SPECJALNE - Artykuł

20 najlepszych piosenek The Cardigans

31 października 2012



20 najlepszych piosenek The Cardigans

31 października 1992 roku powstał w szwedzkim Jönköping jeden z naszych ukochanych zespołów. Z okazji okrąglutkiej rocznicy dwudziestolecia istnienia składamy hołd niekwestionowanym gwiazdom niedawnego podsumowania lat 90-tych na Porcys.


20 Tomorrow (1995, Life)

Mając do wyboru komentowanie "Tomorrow" lub "Lovefool" wybrałem bramkę numer jeden, ale nawet nie dlatego, że pisanie o tym drugim utworze jakoś wybitnie mnie przerasta (chociaż...), bo w starciu z wybitnym reprezentantem Life też pozostaję przytłoczony. Trochę przypadkiem mam po prostu możliwość przybliżyć jeden z moich ulubionych album tracków szwedzkiej grupy, do której tak naprawdę dość długo nie mogłem się przekonać. Bo umówmy się, "fajność" Cardigans nie jest wcale taka oczywista i trzeba do tego w pewien sposób dojrzeć. Moją perspektywę na starcie wypaczył trochę słynny sellout na płycie Toma Jonesa, który dzisiaj nie brzmi nawet tak źle jak to wówczas zapamiętałem, ale to też jakiś dowód na to, że obecnie patrzę na Szwedów w zupełnie innym świetle. Coś w tym jest, że taką "wypracowaną" sympatię, do której dojrzewa się latami, ocenia się po prostu inaczej. W fanowskim klipie do tego utworu widziałem jakiś wycinek z gazety, gdzie Nina Persson hipnotyzowała homara spojrzeniem i słuchając "Tomorrow" czuję się trochę jak ten homar. Ta niezwykle zgrabnie zaaranżowana (ksylofon!) piosenka tak obrazowo przedstawia ten stan kiedy wiesz, że czekasz na coś dobrego, że można się w tej narracji zatracić. Przy tym brzmi bardzo lekko i sprawia wrażenie, jakby powstała w jakiś cudownie prosty sposób. Mało komu sztuka nagrywania takich utworów udawała się tak dobrze jak Cardigans na ich trzech pierwszych albumach. –Kacper Bartosiak

posłuchaj »



19 Your New Cuckoo (1996, singiel z First Band On The Moon)

Jesteś lekieem naa całeee złooo i nadzieejąą na przyszły roook. Tak sobie, słowami przeboju Krystyny Prońko, myślę o "Cuckoo". Nie masz kasy? Zdechł Ci zwierzak? Pogoda chujowa? Szef znowu Cię wkurwił? Zamiast wydawać swoje ciężko zbierane złotówki na psychoterapeutę, bilet do kina na mierną komedię, która nie podniesie Cię na duchu albo nawet na trawę i/lub wódę, mimo że to pewnie najlepszy wybór z tych trzech możliwości, zapuść sobie refren i ból minie jak ręką odjął. Czemu słuchając "Cuckoo" staję się wyluzowanym aniołkiem? Bo nikt mi nie napierdala, że don't worry be happy, tylko luz ogarnia mnie naturalnie i nienachalnie. Już sama mieszanka genre'ów nie powinna wzbudzać negatywnych uczuć: trochę tu lounge'u i bossanovy (fleciki itd.), trochę disco (basik, perkusja) i trochę niezbyt agresywnych gitar dla uniknięcia mdłości. –Kamil Babacz

posłuchaj »



18 Heartbreaker (1996, First Band On The Moon)

Nie wdając się w rozważania nad tym, czy w przypadku Niny Persson "papa was a rodeo", trzeba przyznać, że z zawartego w "Heartbreaker" opisu jej niewykraczających poza ramy jednej nocy przygód sączy się uroczy anestetyk. Przeznaczony trochę dla jej partnerów, którzy zgodnie z seksistowskimi stereotypami nie powinni go wcale potrzebować, a trochę dla niej samej, która wbrew seksistowskim stereotypom zdaje się potrzebować go bardzo umiarkowanie, płynie z każdego taktu tej słodkiej kołysanki. I dopiero pod koniec, gdy wszyscy, którzy mieli posnąć, posnęli, okazuje się że poza znieczuleniem jest tu coś jeszcze. –Marcin Sonnenberg

posłuchaj »



