SPECJALNE - BRUDNOPIS
Death From Above 1979
You're A Woman, I'm A Machine
2004, Vice
Genewa jest teatrem gwałtownych, frenetycznych burz, najsilniejszych na kontynencie europejskim – wąska kotlina otoczona alpejskimi szczytami, kondensująca parę znad jeziora Léman. Odpowiednią ilustracją dziesiątkującej drzewostan tempête jest noise-rock Death From Above 1979 oraz niektóre pasaże Frankensteina Mary Shelley.
Bezwietrzne popołudnie. Horyzont zasnuwają ołowiane chmury, arcyniskie ciśnienie osłabia, usypia. Cisza przed burzą. Tło dla dusznej narracji pożądania, ciemnych wyznań seksualnej frustracji (na przykład: "Sexy woman come to my office / Sexy woman meet me after work / I wanna show you how I handle business / I wanna show you how I work, work, work"). Niebo pęka rozsadzane pierwszymi grzmotami, błyskawicami, nawałnica uderza. Noise potężnieje, wybucha salwami grubych, mocarnych motywów. ("I don't need yoouuu / I want youu".) Deszczowe frazy smagają raz po raz. ("Come here baby / I love you / Come to me / We could do it / And start a family".) Od takiego Lightning Bolt, na ten przykład, Death From Above 1979 odróżniają nie tylko wokale, ale i rockowy sznyt całego przedsięwzięcia – klasyczne struktury piosenek, brak eksperymentalnej świeżości tekstur, większa przystępność.
You're A Woman, I'm A Machine umyka jednoznacznej ocenie – z jednej strony zawiera moim zdaniem jedne z jaśniejszych hooków roku pańskiego dwa tysiące czwartego (sprawdźcie "Romantic Rights" [Beniowski: that's what I call fookin' tight lad!], "Going Steady" [burzowe hooki panie dzieju], "Sexy Results" [chętni do noisowej samby na parkiet]), z drugiej epatuje przeciętnymi dłużyznami. 22 listopada ekipa wydała remiksowy krążek – myślę, że trzeba się mu dokładniej przyjrzeć, bo potencjału mają sporo.