SPECJALNE - Wywiad
Wywiad z Toro Y Moi
30 października 2010
Wywiad z Toro Y Moi
z dnia 6 sierpnia 2010
autor: Borys Dejnarowicz
Oj tam "wywiad". Bardziej luźna pogawędka. I to specyficzna. Po pierwsze okoliczności przyrody były całkiem rozleniwiające (siedzieliśmy sobie w plażowych leżaczkach na trawie, kontemplując zbierające się powoli do zachodu słońce). Po drugie cała "nasza" czwórka (grupa Toro Y Moi rozmawiała z dziennikarzami demokratycznie w składzie trzyosobowym) była z oczywistych powodów trochę zmęczona (oni dodatkowo, bo od godziny przepytywali ich polscy reporterzy). Po trzecie każdy z kolegów (ale się dobrali!) jest z charakteru osobą nieco nieśmiałą, wycofaną i raczej skrytą. I wreszcie po czwarte, absolutnie nie chcę chłopaków urazić, ale wydają się póki co nie mieć zbyt wiele do powiedzenia. Nie chcę być źle zrozumiany – chodzi mi o to, że są dwa (z grubsza biorąc) rodzaje interlokutorów. Gaduły – postaci tryskające energią i tysiącem szalonych asocjacji/anegdot/teorii, które po prostu muszą z siebie wyrzucić – na myśl przychodzi tu Tymon, Ariel Pink czy chociażby Wayne Coyne, wzięty dwa dni później w (trzyminutowe) obroty przez moich młodszych redakcyjnych kolegów). Oraz są też zawodnicy skromni, zamknięci w sobie, spokojni, skupieni, wyciszeni, o stonowanym temperamencie, którzy odpowiadają na pytania raczej zdawkowo, co nie wynika wcale z ich negatywnego nastawienia, ale z tak zwanego "sposobu bycia". I do tej drugiej paczki zaliczyłbym na ten przykład redaktora Zagrobę, Pandę Beara czy właśnie trzech członków kapelki Toro Y Moi. Jeżeli dodam jeszcze taki fakt, że około 50% wypowiadanych przez Chaza słów to absolutnie zerotreściowe, kwintesencyjno amerykańskie wstawki, które poniżej pominąłem, bo nie wnosiły kompletnie nic do narracji – typu "sort of", "like" i "I mean" (zresztą Animal Collective mają tak samo) – to wyłania się ciekawa sytuacja: oto mimo prawie półgodzinnego "wywiadu" nie udało nam się podryfować na szczególnie głębokie wody i przemykaliśmy raczej po powierzchni problemów i zagadnień... CHOCIAŻ... Ale to już oceńcie sami. Było miło, serdecznie, panowie ciągle się uśmiechali i ja też, więc mimo, że nie jest to jakiś najbardziej wyczerpujący i wnikliwy "wywiad" świata, tylko niezobowiązująca gadka typu wymiana paru beztroskich zdań przy piwie (ale tak odnosili się Chaz, Pat i Andy do wszystkich dziennikarzy, z tego co widziałem czekając na swoją kolej), to na prośbę kilku znajomych spisałem ją i oto jest. Tadaaa.
Dzięki za świetny występ. Jak wam się podobało?
Chaz: Macie kapitalną publiczność!
Pierwsze pytanie: jesteście zespołem czy to nadal projekt jednego gościa, któremu dwóch kolegów pomaga zagęścić brzmienie na żywo?
Patrick: Zdecydowanie to drugie.
A jak zaczęliście współpracę? Jak się poznaliście?
C: Poznałem Patricka jak miałem 8 lat...
P: Znamy się od dawna.
Andy: Jesteśmy kolegami z tego samego miasta. Graliśmy razem muzykę od lat. To wyszło naturalnie. Chaz nas zaprosił.
P: Była w tym chemia, wiesz, lata wspólnego grania... Tu nie chodzi konkretnie o ten projekt.
Czy jest szansa, że wy dwaj (zwracam się do Patricka i Andy'ego) zagracie na instrumentach na płycie podpisanej Toro Y Moi, czy wasz wkład nadal będzie się ograniczał tylko do wykonu koncertowego?
A: Chaz potrafi grać bardzo dobrze, więc nie musimy [śmiech].
Pod koniec 2010 ma wyjść drugi album Toro Y Moi i zagrasz na nim sam wszystkie partie, Chaz?
C: Tak, gram wszystko sam.
