SPECJALNE - BRUDNOPIS

Tears
Here Come The Tears

2005, Independiente 4.8

Po tym jak dowiedziałem się, iż w marcu pierwszy solowy album wydaje Brett Anderson zebrało mi się na sentymenty. Traf chciał, że nie miałem pod ręką żadnego z wydawnictw Suede, a jedynie płytę Here Come The Tears, którą Brett nagrał wspólnie z Bernardem Butlerem. Zachowując odpowiednie proporcje: nowy projekt tych muzyków po dziewięciu latach nie tylko nie grania razem, ale wręcz nie odzywania się do siebie miał być dla angielskiej sceny czymś na miarę hipotetycznego zejścia się Morrisseya i Marra. Niektórzy liczyli, że duet odpowiedzialny za zajebistość dwóch pierwszych dzieł Suede nawiąże do wspaniałych początków swojej kariery przy czym trudno było sobie nie zdawać sprawy, jak niewielkie są na to szanse. Tym sympatyczniejszą niespodzianką jest ten longplay. Jasne, że momenty, kiedy słychać stare, dobre Suede można policzyć na połowie palców jednej ręki ("Autograph" czy przede wszystkim najlepszy tu utwór "Apollo 13"), ale mimo to jest to płyta pełna solidnych, melodyjnych poprockowych kawałków. Na pewno o niebo lepszych od tych prezentowanych pod koniec kariery przez Zamsz (jakże nie ma tłumaczenia nazw zespołów i jakże nie ma albumu A New Morning) i, co ciekawe, poprzez swą dynamikę i brak mrocznej atmosfery odsyłających bardziej do nagranej już bez Butlera płyty Coming Up niż do debiutu czy sofomora. Oczywiście absolutów na miarę "The Wild Ones" czy "The 2 Of Us" tu nie znajdziemy, trudno również nie odnieść wrażenia, że kiedyś nawet b-side'y pisane przez B&A były lepsze niż cokolwiek z Here Come The Tears, ale sam fakt, że kolesie nagrali album, którego chce się dosłuchać do końca jest godny zaznaczenia i pochwalenia.

9 maja 2007
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)