SPECJALNE - BRUDNOPIS
Kylie Minogue
X
2007, Parlophone
Nie tak powinien wyglądać efektowny powrót na scenę, oj nie. Już na początku zeszłego roku przyszykowałem dla Kylie wygodne miejsce na liście rocznej, chciałem żeby moja ulubienica w końcu sobie wypoczęła po meczącej kuracji (to tyle na ten temat). Niestety po drodze, a konkretnie w studiu, nie wszystko poszło tak jak powinno i miejsce Minogue zajął ktoś inny. Jednak nie mam jej tego specjalnie za złe, bo ja po prostu nie potrafię powiedzieć o niej nic złego, nawet o X. Na szczęście mój roztoczony nad X parasol ochronny nie jest zbudowany tylko z uwielbienia dla filigranowej Australijki, ale także z wysokiej jakości trzech zawartych na tym albumie kawałków. Bez nich, prawdopodobnie zapomniałbym o tej płycie po kilku godzinach. Gdyby nie lekko neptunsowe, okraszone cudowną czkawką ''Heart Beat Rock'', uroczo eitisowe oparte na prostym 4/4 ''The One'' oraz funkujące, braxobasowe i obdarzone cuuudoowwnnyymm refrenem ''Wow'' (Greg Kurstin rządzi jak mało kto) to łkałbym po nocach. Nic z tych rzeczy, bo ja żegnam się z uśmiechem. Na koniec mała niespodzianka, miłego czytania.
Obal Mit razem z nami:
Kylie naśladuje Madonnę
Czyżby?