17 Sabbath Bloody Sabbath (1995, Life)

Na Kaszubach nie ma tam, ze najpierw obiad, potem deser – rodzina się zjeżdża, to dostaje kawę i ciasto. Czuję się, jakby Cardigans w "Sabbath Bloody Sabbath" gościło mnie iście po kaszubsku, z miejsca serwując jazzowe wejście perkusji i najsłodszy głos na świecie zarysowany na czarującej melodii. Kolejne zwrotki i refreny pozwalają odetchnąć i zrobić sobie miejsce na zakończenie nośne jak Flaming Lips na pełnym gazie z otwartym dachem i wiatrem we włosach. Dźwięki nie opadają aż do samego końca – stają się tylko coraz mniej widocznym punkcikiem, aż w końcu znikają za horyzontem. Jeszcze bardziej za horyzontem znika Black Sabbath, w wykonaniu którego ten kawałek będzie już zawsze brzmiał tylko jak nędzny cover.

Ciekawostką jest wielki sukces wydawnictwa Life w Japonii. Z całego albumu najbardziej chyba ujmuje mnie okładka, z Niną–Śnieżynką, w łyżwach i białym futerku. To obrazek cukierkowy jak wszystkie teledyski j-popu razem wzięte. W nurt filigranowego rocka doskonale wpisuje się także "Sabbath Bloody Sabbath" z gitarowymi solówkami i świecidełkami cymbałów. Tylu innych próbowało zinterpretować ten kawałek po swojemu (choćby Bruce Dickinson, Anthrax, Amon Amarth) i tylko the Cardigans pojęli, że goryczy jego przesłania nie są się przełknąć, trzeba je osłodzić. Jedno jest pewne: spośród wszystkich istniejących coverów tylko ten jeden ma coś wspólnego z kwiatami i wiśniami, i tylko ten jeden kwitnie. –Monika Riegel

posłuchaj »



16 Daddy's Car (1995, Life)

Persson fantazjuje w tekście (piórem sekcji Sveningsson-Lagerberg) o dalekich wojażach autkiem tatusia – to oczywiście jej metafora euforycznie beztroskiej, młodzieńczej wolności. Jak pierwszy raz słuchałem tego numeru, to dałbym sobie rękę uciąć, że panna śpiewa "from Paris to Los An" i ten skrót wydawał mi się cholernie klawy. "Lausanne" to jednak nie to samo... Ale i tak podawane przez nią odległości są, hm, "odlotowe". Z tym, że to nie jest piosenka o podróżowaniu. Bo to jest piosenka o dwugłowej bestii refrenu, gdzie wokalny SZLAGWORT przecina Svensson poprzecznymi haczykami gitary podpatrzonymi u wczesnych Doorsów (już za rok doprowadzi je do abstrakcyjnego maksimum w "Blah Blah Blah"). Bestii, którą zresztą w tej oto akustycznej wersji dla rodzimej telewizji Nina, Peter i Lars-Olof snadnie oswoili, ukazując jej dyskretnie liryczne podbrzusze i udowadniając, że dobrze napisany song broni się w każdych okolicznościach:



–Borys Dejnarowicz

posłuchaj »



15 In The Afternoon (1994, Emmerdale)

Zima zawitała już do mojej sypialni. Czas na urokliwe szeptanki, łagodzące ból głowy niczym podwójna dawka etopiryny. Goździkowa przypomina: wszystko w życiu ma swój czas i swoje miejsce. Naiwne? Skądże znowu, to przecież kwestia elementarnej homeostazy, zupełnie naturalnego biegu rzeczy. Tajemnicza moc piosenek Cardigans tak często wymyka się sprawnym narzędziom interpretatorskim właśnie dlatego, że działa na poziomie organicznym. Znam na pamięć ich teksty i melodie, ale nigdy się w nie nie wsłuchiwałem - nie było to konieczne, bo reagowałem na nie jak na dźwięki, proste bodźce. Tak samo, jak reaguje się na zapachy, barwy, dotyk. Tylko tyle i aż tyle, a wszystko ponad okazuje się zbędną nadbudową. Zmysłowy eskapizm mentalny, a nie obcowanie z dziełem sztuki. Co najwyżej rozkmina dla neuroestetyków – niech się bawią. A ja po prostu spokojnie odkrywam swoje doznania. –Krzysztof Michalak

posłuchaj »