Okej, pogadajmy o Causers of This. To jedna z moich ulubionych płyt ostatnich lat. Powiedz mi, ile ją nagrywałeś i czy przed rozpoczęciem pracy miałeś jasno sprecyzowaną wizję tego, co chciałeś osiągnąć? Czy też eksperymentowałeś i w końcu trafiłeś w coś, co uznałeś za efekt końcowy?
C: Pewnie po trochu i to, i to. Miałem sporo piosenek i postanowiłem stworzyć z nich większą całość. Ale podczas pracy głównie myślałem o produkcji. Same kawałki były gotowe już wcześniej.
Czym się inspirowałeś w trakcie przygotowania Causers? Słyszę tam tak wiele wpływów... Od French Touch, przez shoegaze, aż po tradycyjny pop. Jacy są twoi najwięksi muzyczni bohaterowie?
C: Na pewno My Bloody Valentine. To mój ulubiony wykonawca. Oraz Beach Boys. Uwielbiam to, co robili z harmoniami.
Więc jak – miałeś konkretny artystyczny cel do "osiągnięcia" przez tę płytę, czy podszedłeś do sprawy "niezobowiązująco"? Myślałeś sobie "nikt wcześniej nie połączył akurat tego, tego i tamtego, więc ja to zrobię"? Czy nagrywałeś na luzie, bez głębszego "konceptu"?
C: Tak w skrócie to chodziło mi o fuzję shoegaze'u i hip-hopowych bitów. J Dilla niejako dokonał jej już przede mną, ale ja dodałem do tej sytuacji piosenkowe, popowe wokale. A tego chyba nikt wcześniej jeszcze nie zrobił [śmiech].
Czym będzie się różnił album numer dwa od Causers? W ogóle masz już jego tytuł?
C: Nie, jeszcze nie mam tytułu. Cóż, na pewno nie będzie elektroniczny.
A będzie cały akustyczny? Widziałem w necie jak wykonujesz kawałek "New Loved Ones". Taka folkowa ballada na gitarkę. Śliczne to. Taki będzie sofomor? W ogóle ten numer wejdzie na płytę?
C: Możliwe, że wejdzie. Co do płyty... Tym razem chcę pokazać, że nie jestem tylko elektronicznym producentem. Stąd bardziej tradycyjne podejście do "grania". To będzie "granie".
A główne inspiracje dla tego drugiego albumu?
C: Soundtracki!
Jakie konkretnie?
C: Na przykład te autorstwa Ennio Morricone. Wiesz, chcę pokazać, że umiem komponować, a nie tylko "produkować" elektronikę.
Sorry, ale muszę spytać – uważasz się za reprezentanta sceny zwanej "chillwave"? I czy taki "genre" w ogóle istnieje czy to wymysł dziennikarzy?
C: W sumie rozumiem, skąd to się wzięło. Każdy z nas ma inne podejście, ale coś nas łączy. I dlatego nie mam nic przeciwko takim generalizacjom, kategoryzacjom... Jak pomyślę nad genezą terminu opisującego scenę "shoegaze" to jest równie, a nawet bardziej wątpliwa, więc nie ma co się obrażać [śmiech].
P: Zdaje się, że chodziło o to jak gitarzyści patrzyli w dół na swoje efekty? [śmiech]
Tak, właśnie o to. [śmiech] Chaz, ale jesteś fanem innych kapel grających "chillwave" czy patrzysz na to towarzystwo sceptycznie?
C: Jestem fanem, a nawet znam niektórych – na przykład Ernest z Washed Out jest moim dobrym kumplem.
Mieliście kiedyś nawet razem zespół czy mi się przyśniło?
C: Tak i zagraliśmy razem jeden koncert [! – przyp. bd], ale nic więcej. Potem skupiliśmy się na robieniu muzyki solowo – każdy na własny rachunek.
Z innej beczki – czy uważacie, że muzyka się "skończyła"? Że wszystko już było i że jedyny dziś sposób na robienie czegoś względnie świeżego, nowego – to recykling starych pomysłów? Podawanie ich w nowych konfiguracjach, ale jednak czerpanie na potęgę z przeszłości muzyki? A może nadal jest gdzieś niewyczerpane źródło innowacji, tylko nikt go jeszcze nie odkrył?
A: Cień przeszłości jest dość potężny i... Chyba nie da się robić dziś muzyki nie nawiązując do tego, co już było.
P: Ale zaraz, przecież zawsze tak było. Cała muzyka, jaka już powstała, bazowała na swoich poprzednikach. Musisz od czegoś wyjść.
