SPECJALNE - BRUDNOPIS
Mooney Suzuki
Alive & Amplified
2004, Red Ink
I proszę, niespodziewanie z szanowanych przedstawicieli ekstatycznego "modern-proto-rocka" zamienili się Mooney Suzuki w bandę nudziarzy ograbiających słuchacza z kilkudziesięciu cennych minut doby. No kolesie grają srają sobie i jakby nic z tego cholera nie wynika poza najnudniejszymi piosenkami jakie ostatnio słyszałem, nieudolnie (nie)przywołującymi ducha wczesnej nowej fali, Stonesów, Hendrixa, woodstockowego rocka. Śmieszny ejtisowy, hair-metalowy refren kawałka tytułowego to jedyny fragment do odratowania, w dodatku tylko jeśli przymknąć oko na nijaką, gównianą produkcję (jak całej płytki zresztą). Ogólnie bez pasji, bez pomysłu, bez prawdziwego zaangażowania też, bez *niczego*, kurde.