14 Pikebubbles (1995, Life)

Kiedy uzurpacja staje się reprezentacją? "Ustaliliśmy" już podczas naszego wyjątkowo gęsto obsadzonego twórczością Cardigans rekapu lat dziewięćdziesiątych, że Nina, Peter i reszta zespołu na wysokości żadnego ze swoich krążków ("w jakimkolwiek wcieleniu") nie byli z nami do końca szczerzy. Za pretensjami do wczesnopopołudniowej ramówki MTV krył się tak naprawdę zawilgocony fetyszyzm harmoniczny, a całkowitą przezroczystość gmerania w strukturach pozornie banalnych piosenek gwarantował paradoksalnie śniadaniowy wizerunek zespołu. Jeśli więc mamy do czynienia z jakąś reprezentacją, to jest to reprezentacja radykalnej subwersji, przeprowadzanej na froncie intensyfikacji popowych środków wyrazu. Do dziś szalenie awangardowa, podobnie jak szalenie awangardowe pozostaje "Pikebubbles" ("Carnival", "Tommorow", "Lovefool", etc.). Robiłem wczoraj zakupy w dużym warszawskim Carrefourze (niedzielne popołudnie, rodziny z dziećmi) i z głośników poleciała... Firma. Trochę oniemiałem, ale skoro stać nas społecznie na taką subwersję, to dlaczego "w ogólnym porządku dyskursu" ciągle nie ma miejsca na rehabilitację Cardigans?

Inaczej: kiedy z reprezentacji pozostaje jedynie uzurpacja? Cóż, wystarczy podpatrzeć, czym dzisiaj "pasjonują się" najbardziej fanatyczni fani drone'u, noise'u, industrialu i całej reszty tak zwanej "muzyki eksperymentalnej", która (oczywiście nie w całości; "eksperymenty w ramach muzyki eksperymentalnej", o czymś to świadczy, "heh") zatrzymała się na etapie podporządkowywania się kategoriom (i korzystania z muzycznych środków wyrazu) sprzed kilkudziesięciu lat. Siłą rzeczy musiała więc zejść na pozycje reakcyjne, stając się jedną z twarzy muzycznego betonowego konserwatyzmu, wcale nie lepszą niż groteskowy gitarocentryzm.

Podobno muzykę popularną ogarnęła retromania i generalnie wszystko na jakimś etapie historii doczeka się stosownej rehabilitacji. Przydałby się jakiś analityczny heglista (albo cybernetyk- korwinista), który obliczyłby, kiedy przyjdzie pora na pop lat 90-tych, bo w sumie to się nie mogę doczekać. –Jakub Wencel

posłuchaj »



