INNE - FORUM
kto nie jest retardem ręka do góry
2 września 2009o, widzę las rąk. każdy z nas jest. czasami jest. jak nie jest jak jest. dwa dni temu oglądam z dziewczyną dokument o czarnych dziurach w kosmosie. oglądamy na dziewczyny brata kompie. no i fajnie jest, czarne dziury zjadają planety milion razy większe od ziemi, narrator buduję napięcie a my się patrzymy w białe plamy na czarnym tle. jest ruch, tak jakbyśmy siedzieli w statku kosmicznym i lecieli między gwiazdami. i lecimy. lecimy. lecimy około pięciu minut, to już była gdzieś połowa filmu. tak, po pięciu minutach skapnęliśmy się, że oglądamy pierdolony wygaszacz ekranu. żadnej reakcji przez jebane pięć minut. 8/10 w skali retardacji.
wczoraj siedzimy w lokalu. mamy niewiele hajsu, zamawiamy pizzę i piwo. czekamy. zagajam o reedycjach płyt radiohead. mówię, że sobie chyba zamówię amnesiaca. a partnerka na to: a z czego zapłacisz za tego amnesiaca, jak ledwo na pizze starczyło. słucham i nie wierzę. patrzę wymownie. w końcu pomiędzy salwami śmiechu dowiaduję się, że amnesiac to drink miał być. "ale dobra nazwa dla drina nie?". no, dobra. 6.5/10
-
ktos z taka historia do sprzedania siedzi cicho? to nie tak mialo byc chyba.
krzesło (7 września 2009) -
http://irekkuras.com/ za darmo dostales? opowiedz, bo pewnie bedziesz targetem tego topica.
'85 (7 września 2009) -
Od czasu, gdy dostałem gonga od Irka Kurasia (pozdro dla kumatych), nie biję się z nikim.
PKS (7 września 2009) -
po prostu mu zazdroscisz bo tez nigdy nie biles sie z ksiedzem.
em c (7 września 2009) -
Zrobił się z tego wątek "jak to było w liceum fajnie i najebałem sie na wycieczce klasowej" i opisują swoje najwspanialsze imprezy ! Spoko, ale KAŻDY tutaj robił to samo. Więc jeśli już ktoś, jakim jest hardkorem, to wolę poczytać jak spuścił pisiora ze szczytu najwyższej katedry na świecie (Ulm) i olał moczem setki ludzi albo na zamknął się na imprezie w szafie, zasnął tam, po przebudzeniu wysrał się i podtarł dupę krawatami ojca, który był konsulem i następnego dnia jechał w delegację, no cokolwiek przemawiającego do wyobraźni. Wyzwał księdza, wielkie mi kurwa co. Jakbyś go zabił, przebrał się za niego, przejechał się taksówką 100 km i wystawił fakturę na fikcyjną parafię, byłby fun ! A tak - ahaha. Na wycieczce w liceum ziomek dobierał się do dziewczyny, zaczął jej robić dobrze, ale tyle wcześniej wypił, że zrobiło mu się niedobrze i wyrzygał się lasce na brzuch. Chwila konsternacji i "Ale to nie dlatego, że śmierdzisz" - normalnie łohoho marzenia marcina dańca To z "Debiutem" podobało mi się najbardziej na razie chyba.
PKS (7 września 2009) -
"To był ksiądz. Jeden z opiekunów, którzy z nami jechali. I niestety na tym się nie skończyło. Pobiłem się z tym draniem" o stary, szacun! zawsze chcialem sie pobic z ksiedzem ale nigdy nie mialem okazji.
em c (7 września 2009) -
"taaak w ogólniaku nie wyrosłem jeszcze z łażenia na koncertu Kultu i KNŻ" w piątek idę na knż z litzą, hehe. sentymentalny wypad ze starymi kumplami, na pewno zajdzie jakiś retard!
