SPECJALNE - BRUDNOPIS

Roy Hargrove
Nothing Serious

2006, Verve 6.5

W ciągu ostatnich trzech, czterech dni przebrnąłem przez ponad sto, w większości rekomendowanych tu i ówdzie, wydawnictw z bieżącego roku. Konkluzja radosna nie będzie: spora część spośród tych pożal się boże niezal-rockowych smętów zza oceanu oraz "odważnych" eksperymentów sceny krajowej uplasowała się gdzieś w rejonach przedziału 1.0-2.0. Marna to pociecha, ale w końcu, doszczętnie znużony i zmulony ostatecznym krachem systemu dobrej muzyki, dokopałem się do płytki gościa, który nagrywa albumy od roku 89, a największe swoje osiągnięcia miał w latach 90-tych. I wiecie, ja się na dżezie kurna znam marnie, ale po wspomnianych wielogodzinnych mękach Nothing Serious okazał się być miodem na moje skołatane nerwy. Albo przynajmniej dżemem, powiedzmy morelowym.

Na swoim pierwszym solowym krążku od 6 lat, nasz trębacz penetruje rejony melodyjnego współczesnego bopu z taką pewnością oraz rozmachem, a jednocześnie łagodnym wyczuciem frazy, nastroju i ekspresji, że cholera mnie wzięła: na co my tracimy czas z tym "indie". Oczywiście, recenzent specjalistycznego gatunkowego magazynu parsknąłby zapewne, iż płytek o podobnym uroku rocznie wychodzi w jazzie około dwustu. Ale ja sobie z tego zdaję sprawę, natomiast wcale nie przeszkadza mi to doznać z odpowiednim natężeniem. Ze względenie kumatych odniesień, think żar Colosseum (opener) obok relaksu a la "Blue In Green" (trzeci numer) na tle LyleMaysowych pasaży fortepianu (pretty much cała reszta). Aż strach jakie dobre są te "trzy kwadranse jazzu", a niby nic na poważnie.

8 listopada 2006
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)