SPECJALNE - BRUDNOPIS
Kanye West
808s & Heartbreak
2008, Roc-A-Fella
W czasie mojego radosnego chaosu poznawczego, kiedy nie byłem zobowiązany w żaden sposób to słuchania jakichkolwiek płyt, totalnie olałem Kanye Westa. Jasne, że znałem i uwielbiałem The College Dropout, luz tej płyty sprawił, że wtedy po raz pierwszy krzyknąłem "takiego hip-hopu mogę słuchać!" (potem się okazało przez lata, że mogę słuchać praktycznie każdego, ale co tam) i tak dalej, ale cała sytuacja wokół niego zniszczyła mi zainteresowanie jego muzyką. Dla mnie to była bardziej popkulturowa figura zawieszona gdzieś tam w przestrzeni, gayfish, IMMALETYOUFINISH, gościu co pisze radosną scapslockowaną angielszczyzną bez gramatyki, odkrywa Toro (!), ma EGO i dziwnych fanów niż muzyk, który ma grać w moim pokoju. Intensywny risercz do tego brudnopisu pokazał mój błąd, ale wy pewnie o kozackości jego płyt od dawna wiecie. Najbardziej jednak w tym wszystkich zaskakuje kontrast pomiędzy tą całą gębą, a tym co się dzieje na 808s & Heartbreak. Nie ma tutaj śladu po wielkim ego, a jest człowiek, który odsłania swój słaby stan i pokrywa go w syntezatorowo-vocoderowym popie. Ten ruch może irytować i obrzydzać, ale parę przesłuchań i prób przebicia się przez auto-tune pokazuje mnóstwo dobrych piosenek i mocnych emocji. Oczywiście, tak jak na poprzednich płytach, panuje tutaj zasada hit or miss, co przy połączeniu ze środkami zastosowanymi przez Kanye, powoduje, że tym razem pudła mocarnie obniżają ocenę. Mimo to, warto.