mja (7 września 2009) -
Wycieczka klasowa w ogólniaku Jedziemy w jakieś góry czy coś. Wyjazd koło północy itd. Pierwsza retardacja, że spóźniamy się prawie z kolegą na bus, bo utkwiliśmy w małej wiosce na pierwszym i ostatnim charytatywnym koncercie Kultu (taaak w ogólniaku nie wyrosłem jeszcze z łażenia na koncertu Kultu i KNŻ; to był koncert ponoć opisany w "Kult Kazika", transformator wieźli z innej wioski ze 3 godziny i koncert się mocno opóźnił, a miejscowe drechy siekały się z psami i ochroną). Wiedliśmy i uderzamy na tył psychobusa. Impreza, pijemy. Jeden z kumpli uczestniczących bardziej w rozpijaniu tego i owego był takim klasowym prymusem. Bardzo równy koleś, ale był ósmym dzieckiem. Dzieckiem nauczycielki matematyki. Naszej (w ogóle zaczajcie - mama własnego syna uczyła). To w ogóle była taka legendarna pedagog z jakoś tam renomowanego ogólniaka. Uczyła nawet mojego starego. Owo ósme dziecko wyszło jej docackane w każdym calu - grzeczny, sumienny, prymus. Ale pić to on nie umiał. Zalał się potwornie. Ktoś mu daje czekoladę, żeby go postawić na nogi, bo już nieprzytomkę powoli łapie, a jedziemy dopiero godzinę. Impreza i raban, wiec z początku autokaru (nauczyciele i opiekuni ZAWSZE siadali na początku, jakaś niepisana zasada kurde) przychodzi nasza wychowawczyni. Uczyła chemii. "Co się stało?" pyta prymusa, który zwisa z siedzenia z mordą ujebaną czekoladą. "C2H5OH" odpowiada prymus. Nie jest to jakiś szczyt retardacji. Jedziemy dalej. Pierwszy postój i wychodzimy się odlać. Stajemy z ziomalstwem przed takim rowem, w którym rosły jakieś krzory i lejemy prawie synchronicznie. Każdy skupia się na swoim wacku i puszcza strugę. Nagle słychać łup! i oglądamy się w bok na swoje twarze. Jednej brakuje. To prymus wpierdolił się do tego rowu, w te krzory. Nadal sikając. Nie jest to jakiś szczyt retardacji. Jedziemy dalej. Wyszły nam wysokoprocentowe truny się zdaje. Butelki i śmieci utylizuje kolega który siedzi przy tylnych drzwiach. Otwiera je i wywala butelki, które podają mu ludzie z przodu i my. Niestety tylko ten kolo ma otwieracz do butelek, w breloku z kluczami. Więc dostaje też do otworzenia butelki, od ludzi z przodu i od nas. Jak się łatwo domyślić, po jakimś czasie zaczyna mu się mylić co jest śmieciem, a co butelką do otworzenia. W wyniku tego tracimy jakieś 4 browary, które kolo po prostu wyjebał przez te drzwi myśląc, że to puste. Nie jest to jakiś szczyt retardacji. Jedziemy dalej. Dojechaliśmy. Drugi dzień wycieczki (w jakichś górach) przebiega całkiem spokojnie. Z jednymi z większych debilów z klasy, którzy zarazem byli bardzo fajnymi kumplami, odłączamy się od reszty wycieczki robiącej trasę w jakichś górach (stołowych). Łazimy na własna rękę po tych kamolach itd. Trafiamy na zablokowany odłam trasy. Taka barykada i "Nie wchodzić szlak zamknięty". Kumple przestawiają ją na otwarty szlak. Nie jest to jakiś szczyt retardacji, ale ofiary mogły być. Bawimy się dalej. Wieczór po zakupach po czeskiej (słowackiej? nie pamiętam) stronie. Pulsujący browar wóda. I litry tekili. Plus tona szuwaksu. Dużo się dzieje, nie wszystko da się opowiedzieć. Kulminacja wygląda tak: siedzę ostro wcięty i mocno rozbawiony w pokoju. Rozprawiam o czymś z radością i kopię pożyczoną gitarę, na której przed chwilą wywijałem jakieś durne songi pod publiczkę typu Metallica czy coś ("zagraj metalikę" kurwa). Jeden kumpel wychodzi drąc się coś do mnie, że jestem debilem czy coś. Używa wieli brzydkich słów. Nie zważam na niego i opowiadam, a w zasadzie