13 Erase/Rewind (1998, singiel z Gran Turismo)

Nie wiem, czy do końca udziela mi się redakcyjna euforia dotycząca całości dyskografii The Cardigans, ale na pewno jestem wielką fanką być może nawet najmniej spójnego albumu, który miał okazję się przydarzyć popularnym "Sweterkom", czyli Gran Turismo. Jednym z highlightów tego zestawu piosenek jest właśnie, obok "My Favourite Game", doskonale zresztą agregującego w sobie całe lata 90-te, emocjonująca quasi-ballada "Erase/Rewind". Jeżeli ktoś cokolwiek pokąsał w swoim życiu muzyki gitarowej, to na pewno musi zachwycić się genialnym riffem przewodnim oraz docenić wcale nieoczywiste zmiany sekwencji akordów w pre-chorusie, które są bodaj najmocniejszą kompozycyjną stroną piosenki. Do tego jak zawsze u Cardigans miła wideoklipowa narracja, z clou w postaci niesamowicie seduktywnej postaci wokalistki, która lawiruje gdzieś pomiędzy Debbie Harry a Kirsten Dunst. Nie jestem pewna, czy wiele ze współczesnych wokalistek potrafi zawrzeć w swoim wokalu tak wiele romantycznego buntu i młodzieńczego bagażu doświadczeń, w sposób chociażby zbliżony do Niny Persson, a już na pewno nie dałyby rady operować "mmm" z takim mistycyzmem (ogólnie, czy to "mmm mmm", nie jest również domeną, cechą charakterystyczną lat 90-tych?). Jeżeli album (a również i ta piosenka) jest jakimś hiatusem, to zwiastuje przerwę na scenie muzycznej takich właśnie kobiet: silnych, utalentowanych, a przy tym odnoszących duży komercyjny sukces z zespołem. –Iwona Czekirda

posłuchaj »



12 Over The Water (1994, Emmerdale)

Ta piosenka mogłaby być skitem, ale nim nie jest. Czym więc jest ta niewinna, wychylająca się nieco nad dwie minuty kompozycja? Ekstraktem wyciśniętym z pop-rockowej konwencji o akustycznym uchwycie. Wspomnieniem idealnego lata, którego nigdy nie przeżyliśmy. Popową bryzą podwiewającą wakacyjne sukienki o skrupulatnie wyszywanych wzorach. Propozycją nie do odrzucenia, gdzie suchy gitarowo-dęty aranż odcumowuje chwytliwe, wygrywane jakby od niechcenia melodie, które pstrokacą pobliski, utopiony w letnim słońcu port tłumem gapiów. Miłego przepychania się łokciami. –Wojciech Sawicki

posłuchaj »



11 Never Recover (1996, First Band On The Moon)

W “klasycznym” okresie Cardigans najbardziej doceniam to, że potrafi oni brzmieć niczym zespół be-bopowy na herze grający rymowanki dla dzieci. No bo jak inaczej opisać “Never Recover”? Pod przykrywką naiwnych melodii typu "laskotek" Szwedzi odstawiają psychodeliczny trans z Jaki Liebezeitem na perkusji i Charlesem Mingusem na basie (przestałby wreszcie machać tymi palcami). Najbardziej dynamiczny fragment First Band On The Moon nie zwalnia tempa ani na sekundę – zapis nutowy przypominałby tu bazgroły wykrywacza kłamstw przy przesłuchaniu wyjątkowo zdenerwowanego recydywisty. Na uwagę zasługuje także obłędnie rezolutny występ Niny Persson, która korzysta w ciągu tych dwóch minut z większości swojej skali i fikuśnie bawi się w call-and-response z samą sobą. Prawdopodobnie w największym stopniu napakowany treścią fragment jednej z najbardziej treściwych popowych płyt wszech czasów, jeśli ktoś jeszcze nieprzekonany. –Patryk Mrozek

posłuchaj »



10 Hey! Get Out of My Way (1995, singiel z Life)

Lubię sobie wyobrażać, że pierwsze trzy krążki Cardigans powstały na skutek jednej, nieprzerwanej sesji nagraniowej, a dopiero później gotowy materiał podzielony został tak, by złożyć się na trzy oddzielne albumy. Nie tylko zamieszanie z różnymi tracklistami Emmerdale i Life (poza Szwecją i Japonią ta druga płyta została wydana jako kompilacja utworów z debiutu i sofomora) mogłoby potwierdzać tę teorię. Monolityczno-kombinacyjny charakter wczesnej twórczości Cardigans nasuwa wizję wycieńczającego, szalonego, songwritingowego jamu, którego efektem była eksplozja coraz bardziej eksperymentalnych, zagęszczonych materiałowo utworów, powstałych w wyniku doskonalenia mechanicznej precyzji w stosowaniu popowych środków wyrazu, czyli czegoś zupełnie przeciwnego od nieświadomego natchnienia.

