SPECJALNE - Wywiad
Wywiad z Ulrichem Schnaussem
3 sierpnia 2009
Wywiad z Ulrichem Schnaussem
autor: Kacper Bartosiak
Ulrich Schnauss to jedna z bardziej enigmatycznych postaci na scenie współczesnej muzyki elektronicznej. Dość powiedzieć, że jego muzyki nie sposób jednoznacznie zaklasyfikować do jakiegoś nurtu, dlatego tym bardziej ciekawe wydaje się dociekanie inspiracji artysty. Jednak nie tylko to było tematem rozmowy, która bezpośrednio wiąże się z obecnością Schnaussa na prężnie rozwijającym się Festiwalu Audioriver, który odbędzie w dniach 7-9 sierpnia w Płocku. Do tej pory na Porcys nie poświęcaliśmy muzyce Ulricha dostatecznie wiele uwagi, ale niecierpliwie oczekujemy długo zapowiadanego nowego albumu, o którym weteran sceny (to już prawie 15 lat jego aktywności!) trochę nam opowiedział.
***
Jesteś kompozytorem urodzonym i wychowanym w Niemczech, więc na początek, naturalnie, nasuwa się pytanie o twoje związki z tamtejszą sceną electro-house. Kto twoim zdaniem jest w chwili obecnej najważniejszą jej postacią, masz jakichś swoich faworytów?
Muszę przyznać, że jestem zdecydowanie na bakier ze współczesną muzyką nurtu electro-house – zwłaszcza tą pochodzącą z mojej ojczyzny. Mimo to, grając w ubiegłym roku na festiwalu w Japonii, chcąc nie chcąc słyszałem kilka rzeczy pochodzących z Niemiec i muszę przyznać, że brzmiało to zupełnie nieźle. To doświadczenie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że tam dzieją się całkiem interesujące rzeczy.
Jako twórca muzyki elektronicznej wielokrotnie brałeś udział w tworzeniu remixów. Czy nie było dla Ciebie trudne mierzenie się z tak różnymi od siebie postaciami jak Sia, Depeche Mode czy Howling Bells? Zwłaszcza twoja wersja "Breathe Me" jest imponująca, mimo że dzięki finałowi serialu "Six Feet Under" jestem zatwardziałym fanem oryginału, to muszę przyznać, że Twoje podejście do kawałka jest o wiele bardziej "odrealnione" od pierwotnej wersji. Czy twoim głównym planem było stworzenie tak kojącej atmosfery w tym utworze?
Zawsze staram się traktować oryginalną wersję utworu z należytym szacunkiem. Na tyle na ile jest to możliwe zostawiam spore fragmenty oryginału niezmienione i skupiam się na zbudowaniu nowej aranżacji przy użyciu elektronicznych i inaczej przetworzonych dźwięków. Nie powiedziałbym, że remix "Breathe Me" to najlepsze co udało mi się zrobić – większą przyjemność odczułem przerabiając kawałki Howling Bells, Mahogany i Mojave 3. Właśnie dokonałem ostatecznej selekcji swoich ulubionych remixów, które będziecie mogli usłyszeć na płycie, ukazującej się jesienią nakładem brytyjskiej wytwórni Rocketgirl.
W każdej z twoich dostępnych w Internecie biografii jest przynajmniej mała wzmianka o fascynacji nurtem shoegaze. To interesujące z tego względu, że w dzisiejszych czasach wielu twórców przyznaje się do inspiracji tym właśnie gatunkiem. Co sądzisz o tej modzie i zespołach pokroju M83 lub, z tych bardziej gitarowych, Asobi Seksu?
Kiedy coś staje się trendem, to zawsze niesie to za sobą zarówno ryzyko jak i okazję. Dobrze widzieć ludzi, którzy od dawna się tym zajmowali i dopiero teraz zaczynają odnosić sukcesy (Asobi Seksu jest jedną z takich grup), ale zauważam też niepokojące zjawisko zespołów, które starają załapać się do przedziału ‘shoegaze’ z czysto cynicznych i wyrachowanych względów. Prawdopodobnie w niedalekiej przyszłości spotka się to ze zdecydowaną reakcją środowiska muzycznego, ale na samo zjawisko i tak nie mamy przecież żadnego wpływu.
