SPECJALNE - Artykuł
Widziałem Mars Voltę w Pradze
28 lutego 2006
Widziałem Mars Voltę w Pradze albo Nowy Program Karela Gotta
"A, Praga – ładne miasto". Czy wiecie, że Karel Gott będzie prowadził teleturniej w słowackiej telewizji?
W dzisiejszym odcinku mixtape'a również ja zastrzegam sobie prawo do ignorancji i pomijania podstawowych nazw z historii czeskiej muzyki. Mam jednak nadzieję, że ten sentymentalny miks – dla uczczenia mojego półrocznego pobytu w Pradze (piwo sponsorowała Unia Europejska) – będzie choć trochę reprezentował to, co interesującego zdarzyło się w czeskiej muzyce na przestrzeni ostatnich dekad.
Wraz z liberalizacją życia lata 60-tych światło dzienne ujrzały różne praskie awangardy kiszące się dotychczas w kręgu nieoficjalnym w latach 50-tych. Pierwsi bohaterowie tego felietonu – Aktual, Plastic People, The Primitives – oprócz tego, że byli po prostu zafascynowani Velvet Underground, Zappą czy Stonesami pokończyli na luzie szkoły artystyczne; mieli zaplecze, otwarte głowy, a pogarszająca się sytuacja pod koniec lat 60-tych. wymusiła na nich absolutną bezkompromisowość – albo raczej w pełni świadomie się na nią zdecydowano. W przeciwieństwie do początków sceny alternatywnej na przykład w Polsce, zapatrzonej w The Clash, Sex Pistols, Exploited, Dead Kennedys i Boba Marleya, czeska wyraźnie flirtowała – jako bardziej samoświadoma i artystowska formacja – z powstającą wtedy awangardą rocka: kraut-rockowcami, poważnymi kompozytorami, eksperymentami The Residents, Frankiem Zappą, Cpt. Beefheartem czy oczywiście Velvet Underground. Literatura samizdatu (Egon Bondy, Hrabal, Skvorecky, Ladislav Klima), filozofia egzystencjalistów, przedwojenne ruchy awangardowe (dada, futuryzm) i ruch beatnikowski także odegrały dla początków muzyki niezależnej w Czechach ogromne znaczenie.
Pamiętną wiosną 1968 roku Pragę odwiedzili Beach Boys, w 1969 roku prywatnie udał się tam Lou Reed. Gdy po kolejnych nielegalnych koncertach w połowie lat 70-tych, muzycy Plastic People zostali uwięzieni, wstawiła się za nimi czołówka opozycji z Vaclavem Havlem na czele. Potem doprowadziło to do podpisania Karty '77 – apelu intelektualistów do Partii Komunistycznej. Dwadzieścia lat później – w 1997 – ci sami zgnębieni muzycy PPU zagrali dla Havla koncert w Pałacu Prezydenckim na Hradczanach.
Teraz skok czasowy. Dziś w 1,2-milionowej Pradze codziennie odbywa się kilkanaście-kilkadziesiąt koncertów, młodzież nosi się raczej alternatywnie (kategoria dresiarstwa nie istnieje), a na imprezy hardcore-techno uczęszczają głównie punki z wyjątkowo zadbanymi i łagodnymi psami, nikt nie słyszał o door selection. Czesi spożywają najwięcej marihuany na świecie, parlament przymierza się do legalizacji specyfiku. Koncerty (Biosphere, Dead Texan) bywają niesamowicie przegadane, chociaż nie ma się co dziwić. Trzeba wybierać – nie udało mi się dotrzeć na Opeth, Stereo MC's, Chikinki, Depeche Mode, Skatallites, Tuxedomoon (najbardziej żałuję oczywiście ostatniej kapeli) czy kilka koncertów polskich grup. Praga jest też stolicą revivali – co kilka dni ujawnia się cover band grający swoje (zazwyczaj bardzo wierne) wersje piosenek The Cure, Depeche Mode, Nirvany, REM czy... Uriah Heep. Legendy podziemia – Psi Vojaci, PPU – wystepują w stolicy średnio co miesiąc i nie są już ekscytującym wydarzeniem dla nikogo.
