SPECJALNE - BRUDNOPIS
Lady Sovereign
Public Warning
2006, Def Jam
Jedna z najbardziej oczekiwanych płyt tego roku okazała się największym rozczarowaniem. To bardzo dziwne – piosenki w dużej mierze te same co na singlach i EP-kach, teksty podobnie ironiczne i bezczelne. Co zawiodło? Produkcja – i teza redaktorów naczelnych, że wystarczy dobry utwór, pada. Lady Sov dostała się w łapy (chciałoby się powiedzieć, a tak naprawdę są to oślizłe a mizerne dłonie) speców od marketingu muzycznego, którzy jej muzykę przebrali w złego gustu kreacje pop, tu dodając ostrą gitarę, a tam lead a la electro. Wychodzi z tego zupełnie nieznośna, pozbawiona charakteru i dynamizmu papka.
W sumie głównym zarzutem wobec samej Lady Sov jest to, że tak lekko zgodziła się na zgnojenie jej muzy. Sama zachowuje urok rasowej dresiary i postrachu podwórka, dodając szczyptę autoironicznych komentarzy (nad wyraz trafnych jak w "9 to 5", gdzie śpiewa o tym, że jej obecna kariera muzyczna to pełnoetatowa praca, bez spontaniczności i przyjemności). Chyba tylko w utworze "My England" pokazuje wstrętne oblicze białej Angolki, która myśli, że jest patriotką, a dla mnie prezentuje jakąś debilną formę ksenofobii i kultu Big Bena (i nie chodzi tu niestety o to, ze jest wyznawczynią jakiegoś fallicznego wierzenia).
Jaki więc z tego morał? Lobotomia dla producentów płyty i opiekunów artystycznych Lady Sov (chociaż pewnie już są po tym zabiegu), a dla niej rada, że jeżeli jeszcze będzie nagrywać, to niech sobie przypomni czasy Vertically Challenged. Bo przy zeszłorocznej krótkiej płytce Public Warning prezentuje się jak świnia przy tygrysie.