SPECJALNE - BRUDNOPIS
Vetiver
To Find Me Gone
2006, DiChristina
Już od paru dni cieszę głowę myślami o jednorazowym powrocie do debiutu Vetivera. Przyjdzie na to stosowna chwila, tymczasem na talerzu mamy To Find Me Gone. Stawia mnie ta płyta w kłopotliwym rozkroku – z jednej strony nie dzieli ją od poprzednika aż tak wiele, z drugiej różnice dotykają najczulszych punktów, przez co tak jak Vetiver lokuje się po dobrej stronie krążków, o których się długo pamięta, tak nie można raczej tego powiedzieć o jego następcy. Wydać szóstkową płytę to trochę jak zająć czwarte miejsce na mistrzostwach świata, no nie? Jest się zajebistym, ale ostatecznie who cares. Materiał na drugiej płycie Andy'ego Cabica jest mniej rozhuśtany, to raczej przysłowiowa medytacja na łące, nie hulanki w niebezpiecznej puszczy. Less freak more folk, ubyło również psychodelii. Vetiver jednak ma charyzmę, śpiewa głosem wieszcza-myśliciela, nie pisze niepotrzebnych piosenek. Wciąż jest zatem lepszy od swojego kumpla Devendry, nawet jeśli nowym album nie dogadza, a co najwyżej czyni uprzejmości.