SPECJALNE - BRUDNOPIS
Micah P. Hinson
Micah P. Hinson And The Opera Circuit
2006, Jade Tree
Micah P.Hinson zanim ukończył dwadzieścia lat zdążył odsiedzieć wyrok (bodajże za dealerkę), uzależnić się od narkotyków i przeżyć bolesne rozstanie z kobietą swojego życia. Tak przynajmniej doniósł mi kumpel dzięki któremu jakiś czas temu zapoznałem się z poprzednim wydawnictwem młodego songwritera zatytułowanym Micah P. Hinson And The Gospel Of Progress. Jak łatwo się domyślić Micah na tamtym albumie zmierzył się ze swoją mroczną przeszłością zapodając introwertyczne alt-counry'owe ballady z echami Waitsa czy Smoga. Dla fanów takiego smęcenia, do których sam się w zasadzie zaliczam, bardzo przyjemna rzecz, nie ma co ukrywać. Sprawdźcie zwłaszcza "Patience", najbardziej przebojowy moment tamtej płyty.
W tym roku Hinson wraca z dużo bardziej rozbudowanym instrumentalnie (akordeon, dęciaki, smyczki) krążkiem Micah P. Hinson And The Opera Circuit, który jest niestety dużo mniej udany od debiutu. Nie przekonuje ani klezmerski "Diggin' A Grave" , ani kojarzący się zapewne ze wględu na trąbkę ze starszymi nagraniami Calexico "Jackeyed", ani nieco linkousowy na początku "You're Only Lonely", ani tym bardziej nudny walczyk "It's Been So Long". Nie wciągają też tym razem historie opowiadane w tekstach artysty, co znów sprawia, że z tęsknotą zerkam w stronę Gospel of Progress, gdzie mieliśmy takie liryczne perełki, jak choćby "The Day Texas Sank To The Bottom Of The Sea". Przesłuchanie The Opera Circuit krzywdy nikomu nie zrobi, zdarzają się wszak na tej płycie nawet miłe momenty, zwłaszcza gdy Micah rezygnuje z rozbuchanych aranżacji i wraca do surowych klimatów znanych z pierwszego albumu (na przykład w "She Don't Own Me"). Jeśli jednak o istnieniu tego songwritera dowiedzieliście się w tej właśnie chwili, to raczej polecam debiut.