Mechaniczność ta ustępuje jednak od czasu do czasu bardziej ludzkiej, szczerej twarzy zespołu i... okazuje się, że cały ten CHORY ładunek kompozycyjnych trików doskonale się z nią komponuje. "Hey! Get Out Of My Way" jest właśnie jednym z takich bardziej "uczłowieczonych" tracków zespołu, przy słuchaniu którego nie czujemy się onieśmieleni brakiem oblicza, surowością ekspresji, mikroskopową konkretyzacją hooków. Nina uprawia tutaj coś z pogranicza ekstrawaganckiej burleski i pokracznej figlarności klasycznego, francuskiego kabaretu, a całe te przedstawienie oplata girlandami subtelna, cyrkowa ornamentyka (to trąbki czy tylko klawisze?). Dla reszty twórczości tym samym, co Moulding dla Partrige'a. –Jakub Wencel

posłuchaj »



09 Gordon's Gardenparty (1995, Life)

Elegancja Francja! Wejście fletu zwiastuje prawdziwy film kostiumowy. Po chwili jednak piosenka ukazuje swoje prawidziwe lounge'owo-kabaretowe oblicze. Odnoszę wrażenie, że każdy członek zespołu jest wykwalifikowanym komikiem, który chce opowiedzieć tutaj swój dowcip – a to prześmiewczy bas, a to cyniczna gitara, a to estradowe pstryknięcia w tle. Nawet angielski Niny brzmi jakby bardziej francusko, gdy w ten wytworny wieczór zabawia i bawi się jednocześnie. Na parkiecie brak wirtuozów tańca i porywających osobowości. Królują lekko podrygujące pięćdziesiątki i small talki, a ugrzecznione instrumenty raz po raz ustępują sobie dostępu do mikrofonu. Panuje przyjemne ośmielenie, które stopniowo przechodzi w odurzenie, ale nie wypada by doszło do wstawienia. Rozlany na podłodze szampan powoli zaczyna kleić się do butów, ale to już temat na jedną z ciemniejszych piosenek Cardigans. –Monika Riegel

posłuchaj »



08 Rise & Shine (1994, singiel z Emmerdale)

Taka hipoteza: niektóre riffy przywiązują się do ludzi jak rzepy i definiują im preferencje muzyczne na długie lata. Żadna Ameryka, a i też pewnie trudno taki jeden namierzyć i powiesić sobie nad łóżkiem. Możliwe, że tylko nielicznym się udaje, jeśli w ogóle hipoteza jest do potwierdzenia. Coś jednak ma szansę być na rzeczy, bowiem ja akurat mam ten problem rozwiązany – ze wszystkich słabości do akustycznego punka i folksterskich odmian jangle/indie popu mogę się wytłumaczyć czterema akordami, zrzuconymi bezceremonialnie słuchaczowi na głowę jak jakieś pianino z krainy czarów, otwierającymi "Rise And Shine". Tyle prywaty. –Mateusz Jędras

posłuchaj »



07 Sick & Tired (1994, singiel z Emmerdale)

Nie dajcie sobie wmydlić, że Cardigans to wyłącznie pluszowy easy-listening, wieczna sielanka i nieskrępowane troską uśmiechy. Wbrew obiegowym opiniom Szwedzi potrafili wcisnąć w tę swoją zwiewną, pastelową poszewkę pokaźną ilość ponurego, zszarzałego pierza. O samych tylko inklinacjach Svenssona do wplatania skomplikowanych progowych podziałów i hardrockowych sprzężeń w indie-popową formułę mógłby pewnie powstać osobny artykuł, choć akurat bez ''Sick & Tired'' w świetle reflektorów. Tutaj bowiem w rolę naczelnego wichrzyciela wciela się Nina, która słodkim, niezdradzającym żadnych oznak zgryzoty głosem wyznaje ''Sick, tired an sleepless, with no one else to shine for / Sick of all my distress, but I won't show I'm still poor''. Na zewnątrz zatem feelgood vibe, bogato zaaranżowana, urokliwa sekcja dęta, odprężające pyknięcia w struny, a w środku niezabliźnione rany, dotkliwa samotność i pragnienie bliskości. Łyżka dziegciu w beczce miodu. –Wojciech Sawicki

posłuchaj »



