SPECJALNE - Artykuł

The Beatles w Sieci

21 marca 2003

The Beatles w Sieci

Historia jest prosta. Jakieś cztery lata temu, za moją namową, rodzice kupili modem. Internet w domu, pierwsze kroki w sieci. Jolie, Casta i inne znane i nieznane. Teksty do płyt, informacje o zespołach, beztroskie mailowanie. Jak się niebawem okazało, odpowiedzialność za wydzwaniane impulsy trochę nas (siostra pomagała) przerosła. W rezultacie, po paru miesiącach, przy średnim rachunku za telefon w okolicach 600 zł, modem powędrował do Cioci. Minął rok, Tata trochę się udobruchał i powstała idea stałego łącza. Mój faworyt (Aster City) obiecywał, że już, lada moment, będą zakładać. Co kwartał wpadałem do siedziby tych złamasów i zawsze wyglądało to tak samo.

- Dzień dobry, czy jest już możliwość założenia stałego łącza pod adresem (...)
- Chwileczkę, czy mógłby pan jeszcze raz powtórzyć adres?
- (...)
- Już sprawdzam, tak, w tej chwili nie, ale na wiosnę / przed wakacjami / na jesieni / pod koniec roku z całą pewnością będzie taka możliwość.

I tak przez trzy lata. Jedyne co mi wtedy pozostało to e-cafejki. Sporo z nich odwiedziłem, ale dobrej nie znalazłem. Tu śmierdzi fajkami, tam puszczają głośno jakąś (zgadnijcie jaką) muzykę, a jeszcze gdzie indziej banda debili zarzynając w counter strike'a albo quake'a wrzeszczy co chwila "Ej, kurwa gnoju, jak mnie zabijesz, to ci zajebię", albo "Ty, Jordi – uważaj, jest za zakrętem!!!, szybko, rzuć w niego granatem, nieeeeeeeeeeeee, debilu trafiłeś we mnie" etc. Pożalę się wam jeszcze w kwestii portów na dyskietki, których często w kafejkowych kompach nie ma. Hmm, może ktoś wie dlaczego, bo ja nie widzę logicznego powodu? Wszędzie powinien być taki port. Ludzie płacą za usługę i mają prawo zabrać sobie z kawiarenki do domu wszystko co sobie pościągali, choćby i wirusa.

Wracając do wątku stałego łącza muszę powiedzieć, że w mojej okolicy do dziś jedyną firmą oferującą tę usługę pozostaje TPSA. Przy braku alternatywy, przystaliśmy na ich twarde warunki. Prawda jest taka, że choć nie są tani, to jak się okazuje są solidni. W dwa tygodnie od zamówienia przyszedł technik, założył i jak na razie działa. Bez awarii i w miarę szybko. Dziś mija miesiąc od dnia instalacji.

A potem to już miałem z górki. Bo tak, Kazaa Lite, search for video files, The Beatles, performing search, please wait.... Found 242 files. Press Search More to get more. Zasysałem, oj zasysałem, no i teraz jestem w domu. To znaczy mam teledyski, fragmenty występów, filmy i inne materiały dokumentalne o największym zespole świata.

Rozpoczynamy oglądanie. Oto stoją sobie na klasycznej, okrągłej scenie i po prostu grają. Śmieją się, wygłupiają, żartują, rozmawiają. Jednocześnie prezentują jedyne, niepowtarzalne i nadprzyrodzone mistrzostwo wykonania swoich jedynych, niepowtarzalnych i nadprzyrodzonych kawałków. No... Bogowie, wiadomo. Ale ta łatwość, swoboda z jaką nagrywają i potem grają takie arcydzieła zawsze będzie mi imponować.

Rok 1964, Ed Sullivan ogłasza pierwsze wystąpienie zespołu w swoim słynnym show. "Close youre eyes and I'll kiss you / Tomorrow I'll miss you" intonuje McCartney, charakterystycznie kołysząc głową. Harrison, niemal stykając się wargami z Lennonem dbają o chórki. Za nimi Ringo kręci się niespokojnie przy swoim skromnym zestawie, zawadiacko kręcąc czuprynką, czym naśladuje trochę Paula. Zresztą wszyscy razem tak sobie podrygują i przytupują. Pełna jedność i porozumienie. Świeżość, pogoda ducha, jaką promieniują, dosłownie bije po oczach. Grają, jeden po drugim, kolejne rockowe arcydzieła. Podniecenie, wypieki na twarzy, zachwyt na widok tych artystów jest odruchem bezwarunkowym. Nie da się go kontrolować. Widzowie zgromadzeni w studio wiedzą o tym dobrze. Piszczą, klaszczą i podskakują w zasadzie cały czas. Przy czym żeńska część audiencji robi to nieco bardziej żywiołowo.

Wcale im się nie dziwię. Naturalność, radość z grania, którą dzielą się ze słuchaczami jest przecież namacalna. Jako przyszły (mam nadzieję) inżynier budowlany, ten przepływ pozytywnej energii wyobrażam sobie jako pomost miedzy sceną a fanami. Taką rozległą płaszczyznę porozumienia, twór powstały z miłości do muzyki, czy może nawet do Piękna samego w sobie. Solidna jest to konstrukcja. Dzięki niej, każdy gość na koncercie, mimo że tak mały w porównaniu z którymkolwiek z Czwórki, mógł poczuć się w pełni oczekiwany, akceptowany. Aby jeszcze dokładniej wyjaśnić wam, o co mi chodzi posłużę się pomocniczą scenką.

