SPECJALNE - BRUDNOPIS
Walkabouts
Acetylene
2005, Glitterhouse
Od razu przepraszam – być może ocena wystawiona przeze mnie nowemu wydawnictwu The Walkabouts jest za niska. Krzywdząca. Niesprawiedliwa. Być może należało dać 0.9. Ale wystawiłem ją pod wpływem silnych emocji, które targnęły mną po przeczytaniu tych słów: "(...) nagrali 15 albumów (...)". Panowie! Czy nie pora zająć się domem? Poświęcić więcej czasu rodzinie? O ogród zadbać? Cokolwiek, choćby jakąś pracą fizyczną się zająć. Praca woźnego jest społecznie użyteczna, jest potrzebna, muzyka Walkabouts – nie.
W tej muzyce nie ma nic. Słuchanie Acetylene jest równie frapujące, co siedzenie na stołku i patrzenie się w białą ścianę. Nasze uszy nie mają kompletnie nic do roboty, prostacka forma tych piosenek aż razi. Do wspomnianej sceny na stołku dorzuciłbym brzęczącą muchę siadającą co chwila na naszym nosie. W roli muchy – jęczące, grunge'owe pół-melodie, ćwierć-motywy, jakieś grupy dźwięków zgłaszające aspiracje do bycia czymś, czym nie są. Bo patrząc w ścianę można się zamyślić, można się rozmarzyć, a przy Acetylene nie, jest za bardzo irytujące.