06 Fine (1995, Life)

Tropem pierwszego odruchu są dla "Fine" okoliczności buzujących hormonów i wiosny. Na skutek zrzucenia ciężkiej, zimowej draperii krytycyzmu, tak oto zaczyna się nowe życie, które każdego roku można zacząć ukwieconym wpisem na tabula rasie naszego świeżo nabytego, pachnącego pamiętnika. Byt staje się lekki jak andruty. Murawa uderza do głowy toksyczną zielenią, upstrzoną psami goniącymi za lotką do badmintona. Fontanny tryskają wodą zdatną do picia. Natomiast alejkami suną całymi armiami, zakochani. I z grubsza o tym jest ta piosenka. Z niewinnej, bo dwuwymiarowej kontemplacji wiosennej makatki jesteśmy jednak dość szybko wytrącani, gdy po słodkich zwrotkach, nadchodzą lekko zaskakujące, bo wbrew swojemu kontentowi (fiiiii-ne), zawiesiste i zgoła niepokojące refreny. W tym samym niemal czasie buńczuczny bit z podjudzającą gitarą, wykręca powyższą, szkicową wizję tak, że alejki stają się naprawdę wyboiste. –Magda Janicka

posłuchaj »



05 Happy Meal (I & II) (1995, Life & 1996, First Band On The Moon)

Piątka moich ulubionych swego czasu gadżetów z Happy Mealów McDonalda prezentuje się następująco:

5. Buzz Lightyear z Toy Story.

4. Łódź podwodna Gunganów z Mrocznego Widma. Trochę byłem już wtedy za stary na zabawki, ale tata mi przyniósł i poprawiło mi to nastrój w przeziębieniu.

3. G.I. Joe spadochroniarz; jeszcze pięć lat temu zdarzyło mi się go spuścić z balkonu.

2. Woody z Toy Story. Po obejrzeniu filmu marzyłem, żeby został moim najlepszym przyjacielem i udało się!

1. Siedmiocalówka limitowanego (na Europę Środkową) singla Cardigans; do dziś pamiętam czerwoną kopertę z przyklejonym kuponem na dodatkowe frytki. Mniam!

–Patryk Mrozek

posłuchaj »



04 I Figured Out (1994, b-strona singla "Black Letter Day")

Kompilacje odrzutów i b-side'ów rządzą się swoimi prawami, to jasne. Niemal równie jasne jak to, że zbiór takich nagrań z początków Cardigans po prostu musiał okazać się fascynujący. The Other Side Of The Moon stanowi idealne uzupełnienie obrazu "zespołu nie do ruszenia", którym byli Szwedzi w tamtym okresie swojej działalności. A perełki takie jak "I Figured Out" najlepiej tę ich wyjątkowość potwierdzają. Jasne, oni zawsze funkcjonowali trochę poza czasem, przestrzenią i kontekstem epoki 90s, ale ta dwuminutowa miniaturka, ten czysty songwriterski konkret, to jest coś zbyt pięknego, by móc to przeoczyć. Pojawia się tu nawet puzon, a o akordach i harmoniach mógłbym się rozpływać godzinami. Pomnikowy indie-pop, samo dobro. –Kacper Bartosiak

posłuchaj »



03 Blah Blah Blah (1996, b-strona singla "Been It")

Jednym z mało nagłośnionych paradoksów tej kapeli było to, że niektóre spośród swoich najlepszych *kompozycji* ukrywali na stronach B singli, co pokazuje dobitnie wyśmienity składak The Other Side Of The Moon. Mam taką nieśmiałą teorię, że w duchu Peter Svensson był prog-rockowcem i kiedy przedkładał wytwórni szkice na nowy album, to odrzucali mu te co bardziej pojebane, więc potem kisił je po b-stronach singli... Niezmordowana powyginaność motywów gitar i wokalu w tym wałku mnie troszkę "zgięła"... Plus jest coś podniecającego w tym, że taka lalkowata blondyneczka jak Nina śpiewa jakieś "bla bla bla" (cóż za przenikliwa krytyka powierzchownych relacji międzyludzkich!) pod coś, co brzmi jak wykapane King Crimson z Thrak. –Borys Dejnarowicz

posłuchaj »



