterka.) Drugą kwestią, którą należy tu sprecyzować, jest to, co chciałem wyrazić w tamtej recenzji. Nie wyraziłem zachwytu nad jakością albumu. Chciałem jedynie zwrócić uwagę na rzadko dziś spotykaną równość materiału: przez bitą godzinę trwania, krążek składał się z samych znaczących, wartościowych utworów, nawet jeśli żaden z nich nie przekraczał poprzeczki określonej rzemieślnikom.
Gdy publikowano omówienie sofomora BRMC, autorem był już kto inny, a ja nie miałem dogodnej okazji do podzielenia się refleksją na jego temat. (Sofomora.) Ale w sumie wszystko, co mogę powiedzieć, powielałoby w zasadzie odczucia z poprzednika. Jeśli jesteś fanem motoryzacji jak Jędrzej, lubisz Jesus And Mary Chain ze środkowego okresu i doceniasz długie, ciągnące się nieco, powłóczyste jamy praktycznie pozbawione wypełniaczy, to coś dla ciebie. W przeciwnym wypadku, ci kolesie mają wam prawdopodobnie niewiele do zaoferowania. Raz jeszcze kalifornijska ekipa jest bardziej wyspiarska, niż sami Wyspiarze, i raz jeszcze, zadziwiająco, ani jeden motyw nie jest zmarnowany, choć ani jeden nie osiąga jakichś wyjątkowych rejonów. Twarde, gęste riffy, jak ten z wybranego "Generation", sprawiają wrażenie konkretnej, dobrze wykonanej pracy. Wokalista o barwie zdradzającej lekki wpływ helu na struny głosowe zasuwa brytyjskim, ashcroftowym jadem. BRMC pozostają cholernie solidną, mocną kapelą. Są trochę jak walec drogowy, right?