SPECJALNE - BRUDNOPIS

Boris
Pink

2005, Diwphalanx 6.5

Widzę to tak, trzy słodkie gimnazjalistki zrobiły sobie imprezę – ploteczki, psychotesty z bravo, malowanie paznokci, ale, ale jedna w napadzie dziewczęcego chichotu potrąciła buteleczkę ze zmywaczem. Świństwo wylewa się na kolorowy dywanik z tworzywa. Zachodzi bliżej nie znana reakcja chemiczna. Toksyczne opary wprawiają nasze bohaterki w radosne otępienie. Ściany wirują, kolory zwariowały. Wojna na poduszki! Chmury pierza. Pojawia się dobra wróżka! Zamienia misia w gitarę , laleczkę w bas, regał w ścianę pieców, a dynie (?) w gary. I szok dziewuszki okazują się być japoneczkami! Dwie z nich to w ogóle nie są dziewuszki, ale długie włosy mają, kto mógł się spodziewać. No a dalej to już wiecie… znaczy się nie wiecie, a ja mam wam wytłumaczyć…

Pink się ten album nazywa i słusznie bo to radosne przeżycie, powiedział bym wręcz, że słoneczne (jak ktoś się lubi gapić na słońce bez okularów). Nie ma co ukrywać, to nie będzie piknik pod prasłowiańską gruszą. To jest tak zwane "mocne uderzenie", z tą różnicą, że nie jest to uderzenie jakiegoś spoconego pogańskiego barbarzyńcy (został pod gruszą?), raczej taki pobudzający kuksaniec – muka! – nie ma muki cztery sztuki! (heh, kto pamięta?). O, ja bym tej płyty z rana słuchał, jak masz wyrozumiałych sąsiadów to ustaw sobie na pobudkę w weekend, śniadanie mistrzów gwarantowane (jak nie lubisz swoich sąsiadów to w sumie też sobie ustaw i tak nie usłyszysz jak zaczną walić w drzwi). Ale ja tak straszę, a tu proszę początek całkiem spokojny, nastrojowy, i gdyby nie te zgrzytliwe gitary i niechybnie Sigur Rosowe smaczki można by jeszcze ukraść te 7 minut snu (inna sprawa że nie warto bo kawałek jest co najmniej intrygujący). I to by było na tyle wylegiwania się w wyrku, dalej gęstość gitarowych dźwięków, poparta słuszną dozą bębnienia, przestawia fazery na zabijanie. Z małymi przerwami na doomowo buczący "Blackout" i wyciszony "My Machine" reszta krążka jest bratnim pochodem oldschoolowego hard rocka i noise'u ku wiecznej chwale obydwu. Żadne tam bezmózgie podkręcenie wzmacniacza, choć słuchając główka sama wpada w ruch przytakujący, a nóżka nie raz ożyje, pomysłowe szczególiki, w rodzaju krowiego dzwonka w "Electric" czy szumowego zejścia w "Pseudo-Bread" dają do zrozumienia, że nie chodzi tutaj o samo eksploatowanie zwierzęcego powabu obranego stylu. Idei takiego "Afterburner" raczej nie streścisz na jednym post-it'cie. Wokalista, ni w ząb nie kapuje o czym nawija i znając japońską mentalność nawet nie próbuje zgadywać, robi to jednak tak "rockowo", że bracia Cugowscy to przy nim gumisie.

I tu dochodzimy do sedna naszego dzisiejszego spotkania – rock and roll, boys and girls! – tyle trzeba wam wiedzieć o tej płycie. Jeżeli takie kawałki jak tytułowy "Pink" czy następujący po nim "Woman Of The Screen" nie ruszą waszej Ziemi z posad to pytam się gdzie jest Kopernik, do ch…? No dobra, przyznam, że bardziej wole "Akuma No Uta" (szerzej eksponuje tylko zasugerowaną tutaj impresyjno-podróżniczą stronę działalności Borisa, no a poza tym jest lepsza), tym nie mniej z czystym sumieniem polecam.

13 kwietnia 2006
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)