wykrzykuję jakąś historię. Z tym, że kumpel nie zamknął za sobą drzwi. Krzyczę i kopię gitarę i nagle czuję bolesne karczycho i krzyk "zamknij się i nie kop tej gitary". Myśląc, że to ten kumpel nie odwracam się i odkrzykuję "skurwysyny za słabo mnie walnąłeś, żebym się zamknął". To nie był kumpel. To był ksiądz. Jeden z opiekunów, którzy z nami jechali. I niestety na tym się nie skończyło. Pobiłem się z tym draniem. On się wkurwił i zaprowadził mnie do wychowaczyni. Zastaliśmy ją myjącą ząbki i starającą się mocno ignorować sodomę i gomorę, która działa się na każdym z 3 pięter hotelu. Odszczeknąłem jej, że "przecież nie jestem bardziej pijany niż każda inna osoba w tym budynku". Postanowiła sprawdzić razem z ksiedzem. Zrobili akcję, że wpadali do każdego pokoju, konfiskowali alko (od tych debili co się przejęli i oddawali) i zamykali każdą imprezę. . . . Ze szkoły mnie w końcu nie wywalili. Nawet nie zawiesili mnie w prawach ucznia. Nawet rodziców nie wezwali. Może dlatego, że mimo wszystko nie byłem znacząco barzdiej pijany niż każda inna osoba w tym budynku. A bijatykę ksiadz wybaczył. Widocznie był miłosierny. . . . To z jednej wycieczki tylko. O samych wycieczkach można godzinami. . . . Rok później nie wyhamowałem samochodem matki i rozwaliłem jakąś nowiutką żółtą Reno Megankę. Połowa znikła w zgięciach. Nie chodziłem wtedy do szkoły, bo miałem zwolnienie lekarskie czy coś. Po miesiacu dowiedziałem się, że był to nowiutki samochód ojca mojej wychowawczyni. Tej od chemii. Chujowe te meganki, mondeo mojej matki miał jeno reflektor rozbity.
carmody (7 września 2009) -
w liceum grałem z kumplami w kapeli (8 gram, był kiedyś link na forum). kiedyś załatwiliśmy wywiad i nagranie w lokalnej telewizji, przez znajomego który tam pracował. wchodzimy do studia, tam trwa jeszcze jakiś program o sportach zimowych, nartach itp. podchodzi do nas jakaś pani, my mówimy, że jesteśmy z zespołu, a ona: "to gdzie macie narty?" trochę zbici z tropu wyszliśmy.
Wąski (7 września 2009) -
nie wiem, naprawde nie wiem w jaki sposob udalo mi sie zle przeczytac program festiwalu orange bo czytalem pare razy a potem jeszcze dwa razy sprawdzilem na mapce ktora scena jest ktora ale bardzo inteligentnie i sprytnie zajalem swietna miejscowe na koncercie calvina harrisa bedac swiecie przekonanym ze wlasnie gra ostatni kawalek po ktorym nastapi przerwa i koncert nerd. po 20 paru minutach cos mnie tknelo ze az takiego opoznienia to chyba nie bedzie bo jednak jestesmy w unii i napisalem smsa do kolezanki zeby w miare mozliwosci sprawdzila gdzie gra nerd bo 'ja tu kurwa zdycham'. bo naprawde zdychalem, straszna byla ta muzyka. dziewczyna stojaca za mna musiala go przeczytac bo podsunela mi wyciety z gazety program (haha!), no i oczywisce, nie ta scena ty pajacu malowany. kiedy doszedlem do wlasciwiej wygladalo to strasznie ale na szczescie udalo mi sie bez chamskiego wpychania sie (nie znosze tego robic) wywalczyc bardzo spoko miejsce i koncet nerd fajny wiec hepi end ogolnie. –em c, 6/9/2009 11:57 opener tegoroczny, pendulum gralo o 24(od nie pamietam kiedy pierdoli mi sie polnoc z 24 i wydaje mi sie ze jest 23 potem 24 a potem polnoc) wiec po 1 stoje przy strefie gastro i gadam z kolezanka czekajac na m83 ktorzy grali o 1 i gadam i mowie ze zaraz cisne na m83 na 1 zeby miejsce zajac a ona do mnie ze zaraz 2 przeciez wiec zapierdalam ile sil w nogach przez ta trawe jebana i zdarzylam na couleurs tylko. nie musze mowic kto byl dla mnie najwazniejszy danego dnia w line upie.
