SPECJALNE - BRUDNOPIS
Lu:D
This Is Nighttime
2005, Rec90
Ten album teoretycznie nie mógł mi się spodobać, bo ostatnio nie przepadam (o dziwo) za smęcącymi brit-rockami. A jednak. Norwegowie z Oslo nie posuwają muzyki pop nawet o centymetr do przodu, ale zaletą This Is Nighttime są urokliwe, choć dość zwyczajne patenty, będące hołdem dla starego Coldplay, stadionowego Kent i Keane. New acoustic na zmianę z tonącymi w rozmarzonych klawiszach rockerami i wokal trochę z Buckleya plus wyraźnie nordyckie wpływy (elfickie harmonie) w "Tincan", rzewne smyki - to wszystko brzmi zaskakująco świeżo(a nie powinno, patrząc racjonalnie na taki opis). Piosenki są bardzo melodyjne, ułożone w zbanalizowanej melodramatycznej tonacji - to wszystko ułatwia konsumentowi ewentualną decyzję. Ale smaczki się znajdą. Mamy coś w rodzaju pożyczenia dynamiki amnesiakowego "Dollars And Cents" ("The Great Intent"). Anders Moller nie boi się też pohałasować (w stylu The Bends). Lu:D w sumie rzadko przynudzają, choć ich twórczość do nowatorskich na pewno nie należy. Do zachwytów mi daleko, ale powodów do nienawiści też zbyt wiele nie ma