02 Carnival (1995, singiel z Life)

Najbardziej podoba mi się tu konstrukcja, czyli jak słodki refren rozbraja napięcie nieco melancholijnych smyków. Taki przekorny taniec naturalnej lekkości z delikatnym patosem. A przy tym oczywiście smaczków jest co nie miara: nieco cyrkowy wstęp (cyrkowo-karnawałowe elementy porozrzucane są zresztą po całej piosence), gitara zacinająca jak u Nile'a Rodgersa, matematycznie precyzyjna perkusja pod smykami, septymowe akordy i w ogóle wyjście akordów na pierwszy plan, nawet przed wokal, w ostatnim powrocie refrenu, gdzie wydają się zagrane głośniej niż gdziekolwiek indziej. A wracając do konstrukcji: jak cudowna jest ta pauza w trzeciej minucie i jak znakomicie się kończy, gdy początek melodii smyków podkradają cymbałki, napięcie nabijają bębny i kurtyna unosi się po raz ostatni. W idei piosenki pop zawsze najbardziej urzekało mnie to, ile konkretów da się zamknąć w dziele trwającym około 3 minut i 30 sekund. "Carnival", jako dzieło w pełni domknięte i skończone, to właśnie kolejny doskonały dowód na to, że piosenkę pop należy postrzegać jak osobne wyzwanie artystyczne i dzieło sztuki rządzące się swoimi prawami. Album? Nawet jeśli stoi za nim jakiś koncept, jest co najwyżej kompilacją takich wyzwań. U Cardigans w latach dziewięćdziesiątych zakończonych wyłącznie sukcesami. –Kamil Babacz

posłuchaj »



01 Lovefool (1996, singiel z First Band On The Moon )

Chyba najzabawniejszym motywem przewijającym się w internetowych komentarzach na temat Cardigans jest forsowanie przez muzykologicznych dyletantów takiej taniej mądrości, że to jest niby "prosta" muzyka. Litości... Jest wiele słów, którymi można opisać muzykę Cardigans z lat 90-tych, ale na pewno nie należy do nich słowo "prosta". Zresztą Nina odkryła trochę karty w "Happy Meal", przyznając: "I make things look smart and easy". Smart and EASY. I to jest cały sekret prawie wszystkich piosenek z Emmerdale, Life czy First Band: one finalnie mogą BRZMIEĆ łatwo, ale "od kuchni" są PO-PIER-DO-LONE. Wtedy na arenę zmagań wkracza największy hicior grupy, jej mainstreamowa wizytówka, synonim dla statystycznego przechodnia. Z pozoru nieinwazyjna, błaha, acz pysznie przesłodzona nucanka, rodzaj sowicie podszytego frasunkiem rewersu "Dancing Queen" krajanów z ABBY – czyli takie wolne disco, którego na papierze nigdy byście nie podejrzewali o zapełnianie parkietu, bo przecież za mało BPM-ów i zbyt zatroskany tekst. Ale gdy już wydaje się, że zaszufladkowaliśmy fenomen i ustaliliśmy "oficjalnie" jak to ten jeden raz Svensson dał se spokój z pokurwieniem, zapewniając tym łaskawym gestem sobie i reszcie kompanów wieczne zaiksowe plony, pojawia się "schodkowy", wzrastający prechorus. Prechorus, w którym zdarzyło się coś przedziwnego i bezprecedensowego. Otóż Nina chyba nie bardzo wiedziała o co tam chodziło Peterowi: najpierw deklamuje, a potem coś błądzi po skali; generalnie chujoza straszna. Dlaczego? "Bo nie ma białego". Może pod tę progresję nie da się wymyślić linii wokalnej? I co z tego, skoro nadal brzmi jak MTV. –Borys Dejnarowicz

posłuchaj »

BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)