SPECJALNE - BRUDNOPIS
David Bowie
Reality
2003, Sony
Stwierdzać, że sztuka Davida Bowiego jest to wytwór totalny, to banał, ale zarazem świetny klucz do interpretacji jego twórczości. Kiedy mówię "totalność", mam na myśli kompleksową wizję dzieła sztuki, którym jest jednocześnie utwór muzyczny, jak i wizerunek wykonawcy. Każdy przecież wie, że Bowie na równi ze stylami muzycznymi zmieniał "osobowość". Kiedy zmiany te miały cel czysto artystyczny, efekt był znakomity (Alladin Sane, Ziggy Stardust i wiele innych mniej jednoznacznych wcieleń). Obecnie sytuacja nieco się zmieniła, gdyż pogrywa on ze swoim wizerunkiem w znacznie mniej kreatywny sposób. Piosenki takie jak "Never Get Old" czy "The Loneliest Guy" odnoszą się zbyt nachalnie do jego tabloidowego superego, co przypomina bardziej działanie marketingowe niż artystyczne. Chociaż na pewno klasa średnia da się skusić.
Z drugiej strony nie ma co za bardzo dramatyzować, to jeszcze nie jest Bowie sparodiowany w filmie Idol (Velvet Goldmine), w epizodach przedstawiających lata osiemdziesiąte (kabotyn pozdrawiający z jankeskim uśmiechem prezydenta). Flirtując muzycznie ze stylistyką gitarowego pop-rocka przypomina, jak wiele zawdzięczają mu dzisiejsi mistrzowie tej niszy. Produkcja, przy której współpracował z Tonym Viscontim, unika ekstrawagancji, brzmi na wskroś współcześnie z nawiązaniem do ciepłych brzmień lat siedemdziesiątych. Mimo wszechobecnej przeciętności kilka piosenek powinno wejść do davidowej klasyki. Rytmiczne, gitarowe "New Killer Star", "Fall Dog Bombs The Moon", czy jazzujący "Bring Me The Disco King" to po prostu świetne, wpadające w ucho utwory, udowadniające, że Bowiemu nawet w chwilach kryzysu korona nie spada z głowy. A może on wcale nie ma kryzysu? Może za pomocą Reality pokazuje "alternatywnym", żeby zbytnio się do niego nie przyzwyczajali? "Nie jestem z nikim" ? No cóż, nie chce być alternatywny, to nie. Poczekam na mniej "konsumpcyjnego" Bowiego.