Kilkadziesiąt tysięcy Amerykanów – przyjezdnych i miejscowych (najliczniejsza mniejszość) – bywa atrakcyjnym konsumentem kultury popularnej. Urzekają małe muzyczne second-handy (i sklepiki niezależnych wytwórni, na przykład Black Point Music) w centrum, a poza Bontonlandem czy "Levnymi Knihami" (gdzie można się naprawdę nieźle obłowić), nie ma chyba żadnej monopolistycznej sieci sklepów z kulturą. No i fenomen płyt z Tesco (nie mam pojęcia, czy tak samo jest w Polsce): składanka The Kinks za 7 złotych, koncertówka Stranglers za 14, składanka brytyjskich "#1's" z lat 60-tych za jakieś śmieszne pieniądze. Fantastyczne.
Aha, Omara Rodrigueza-Lopeza naprawdę spotkałem w stolicy Czech. Spacerował z jakąś niewiastą po Vaclavaku. Nie dziwię się więc, że tak trudno było mu dotrzeć do Poznania. A teraz już tracklista:
Czyli "zamach na kulturę". Milan Knížak – zanim jego prace w latach 90-tych trafiły do praskiego Centrum Sztuki Współczesnej – był wywalany z praskiej Akademii Sztuk Pięknych, uniwersytetów, inwigilowany przez bezpiekę. Obszar zainteresowań twórczych Knížaka obejmował absurdalną, skandowaną, inspirowaną beatnikami poezję, matematykę, sztukę kolażu, filozofię, rzeźbę, performance i muzykę. Na długo przed punkiem, równolegle z Beefheartem, Velvetami czy The Residents założył kapelę Aktual. Nagrany na początku lat 70-tych materiał live – popsuty, zmutowany rockandroll z elementami proto-industrialu – szokuje nawet dziś.
Najsłynniejszy album najsłynniejszego zespołu Milana Hlavsy, Egon Bondy's Happy Hearts Club Banned (chyba głównie ze względu na tytuł i kontekst, bo mnie na przykład rozwalają "Pasijove Hry" i wczesne koncerty Plasticów) został nagrany w 1974 roku (ukazał się w 1978), na pełnym nielegalu (wkrótce muzycy po jeszcze jednym tajnym koncercie wylądowali w więzieniu). "Magicke Noci" – do tekstu czeskiego poety samizdatu – Egona Bondy (polecam Hrabalowskiego Czułego Barbarzyńcę, żeby poczuć klimat) hipnotyzuje zwartymi post-punkowymi rytmami (jest 1975 rok, a mamy tu niemal początek Entertainment!) i deklamowanym mrocznie tekstem, a kulminacja osiągnięta zostaje przez kakofoniczne solowe skrzypce. Hicior.
Ulubioną literacką formą czeskich proto-punkowców był zlew ubrany w formę transowych piosenek. Mimo że druga kapela Hlavsy, DG-307, hałasowała nie gorzej niż Plasticy czy Aktual i jest często porównywana do klasyków industrialu (wyprzedzając ich jednak o co najmniej pół dekady), to ważny jest również w twórczości Hlavsy wątek religijny. Cholernie to posępne, ale na każdej esencjonalnej składance czeskiej muzyki DG 307 po prostu musi się znaleźć.
Fragment splitu z Vincencem Holomkiem Tempori/Atelierove Prace 2004-2005 (wyprodukowanego w Warszawie). Omawiany tutaj elektroakustyczny track to 7-minutowy, niepokojący zapis dronu, połączonego z szumami i piskami radia. Kawałek nawiązuje do czasów II Wojny Światowej, gdy w praskich knajpach wprowadzono zakaz rozmów o polityce.
