SPECJALNE - BRUDNOPIS

Beanie Sigel
The B.Coming

2005, Roc-A-Fella 6.9

Zainteresowani kojarzą, że filadelfijski raper musiał się szybko uwinąć z nagraniem tego (trzeciego w karierze) albumu, bo goniła go odsiadka za śmiertelny postrzał w brzuch. Więc skoro zgorszone mazgaje przeszły już do lektury następnego brudnopisu, to mogę piać, bo The B.Coming – zwłaszcza w pierwszych 2/3 materiału – zachwyca. I to, jak na moje uszy, bardziej niż Kanye ostatni. Ponoć zatroskany, wiecznie znerwicowany Beanie nie pasuje tekstowo do wyluzowanej ekipy R.O.C., natomiast muzycznie to klasyczne Fella jest tu punktem wyjścia – firmowo nowojorski sound, równie ścisły, co melodyjny (repetycje miękkich pop/funk/soul/smykowych sampli + twardo stukające bity). Tylko, że wędrując w kierunku abstrakcji można zajść w rejony wręcz przejmujące. Weźmy "Feel It In The Air" – od trudno definiowalnego kolażu, którego głównymi składnikami są 3 pastelowe nuty saxu i dramatycznie zakończony zakrzyk kobiety, przeszywają ciarki. Jest w tym i nostalgia za bezpowrotnie utraconą przeszłością, i podskórny strach/paranoja, i dziwny spokój, że wszystko będzie spoczko. Temacik towarzyszy nawijce przez cały numer. Genialne.

Swingujący sprytnie "Bread And Butter", post-G-funkowe party ze Snoopem i Neptunes "Don't Stop", zwieńczone stylową harmonią r&b w refrenie "Purple Rain", bounce'ujący złowrogo "Gotta Have It", rasowy duet z Jay-Z "It's On" czy wreszcie urokliwy hicior-ballada (łudząco przypominający "Why Can't We Fall In Love" Amerie) "I Can't Go On This Way" – how could you fuck with these tracks? I nawet toporne, gangsta-uliczne "Flatline" jedzie. A Beanie należy do rodu MCs, którzy przekonują słuchacza barwą głosu i nie ma to tamto – trzeba mu wierzyć. Ponadto, kilkakrotnie fajowo cytuje Biggiego (de facto wzorzec nad-sugestywnego timbre). Razem składa się to na jedną z czołowych ofert hip-hopu roku ubiegłego – może nie o jakości historycznej, lecz na pewno urodą i bogactwem odsadzającą przereklamowanego współ-zioma z labela Cam'rona, którym to gagatkiem zajmę się może za kilka tygodni. A naczelna wada? Standardowo, jak to u niggaz – czas trwania. Standardowo ponad godzinę. Nasir Jones wiedział co robi, skracając swój debiut do 39 minut. Oj wiedział. Gdyby Beanie miał nieco mniej dni przed więzieniem...

17 marca 2006
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)