Skoro już poruszyliśmy temat shoegaze'u…. Grałeś kilka wspólnych występów z Chapterhouse a jako jedną z twoich największych inspiracji podajesz Lovesliescrushing – jeden z najbardziej niedocenianych zespołów w całym nurcie. Jak zaczęła się twoja przygoda z muzyką shoegazową i jakie są twoje inne ulubione zespoły?
Shoegaze odkryłem słuchając brytyjskich rozgłośni radiowych na początku lat dziewięćdziesiątych, zwłaszcza stacji BFBS. Moim ulubionym zespołem z tamtego okresu jest zdecydowanie Chapterhouse – podziwiam to, jak bardzo przekroczyli granice między muzyką elektroniczną a gitarową. Z tamtych czasów z klimatów shoegazowych bardzo ceniłem Slowdive, Lush i Curve, czyli chyba nic specjalnie zaskakującego. Lovesliescrushing to prawdziwi innowatorzy na polu tego nurtu, mam nadzieję, że z czasem coraz więcej ludzi zrozumie, jak przełomową muzykę tworzył ten zespół.
Poza shoegazem można zauważyć w twojej muzyce pewien "ambientowy" pierwiastek – zwłaszcza w utworach z początku twojej twórczości. Czy jesteś pasjonatem tego gatunku? Jacy są twoi ulubieni twórcy – zarówno ci "klasyczni" jak i współcześni? Zastanawia mnie też czy znasz dorobek Williama Basinskiego?
Moją największą inspirację z tych klimatów stanowi Edgar Froese i jego muzyka nagrana z Tangerine Dream. Poza tym z twórców współczesnych cenię muzykę Ryuichiego Sakamoto, Yellow Magic Orchestra, Andreasa Vollenweidera, Briana Eno i Daniela Lanoisa. Oczywiście muszę też wspomnieć o Manuelu Goettschingu, Thomasie Fehlmannie i The Orb – moja lista w zasadzie nie ma końca, mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Znam niektóre płyty Basinskiego, ale prawdopodobnie w stopniu zdecydowanie niewystarczającym by móc powiedzieć o nim coś więcej.
Nie odnosisz czasem wrażenia, że niezbyt pasujesz do świata współczesnej muzyki? Być może się mylę, ale wydaje mi się, że jesteś człowiekiem, który nie najlepiej odnajduje się w tym całym showbiznesie. Nie przeraża cię trochę współczesna kultura pop, co o niej sądzisz?
Wydaje mi się, że muzyka pop jako taka przestała już istnieć. Dzisiaj pod pojęciem pop zawiera się zarówno gówniane r’n’b, porażający prostotą eurodance i zdecydowanie przeceniana muzyka gitarowa (Bóg jeden wie dlaczego dalej nazywają to "indie"). Nigdy nie przejawiałem chęci wpasowania się w taką estetykę. W latach dziewięćdziesiątych był taki moment, w którym pomyślałem, że to coś nieuniknionego, ale na szczęście tak się nie stało. Nie wydaje mi się też, że z większym powodzeniem odnalazłbym się w estetyce 70s czy 80s, aczkolwiek sądzę, że wtedy była zdecydowanie mniejsza presja. Wiesz jak to jest – im mniejszy rynek zbytu, tym mniejsza różnorodność jest potrzebna. I to jest jeden z głównych problemów dla osoby, która stara się wyżyć z muzyki.
Nieczęsto sięgasz po teksty, ale zmieniło się to trochę na twoim ostatnim albumie Goodbye. Co spowodowało tę zmianę? Jak wygląda przebieg twojego procesu twórczego jeśli chodzi o słowa piosenek? Muszę powiedzieć, że moim zdaniem idealnie wpasowały się w bardziej intensywny klimat tej płyty.
Jedyną przyczyną tej zmiany jest to, że bardzo podobała mi się obróbka głosu Judith (Judith Beck – dziewczyna Ulricha i wokalistka odpowiedzialna za wszystkie śpiewane partie na "Goodbye" dop. K.B), której dokonywałem trochę dla zabawy podczas nagrywania A Strangely Isolated Place. Jestem daleki od uważania siebie za dobrego tekściarza. Moje teksty zazwyczaj są oparte o sam głos Judith, która śpiewa coś pasującego ze względów czysto dźwiękowych do mojej muzyki. Poza tym słowa do piosenek zazwyczaj mają pogłębić atmosferę, za którą w poszczególnych utworach odpowiada instrumentalna aranżacja.