Druga fala czeskiego undergroundu – w przeciwieństwie do pokolenia Plastic People Of The Universe – mogła liczyć na pewną już przychylność systemu. Uz Jsme Doma należał do najbardziej znanych młodych zespołów końcówki lat 80-tych. Wystąpił nawet w Jarocinie (i przyjeżdża do Polski co roku pod koniec września). Utwór otwierający pierwsze oficjalne wydawnictwo brneńskiej załogi składa się z dwóch części, właściwie powinien zajmować dwa tracki. Drugą część – genialną nowofalową minutówkę – jestem w stanie porównać tylko do energii Kultowej "Krwi Boga".
Cechą Uprostřed Slov jest różnorodność nastrojów i dynamiki – od figlarności do gotyckiego niemal patosu. Często te odcienie występują niemal jednocześnie. To, co początkowo może męczyć, po jakimś czasie staje się urzekające. W "Julečku" wysoki, podniosły zaśpiew Vanka i ascetyczne, zimnofalowe motywy bębnów i gitary są skontrowane są pogodnym raczej, choć bardzo nerwowym saksofonowym motywem – daje to zadziwiająco dobre efekty.
Legenda czeskiego pieśniopisarstwa, goszcząca zresztą nierzadko w Polsce, jest nadal u naszych sąsiadów prawdziwą ikoną. W Czechach koncerty Nohavicy wciąż są wyprzedane wiele tygodni wprzód. Basnirka nieodparcie przypomina mi wczesną, rockandrollową energię T.Love'u. Choć zalatuje klimatem "piwo, studenci, juwenalia", to momentalnie wpada w ucho i nic na to nie poradzę.
Postępowy lider Plastic People w kolejnym wcieleniu. Niczym Colin Newman z Wire po okresie punkowej wściekłości przerzucił się na bardziej sterylne i mechaniczne brzmienia. Wszystko to dużo bardziej przystępne niż u Plastików, choć również dość ponure w wymowie. Silenstvi składa się z opowieści o wszelkiego rodzaju chorobach psychicznych, a desperacko-maniakalny ton Hlavsy sprawia, że absolutnie nie mamy do czynienia z odcinającym kupony od legendy dinozaurem.
Jeszcze nie było nic na temat piosenki aktorskiej. Album Výprodej Lemury Lepé Lenki Vychodilovej podarowała mi czeska znajoma i mimo początkowego sceptyzmu – w końcu to piosenka aktorska – ostatecznie odpadłem. "Dobrý Den" parodiuje socrealistyczny robotniczy folk rodem z lat 50-tych. "Uz vidim obrys hal i uz syrena piska", osiągając przy pełnej kontroli konwencji bardzo komiczne efekty. Zaraźliwe, ostrzegam.
Pierwszy raz usłyszałem ten kawałek 3 lata temu... w Londynie. Smooth-jazzowy podkład plus młodzieńcze skandowanie trochę przypominały mi wtedy rodaków z Paktofoniki (duch sentymentalnych nawijek w stylu "Chwil Ulotnych"). Skojarzenie od tego czasu raczej się nie zmieniło. Wiele miłości dla Pragi i Bratysławy (gościnny występ raperów ze Słowacji) – pojawiają się nazwy dzielnic Vršovice i Smichov, więc mimo że nie największy hit PSH, ale ten kawałek musiał się znaleźć na tej składance.
Widziałem ich w styczniu przed Art Brut (przyćmili Brytyjczyków). Sądziłem, że to kapela skandynawska, bo stylizacja – jak przystało na północną nację – niemal perfekcyjna, a tego typu dźwięków w Czechach się nie spodziewałem. Całość kojarzyła się konkretnie: The B-52's, Cramps, Wire, Suicide plus gorąca wokalistka, która bardzo ale to bardzo chciałaby być Patti Smith.
Na swoich ostatnich płytach Ecstasy Of St. Theresa podryfowali w kierunku mdłych Portisheadowych kompozycji, ale wypełniony 9-minutowymi ambientami debiut z 1994 roku Free-D. Motion Picture Soundtrack pozostaje fantastyczny. Z braku możliwości odniesienia się do konkretnych utworów (wypożyczyłem komuś ten album wieki temu) polecam cokolwiek.
–Piotr Kowalczyk, Luty 2005