Muzyka nie dla idiotów. Radiohead czy Beyoncé?

23 października 2014

Beyoncé jest ostatnio na językach amerykańskich naukowców. Jej kariera stała się najwyraźniej na tyle ciekawym zjawiskiem, że szanowany Rudgers University poświęcił piosenkarce cały kurs, na którym studenci uczą się o politycyzacji wizerunku gwiazdy i osadzają go w dyskursie feministycznym. Niestety, nie wszyscy profesorowie nauk humanistycznych są równie zajawieni jej twórczością. Niedawno pisaliśmy o kuriozalnych zarzutach pewnej feministycznej myślicielki, która (z tego co zrozumiałem) wymyśliła, że Beyoncé jest imperialistycznym złem, bo dba o swój wizerunek, a do tego choć czarna, to nie mieszka na Bronksie. Dziś natomiast dowiedzieliśmy się, że wedle poważnych badań statystycznych, "Drunk In Love" to muzyka dla idiotów.

Przyglądając się wynikom naukowych dociekań niejakiego Virgila Griffitha, nie jestem jednak pewien, czy nie mam do czynienia z jakimś pogrobowcem Ku Klux Klanu, który za pomocą t-studenta postanowił zgrzebnie ominąć intelektualne tabu i jednak udowodnić, że biali są inteligentniejsi od czarnych. Z przygotowanego na ich podstawie grafu możemy wyczytać na przykład, że najgłupsi uczniowie koledżów raczą się rapem, soką, jazzem (sic!) i gospel, muzyka dla przeciętniaków to Tool, System of a Down i Nirvana, na playlistach rzutkich moli książkowych królują Radiohead i Sufjan, zaś prawdziwi mózgowcy słuchają wyłącznie Beethovena. Trudno mi skomentować takie sugestie, być może dlatego, że moje gusta lokują się zdecydowanie po tej głupszej stronie, a być może dlatego, że humanistyczne odkrycia zazwyczaj nie wymagają komentarzy, one wymagają jedynie grantów. Wszystkim zainteresowanym badaniem muzyki popularnej doktorantom, doktorom i profesorom, jeśli tacy nas czytają, życzę zatem samych sukcesów, a sam odpalam Czwórkę Lil Wayne'a – porozkminiam trochę jego metafory.

Krzysztof Michalak    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)