olo (6 września 2009) -
pewnie sobie przypomnę jakieś retardowe sytuacje z czasem, ale teraz pamiętam tylko jedną. Staliśmy z kolegami na auli w naszym liceum, i tam jest taka mównica. No to stanąłem na mównicy, sala pusta, tylko dwóch kolegów obok. Wyciągnąłem rękę w nazistowskim pozdrowieniu i krzyczałem "sieg" a koledzy "heil". Taka tam głupia licealna rozrywka. I nagle jakaś nauczycielka weszła do auli i my tego nie zauważyliśmy. Niestety wyjść cicho już jej się nie udało i widzieliśmy jak zamyka drzwi. Na szczęście nic nikomu nie powiedziała, ale śmiechu i strachu było co niemiara.
rojal (6 września 2009) -
tak sobie to mniej więcej obliczyłem, taki ze mnie szerlok. pozdro! czasy komórek się dla mnie zaczęły w liceum, wszystko się zgadza.
mja (6 września 2009) -
>Twój Stary, ile ty masz lat, że w podstawówce już komórki były? 21, zestaw simplusa ze starą motorolą
Twój Stary (6 września 2009) -
oho, zaczynamy teraz tą część w rozgryzaniem historyjek, składaniem puzzli
Prez&Freamon (6 września 2009) -
Twój Stary, ile ty masz lat, że w podstawówce już komórki były?
mja (6 września 2009) -
Twój Stary, 6/9/2009 15:41 [chyba jednak trzymał, bo wygląda na to że nie ma rtęci "nieparującej". jedynie połykanie jej nie jest szkodliwe ale wdychanie owszem. trochę to dziwne, jakkolwiek tak wynika z tego: http://archiwum.wiz.pl/2000/00110600.asp (wiem kurwa, wiedza i zycie, no ale przytoczony przez alego fragment temu nie przeczy wcale) wikipedia tez nie wspomina o istnieniu rteci "nieparującej" ;>]
krzesło (6 września 2009) -
kilkakrotnie zdarzało mi się zdarzało zwracać do nauczycielek per 'mamo', ale szybko zdawałem sobie z tego sprawę i poprawiałem się. chyba tylko raz jedna z nich się zorientowała się kwitując to litościwym uśmiechem.
flach (6 września 2009) -
To miałoby sens, kto by w szkole trzymał zbiornik z trującymi chemikaliami, hahaha
Twój Stary (6 września 2009) -
"Rtęć metaliczna, występująca w termometrach, nie jest trująca przy spożyciu doustnym. Nie wchłania się ona z przewodu pokarmowego i nie tworzy szkodliwych związków. W literaturze opisano nawet przypadek dziecka, które spożyło pół litra (czyli około 6 kg !!!) metalicznej rtęci i nie doznało żadnej szkody na zdrowiu. Toksyczna może być natomiast parująca rtęć metaliczna, jeżeli będzie wdychana do płuc." możliwe, że nie była parująca
chemiczny ali (6 września 2009) -
siedzimy w knajpie (knajpa w klimacie "wszyscy się znają i często się spotykają"). z kumplem trochę już najebani zaczynamy palić strony z książki telefonicznej nad studzienką kanalizacyjną przed wejściem. bawimy się całkiem nieźle, stwierdzam, żeby dołożyć do ognia, pochylam się, i w tym momencie telefon wypada mi z kieszeni koszuli, idealnie między kratami, prosto w studzienkę. cała knajpa patrzyła na akcję pogotowia kanalizacyjnego, które zawezwałem (numer wziąłem z tej samej książki telefonicznej, którą paliliśmy) i na mnie jak stoję nad tą studzienką i zastanawiam się, czy telefon już odpłynął, czy nie.
przy plantach (6 września 2009) -
A jakby ktoś się pytał, wątek filmu w aparacie dodałem dla kontrastu, że niby ja tu się martwię jakimś aparatem a wracam do domu bez torby.