W kolejce po bilety na koncert stoją, cofnięci w czasie, liderzy dwóch współczesnych, wybitnych, dopiero co rozwiązanych zespołów. "But compared to Them I'm small, I'm smaaalllll", waha się Phil, nie będąc pewnym, czy jest godzien dostąpienia zaszczytu zobaczenia Ich na żywo. Jednak Travis delikatnie się uśmiecha i odpowiada "Hey, first of all – you are so needed by everyone to do anything. And then, it's The Beatles. I mean, you are invited for all time". Tak, wszystkie szlachetne uczucia jakie tylko są, były zawsze tam gdzie Oni.

I oczywiście są nadal. Na clipach, które mam, ten przepływ pozytywnej energii dosłownie widać. Emanuje z mojego monitora. Bije z głośników, wypełnia pokój, odświeża nawet powietrze. Nie ma mnie jak ich oglądam. Wszystko inne przestaje się liczyć, no oczywiste to jest – królowie po prostu. Weźmy taki koncert z Palais de Sports w Paryżu z 1965 roku, zagrany dwa miesiące przed wydaniem Help! RE-we-LA-cja. Rozpoczynają typowo, od "Twist And Shout". I kolejno odgrywają w sumie jedenaście utworów w niespełna trzydzieści jeden minut. Jedenaście wymiataczy, oddzielonych jedynie krótkimi przerwami na zabawianie żabojadów gadką w ich wdzięcznym języku. (Tylko biedny Ringo nic nie mówi, ale za to cały czas poczciwie się uśmiecha.) Dodatkową zaletą oglądania (nie tylko słuchania) jest frajda czerpana z ich niewątpliwych talentów mimicznych. W konkurencji na "najlepsze miny" tym razem najśmieszniejszy okazał się George. Wygrał, po zaciętej walce, z zawsze mocnym w tej konkurencji Ringo i jak zwykle solidnym Paulem.

Koncerty to jedno, ale są jeszcze rozmaite smaczki. I tak, jest tutaj filmik z radiowego nagrania "You're Gonna Lose That Girl", krótkie fragmenty przeróżnych występów, rozmaite urywki z życia codziennego, czy też pracy w studiu. Wywiady, wypowiedzi, komentarze i tak dalej. Wreszcie teledyski w dzisiejszym rozumieniu tego słowa.

Weźmy "Lucy In The Sky With Diamonds". Animacje, oparte na zabawie zmieniającymi się kolorami i kształtami. Przedziwne, nieustannie modyfikowane postacie, pastelowe barwy. Wszystko osadzone w lekko pastiszowej stylistyce. Wszystko razem znakomicie współgra z muzyką. Jest się czym zachwycać. Ale skoro to była psychodelia, to jak nazwać odjazdy które pojawiają się przy okazji "I Am The Walrus" i "Eleanor Rigby"? Najtrafniej chyba klimat ten odda nazwa Monthy Python. Co nie dziwi chyba nikogo, wszak to też Angole.

Wykonanie każdego z utworów, znajdujących się na trzydziestu trzech filmikach, które posiadam w tej chwili na dysku, mogę określić tylko w jeden sposób: pure perfection. Dwa i pół giga, prawie cztery godziny grania i nigdzie nie można powiedzieć "o, tu George wszedł trochę za późno, a Paul, trochę nie do rytmu zagrał, a ta melodia jakaś taka trochę słabsza". Nie, nie było tego zdania. Takie uwagi nie mają odbicia w rzeczywistości. To nie są zwykli muzycy, to jest zupełnie inna parafia. To są herosi, bohaterowie ludzkości. Oni się nie mylą. Wszystko co robią jest genialne.

Ale właśnie, skoro tak, to wypada się zastanowić co tak naprawdę decyduje o boskości Fab Four. To jak wyglądali, czy może to jak się zachowywali? A może bardziej szczegółowo: to jak George jadł fasolkę po bretońsku ("Lady Madonna") albo Ringo palił papierosa ("You're Gonna Lose That Girl"). Może tylko to jak Paul "gra" na kobiecie ("Another Girl") albo to jak John się uśmiecha (wszędzie). Po chwili refleksji dochodzę do wniosku, że to wszystko są dowody, rozumiecie? Czego by się w ich zachowaniu nie dopatrzyć, zawsze będzie wskazywało na Ich wielkość. Takie buty.

Czyli tak. Jeżeli jest wśród was, Drodzy Czytelnicy, ktoś, kto ma pełny dostęp do źródła o którym tu mówię, a nie ściągnął jeszcze "Revolution", "It Won't Be Long", "Misery", "Nowhere Man", "A Hard Days Night" i wielu, wielu innych, to niech się wstydzi i szybko poprawi. Natomiast, jeśli dostępu nie macie, to ja wam mogę powiedzieć tylko tyle: it'd be a lot cooler if you did, hehe.

–Jacek Kinowski, Marzec 2003

BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)