SPECJALNE - BRUDNOPIS
George
The Magic Lantern
2003, Pickled Egg
Zmagałem się z tą kultową w kręgach sympatyków wieczornych, romantycznych pieśni pozycją długie miesiące, wciąż wstrzymując się z werdyktem. I ostatecznie nie umiem stwierdzić nic pewnego, oprócz tego, że duet z Birmingham (wtedy z Manchesteru) na tej – swojej najbardziej znanej – płycie grał wieczorne, romantyczne pieśni. Raz z pomocą akustyka, raz organów, skrzypiec i innych dziwnych dzwonko-podobnych przeszkadzajek, para Michael i Suzy oferuje nam smutne smęty, którym trzeba oddać dopracowanie drobiazgów (zwłaszcza, że nagrywali w domu) i malarską sugestywność (zwłaszcza, że osiągneli ją minimalnymi w sumie środkami), ale jednocześnie obawiam się, że nie umiem słuchać takiej muzyki, bo jest zbyt przygnębiająca. Naprawdę, coś tkwi w George tak depresyjnego, że mała dawka ich twórczości potrafi zabić w człowieku resztki sił do życia. Ktoś porównuje Magic Lantern do ballad z Białego Albumu, do Cohena, do Mitchell. Hm, ale u nich wszystkich melancholię cechowało światełko nadziei. A tu wręcz klimaty Low w kategorii współczynnika optymizmu. Zastanawiam się nad sprzedaniem tego niedostępnego u nas krążka, bo wracając do niego zawsze ryzykuję trwałym dołem.