Jak wygląda u ciebie proces tworzenia albumu? Jakie były zasadnicze różnice pomiędzy twoim debiutem A Strangely Isolated Place a ostatnią płytą Goodbye?
Największą zmianą i wyzwaniem zarazem było wykorzystanie wielościeżkowej metody nagrywania. Mój debiut powstał generalnie na ATARI i stamtąd został nagrany do formatu DAT. Zanim zacząłem prace nad "Goodbye" kupiłem Maca, co pozwoliło mi zmaksymalizować ilość warstw używanych potem w utworach. Taki był w zasadzie koncept tego albumu : skorzystać z pomysłów towarzyszących nagraniu Far Away Trains Passing By i A Strangely Isolated Place, które tam wystąpiły jako szkice i przenieść je na nowy, wyższy poziom.
Jako producenta twojego debiutanckiego wiele źródeł podaje Roba Mansfielda, ale za produkcję wszystkich pozostałych krążków odpowiadasz już ty sam. Co było tego przyczyną, czy byłeś rozczarowany tym nieco chilloutowym, rozmytym brzmieniem debiutu? A może po prostu od zawsze sam chciałeś odpowiadać za brzmienie swojej muzyki?
Nie mam pojęcia kim jest Rob Mansfield – prawda jest taka, że odkąd pamiętam sam odpowiadam za brzmienie mojej muzyki w każdym jej aspekcie, również producenckim. Uważam, że sam aspekt brzmieniowy jest tak samo ważny jak progresje akordów i melodie; byłbym bardzo rozczarowany, gdybym musiał tak ważny aspekt pracy oddać komuś innemu.
Jaka historia kryje się za twoim występem na tegorocznym Audioriver? Sam wystąpiłeś z inicjatywą występu przed polską publicznością? Co sądzisz o takich festiwalach?
Cieszę się, że mogę znów zagrać w Polsce. Ostatni raz byłem tu ponad 10 lat temu jako DJ z setem utrzymanym w klimatach drum'n'bass, więc to chyba i tak się nie liczy. Z wielu źródeł dochodziły do mnie dobre opinie na temat Festiwalu Audioriver i cieszę się, że będę mógł przekonać się jak sytuacja wygląda w praktyce.
Jak wyglądają twoje najbliższe plany na przyszłość? Kiedy możemy spodziewać się nowego wydawnictwa i w jakich klimatach będzie ono utrzymane?
Pracę nad nowym albumem zacząłem już jakiś czas temu. Jeżeli idzie o piosenki, to praktycznie wszystkie są już napisane – obecnie jestem w fazie studyjnej obróbki i aranżacji tych utworów. Zdaje się, że muzycznie podążam w bardziej elektronicznie zorientowane klimaty. Pewnym wyzwaniem była też dla mnie praca z bardziej piosenkowymi niż wcześniej strukturami kawałków. Jestem też podekscytowany perspektywą rozkładania tego wszystkiego na części i składania na nowo przy użyciu eksperymentalnych metod i tworzenia atmosfery. Moim marzeniem jest nagranie takiego albumu, który uwypukli rolę syntezatora jako instrumentu muzycznego, dlatego też większość tych utworów będzie głównie instrumentalna.
Na koniec aby nieco rozluźnić atmosferę po tych wszystkich skomplikowanych pytaniach mógłbyś podzielić się z czytelnikami Porcys swoim top 3 ulubionych albumów wszech czasów?
1. Tangerine Dream Force Majeure
Szalenie różnorodny album – tym, co przesądza o jego wyjątkowości jest to, jak idealne są jego poszczególne elementy. Piękne pejzaże dźwiękowe i ambientowe klimaty, zapierające dech w piersiach tworzenie sekwencji jak i rosnące, upbeatowe pasaże dźwiękowe.
2. Chapterhouse Pearl EP
Głównie dlatego, bo zawiera moją ulubioną piosenkę "In My Arms". Te progresje akordów w wykonaniu Andrew Sherriffa zawsze będą mnie zadziwiać. To trochę naiwna rzecz do powiedzenia, ale coś w tym jest, że wszystko na tej EP-ce brzmi jak rzecz z zupełnie innej planety.
3. Pink Floyd Wish You Were Here
Trochę z sentymentu, bo to pierwsza płyta jaką w życiu kupiłem. Fascynuje mnie z podobnych względów co Force Majeure – jest na niej mnóstwo kapitalnych rozwiązań muzycznych. No i to brzmienie Floydów w ich szczytowym okresie…