Twój Stary (6 września 2009) -
Uwaga, będzie obrzydliwie. I długo. W podstawówce pojechaliśmy na wycieczkę szkolną gdzieś w góry. Podróż trwała kilkanaście godzin, ale jechaliśmy nowym, wygodnym autokarem (dzisiaj te autobusy to normalka, wtedy były swego rodzaju nowością). Problem z nowymi autokarami polega na tym, że w porównaniu ze starymi PKS-ami mają niewiarygodnie miękkie zawieszenie, w zasadzie bardziej płyną niż jadą. Wiecie, o co chodzi. Mam dość poważną chorobę lokomocyjną i od zawsze biorę Aviomarin. Wtedy też wziąłem, ale cóż, gówniarzeria w podstawówce, wiadomo, nie bierze się kanapek na drogę tylko chipsy i colę. Ja chipsów chyba nie miałem (a przynajmniej nie dużo), za to spakowałem sobie łącznie 2 litry Sprite'a. Pierwszą butelkę wypiłem chyba jeszcze przed startem (chyba nawet popiłem nim Aviomarin, hehe). Jedziemy! Siedzimy raczej z tyłu autokaru, żartujemy, gadamy, kręcimy się, wiadomo. Ledwie zdążyliśmy wyjechać z miasta, jak zrobiłem się zielony. Mój najlepszy kumpel siedzący obok mnie: "Dobrze się czujesz?", ja mówię "Jasne!". Niemal po chwili - haft! Na podłogę, i chyba też na okno! Co było zrobić, pomyślałem, że obrócę to w żart (lol) i szeroko się uśmiechnąłem, że niby dla jaj się zrzygałem, zresztą już nie pamiętam co wtedy sobie pomyślałem, pewnie po prostu było mi głupio. W każdym razie zrobiło się zamieszanie, ale co tam, jedziemy dalej! Po chwili następny haft! Zatrzymaliśmy się w którymś momencie na jakiejś stacji benzynowej, pozwolili mi wyciągnąć czyste ciuchy i się przebrać. Co ciekawe, ja w ogóle nie czułem zażenowania siedząc w autokarze i idąc w biały dzień do kibla w zarzyganych ciuchach, pamiętam, że kiedy szedłem się przebrać nawet żartowałem z innymi ludźmi. Chyba wziąłem też wtedy kolejny Aviomarin, zresztą wziąłem ich wtedy taką ilość, że byłem jak naćpany i nie przesadzam, byłem mały, a wziąłem ogromną dawkę (3 całe tabletki przez tą całą podróż? Dla porównania teraz biorę pół). Nieważne, jedziemy dalej! Kolejny haft! W którymś momencie wzięli mnie nawet na przód autokaru, żebym patrzył przed siebie. Dali mi serwetkę, żebym przykrył obrzygane spodnie i tak sobie jechałem. Ostatecznie rzygałem chyba z pięć razy i w którymś momencie pojawiło się pytanie, czy nie ma jakichś zastrzyków na chorobę lokomocyjną (chyba na drogę powrotną). Zresztą pamiętam, że wtedy z karty (pożyczoną od taty komórkę jakoś zablokowałem) zadzwoniłem do rodziców i radosny mówiłem coś w rodzaju: "Cześć mama, hahaha, jest super, hahaha, rzygałem już z pięć razy, hahaha, chcą mi robić zastrzyki, hahaha, aha, niech tata poda mi PUK do komórki, bo zablokowałem?" W którymś momencie zajechaliśmy do McDonalda i pamiętam, że chciałem sobie coś kupić, ale moja wychowawczyni kazała mi kupić sobie tylko herbatę. Wtedy się wkurzyłem, ale to była jednak wspaniała kobieta, uchroniła mnie przed totalną kompromitacją (i odwodnieniem?). Dodam jeszcze, że koledzy i