A: To chyba także kwestia technologii. Kolejne nurty w muzyce około-elektronicznej brały się z tego, jak można było przetwarzać dźwięk. Technologia też stymuluje rozwój.
Chaz, w jednym z wywiadów powiedziałeś, że gdybyś mógł, to w ogóle byś nie koncertował, skupiając się na nagrywaniu i wydawaniu płyt. A na przykład taki Brian Eno nie grał na żywo, działał tylko w studio.
C: Fakt, niby tak... Ale każdy ma inne podejście. Każdy muzyk znajduje dla siebie odpowiedni profil do działania... Jeśli chcesz być tajemniczym gościem, którego nikt nie może zobaczyć [zakamuflowany diss na Buriala, he? – przyp. bd] – to spoko. Ale z drugiej strony ja... Ja nie widziałem do tej pory świata. To mój pierwszy raz w Europie! Chcę jak najwięcej zobaczyć, jak najwięcej doświadczyć. A to co mówiłem w wywiadzie... Chodziło mi o rozgraniczenie, że najbardziej lubię nagrywać muzykę, a jeżdżenie w trasę traktuję jak... pracę. [śmiech] Tworzenie muzyki jest w tym wszystkim zdecydowanie najfajniejsze.
A: Ale całkiem spoko jest też, jak widzisz reakcję publiczności na to, co grasz.
P: Dokładnie, między sceną a widownią tworzy się pewna energia.
Poza materiałem z Causers zaprezentowaliście dziś kilka "nowych" (e.g. jak dotąd bodaj "nieopublikowanych") kawałków. Mi szczególnie utkwił w pamięci numer trzeci z setu, który zagraliście po "Minors".
C: Będzie na nowej płycie!
Fantastycznie! Usłyszałem tam pod koniec całkiem "krautrockowy", transowy groove basu. Krautrock to dla ciebie ważne zjawisko, czy to tylko luźne skojarzenie?
C: Trafne, bo właśnie na nowej płycie będzie sporo rzeczy wziętych z krautrocka.
Jaki jest twój ulubiony album wszech czasów? Wybacz, ale lubię zadawać to pytanie muzykom. [śmiech]
C: Nie umiem wybrać jednego. [śmiech] To ci dopiero trudne pytanie! Nie wiem, jak z tego wybrnąć...
Dobra, to może trzy?
C: Już bardziej. Moje trzy płyty życia, okej... Pet Sounds, Donuts i Blue Album.
Debiut Weezera?
C: Tak!
Super! Słuchaj, właśnie, a propos... Widziałem tę "studyjną" wersję "You Hid" i na maksa skojarzyła mi się z Pet Sounds. A rzadko zdarza mi się takie wrażenie.
C: Takie było zamierzenie. Przyszedłem do studia i mówią do mnie "nagraj nową piosenkę". A ja na to – "w sumie dlaczego nową?" i postanowiłem zarejestrować nową wersję "You Hid". Próbowałem wstrzelić się w klimat Beach Boys.
Niektórzy klasyfikują twoje dokonania jako logiczną kontynuację działań takich artystów jak Ariel Pink czy Animal Collective. Kojarzysz ich? Lubisz ich muzykę?
C: Jasne, że tak. Na maksa mnie inspirują. Chociażby w swoim spontanicznym podejściu do procesu nagrywania. Wiesz, nie wszystko musi być idealnie rozpisane, przemyślane, jak w scenariuszu. Można pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa.
Mówisz, że to twoja pierwsza wizyta w Europie. Co widziałeś i co ci się najbardziej podobało?
C: Jesteśmy w Europie od jakiegoś miesiąca.
P: Najbardziej podoba nam się zwiedzanie nowych miejsc. [śmiech]
C: Chodzi o to, że nasze miasto, Columbia w stanie Południowa Karolina, powstało około roku 1800. To kolonialne miasto. Zresztą wszystko w Stanach jest mniej więcej z tamtego okresu. A tutaj wszystko jest takie stare, sięga wielu wieków wstecz. To fascynujące – oglądać budowle ze Średniowiecza.
To jeszcze na koniec – masz też inny projekt, który śledzę i któremu kibicuję. Les Sins, twój hołd dla French Touch. Co z nim będzie? Traktujesz go serio? Doczekamy się longplaya Les Sins?
C: Jasne, że traktuję go serio. Jak nic innego. I oczywiście, że będzie longplay Les Sins.