koleżanki w którymś momencie zaczęli się pytać czy wreszcie trafiłem w torebkę (bo nie trafiałem). Kiedy w końcu pod koniec podróży mi się to udało wszyscy w autokarze bili mi brawo! I jeszcze jedno: Ostatniego dnia wycieczki, już wszyscy spakowani czekaliśmy na wyjazd, ja musiałem coś tam załatwić i poprosiłem kolegę, że zniósł mi na dół moją torbę (miałem jedną wielką , w której wszystko miałem i plecak na rzeczy podręczne), ja wziąłem plecak. Jak wróciłem, wszyscy pakowali się już do autokaru, więc ja też wsiadłem. Jedziemy, przeglądam plecak - mówię: "kurde, zapomniałem wziąć film z aparatu, nie będzie połowy zdjęć" (w trakcie wycieczki zmieniłem film w aparacie). Jestem trochę zmartwiony, ale po chwili mi mija. Sensacji żołądkowych brak, podróż mija szybko. Zajeżdżamy pod naszą szkołę, rodzice wszystkich odbierają, jest moja mama i babcia, witamy się.... Nie ma torby. Została w górach. Kumpel zrobił to, o co go prosiłem, zniósł ją na dół.
Twój Stary (6 września 2009) -
jestem arcyprzerażona opowieścią o mamie i rtęci, nie wiem czy się pozbieram
sugarcube (6 września 2009) -
–jbuła, 6/9/2009 12:05 to ja miałem inną sytuację z kanapkami (też podstawówka, oczywiście). najogólniej: nie jadłem ich. po pewnym czasie, jak mama zauważyła, że przynoszę je z powrotem, stwierdziła, że będzie dawać mi coś innego. wyszło na jabłka. jabłek też nie jadłem, ale i nie wracałem z nimi do domu. wydało się to któregoś razu, kiedy ojciec (a miałem blisko do szkoły i tą drogą właściwie nikt inny nie chodził, bo w takiej mieścinie mieszkałem małej) zauważył w lasku, przez który codziennie przechodziłem, kilka jabłek. w ten oto sposób zostałem zdemaskowany. i chyba już mi nic nie dawali do szkoły.
kmc (6 września 2009) -
wczesne lata 60. (co to jest bhp w ogóle?), mała szkoła podstawowa, do której uczęszczała moja mama. była wtedy w 1 lub 2 klasie, ale zdarzało się, że jej klasa miała zajęcia w sali, w której normalnie starsze dzieci miały chemię. w tejże sali znajdował się ogólnodostępny pojemnik wypełniony rtęcią. ta jak wiadomo ma dziwaczną konsystencję, która mojej mamie wyjątkowo przypadła do gustu. wkładała więc rękę do pojemnika, nabierała trochę tej rtęci i wkładała ją sobie do ust, a potem robiła to co się robi kiedy się płucze gardło (takie gulgul) żeby ostatecznie wypluć ją z powrotem. wiem o tym tylko ja, kiedy mi to opowiadała, niby śmiała się, ale było jej strasznie głupio. wierzcie lub nie, ale ona żyje.
krzesło (6 września 2009) -
ja z kolei jako dziecko nie cierpiałam żółtego sera i nie chciałam go jeść, więc w 2 i 3 klasie podstawówki gdy mama robiła mi kanapki do szkoły to ładowała do nich ten zółty ser (bo zdrowy jest) a mi mówiła że mam kanapki z szynką. Rzecz jasna przekręt ten nie miał miejsca codziennie, ale faktem jest, że przez prawie 2 lata w niczym się nie pokapowałam. Tylko co jakiś czas skarżyłam się mamie, że dała mi jakąś paskudną szynkę do kanapek..
jbuła (6 września 2009) -
nie wiem, naprawde nie wiem w jaki sposob udalo mi sie zle przeczytac program festiwalu orange bo czytalem pare razy a potem jeszcze dwa razy sprawdzilem na mapce ktora scena jest ktora ale bardzo inteligentnie i sprytnie zajalem swietna miejscowe na koncercie calvina harrisa bedac swiecie przekonanym ze wlasnie gra ostatni kawalek po ktorym nastapi przerwa i koncert nerd. po 20 paru minutach cos mnie tknelo ze az takiego opoznienia to chyba nie bedzie bo jednak jestesmy w unii i napisalem smsa do kolezanki zeby w miare mozliwosci sprawdzila gdzie gra nerd bo 'ja tu kurwa zdycham'. bo naprawde zdychalem, straszna byla ta muzyka. dziewczyna stojaca za mna musiala go przeczytac bo podsunela mi wyciety z gazety program (haha!), no i oczywisce, nie ta scena ty pajacu malowany. kiedy doszedlem do wlasciwiej wygladalo to strasznie ale na szczescie udalo mi sie bez chamskiego wpychania sie (nie znosze tego robic) wywalczyc bardzo spoko miejsce i koncet nerd fajny wiec hepi end ogolnie.
em c (6 września 2009) -
o, mam odwrotność retardu, ale w sumie idiotyczną. w liceum zgłosiliśmy się z kumplem na zawody pływackie, żeby się zwolnić z lekcji no i sobie popływać. pojechaliśmy na te zawody i pozajmowaliśmy jakieś miejsca w ogonie stawki no i zdążyliśmy jeszcze na fizykę (po chuj w ogóle wróciliśmy do szkoły nie wiem do dziś). wchodzimy lekko spóźnieni, a od fizyki mieliśmy takiego lekko retardowego poczciwinę starego kawalera, esencja polskiego, biednego nauczyciela-dziwaka w powyciąganym swetrze, który się powoli odkleja z wiekiem. no i on od razu do nas, że będzie nas pytał. a my na to, że nie chcemy, bo mieliśmy zawody pływackie i trzeba się było przygotowywać. a on się cieszy i mówi z zadowolony z własnego dowcipu, że jak pokażemy medale to nas nie spyta. a my mu pokazaliśmy medale, bo na tych zawodach każdy retard dostawał medal choćby dopłynął 15 po innych. no i nas nie spytał.
mja (6 września 2009) -
podstawówka, etap rejonowy konkursu przedmiotowego z historii. średnio przygotowana, ale dzielnie walczę z pytaniami - piszę co pamiętam, a czego nie pamiętam, to zmyślam. przebrnęłam przez większość arkusza, ostatnia strona, a tam - obraz. czarno-biała reprodukcja, niewiele widać, ale wygląda dosyć znajomo. myślę sobie - "o fajnie, chociaż tutaj trochę punktów będzie, nie zrobię z siebie debila". no i zadowolona podaje tytuł "Reytan - Upadek Polski", znajduje postacie:Rejtana, Stanisława Augusta, carycę Katarzynę itd. interpretuję dzieło i odpowiadam na wszystkie pytania. to był "Hołd Pruski".
marci (6 września 2009) -
przypomnialo mi sie: moje 18-ste urodziny wypadly w trakcie wyjazdu klasowego. IV klasa liceum wiec wiekszosc osob byla albo wstawiona albo pijana albo na kacu. ja tez. w dzien 18-stki ognisko, cala klasa wstaje i spiewa mi sto lat, pani wychowaczyni i wice dyrektorka tez, ja jestem juz oczywiscie bardzo pijany ale staram sie stac prosto zastanawiajac sie nad tym czy cialo pedagogiczne widzi ze jestem zrobiony, ale raczej chyba nie bo przeciez stoje, prawda? moze lekko sie kiwam ale w koncu mocno wieje, luz. wtedy kolega znacznie bardziej pijany ode mnie bardzo powaznie przestaje spiewac i pyta "niech zy... jak leca slowa? ej, jak leca slowa?". zaczalem sie tak smiac ze potknalem sie o bele drewna na ktorej siedzielismy i fiknalem kozla do tylu, w koncu nic bardziej nie podkresla faktu ze jest sie trzezwym.
em c (6 września 2009)