SPECJALNE - Artykuł

10 kawałków z Athens

21 lutego 2006



10 kawałków z Athens

Na samym wstępie wypada mi zaznaczyć, że felieton ten nie ma być w żadnym wypadku zestawieniem obiektywnie najlepszych, najciekawszych stylistycznie czy też przedstawiających największą wartość historyczną kawałków, jakie kiedykolwiek nagrane zostały przez muzyków pochodzących z tej niewielkiej amerykańskiej mieściny. Celem tego artykułu jest raczej zwrócenie uwagi na fakt, że niespełna stutysięczne "zadupie" gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych, jakim niewątpliwie jest Athens, wydało w ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat zaskakującą liczbę genialnych artystów – łącznie z najbardziej zachwalanymi przez Porcys niezależnymi wykonawcami ostatnich lat. Chciałbym też nieco przybliżyć unikalny charakter tego niesamowitego miejsca, swoistej stolicy amerykańskiego indie ostatnich lat; miasta, w którym prawdopodobnie co drugi mieszkaniec ma na swym koncie płytkę lub dwie. Dlatego też dobór utworów jest taki, a nie inny: dominują kawałki reprezentatywne dla poszczególnych artystów, ale także dobitnie ilustrujące różnorakie trendy i tendencje w ateńskiej muzyce na przestrzeni dekad. Druga sprawa, że korzystając z okazji, postanowiłem wylansować tu kilka swoich osobiście ulubionych tracków: utworów, które same w sobie wiele dla mnie znaczą, pochodzą z wcześniejszych płyt moich ulubionych lokalnych wykonawców, lub po prostu wyróżniają się czymś bardzo szczególnym w mojej prywatnej opinii. I tym właśnie chciałbym się podzielić w tym niezobowiązującym felietonie.


  • R.E.M.: "Man On The Moon" (z Automatic For The People)
    Oklepany wybór zarówno zespołu, jak i kawałka, ale chyba żaden tekst traktujący o muzyce z Athens nie może nie rozpocząć się od opisu zjawiska, jakim było (i niestety ciągle jest) R.E.M. Piszę zjawiska, bo to dzięki kapeli Michaela Stipe'a miasto uzyskało rozgłos i światową sławę; R.E.M. podłożyło fundament pod najprężniej chyba działającą obecnie amerykańską scenę, umożliwiając niejako zabłyśnięcie i rozwój wszystkim późniejszym actom, dzisiaj przede wszystkim z nią kojarzonym. I za to właśnie należy się im szacunek. Poza tym, taki "Man On The Moon", jakkolwiek obrzydzony przez media, to naprawdę świetny kawałek (choć o wyborze decydował tu głównie sentyment), a cały Automatic For The People – iście wspaniała, choć ostatnia taka w karierze zespołu, wielka płyta.

  • B-52's: "Private Idaho" (z Wild Planet)
    B-52's to kolejny z "klasyków" rockowej muzyki Athens, a My Own Private Idaho – jeden z najciekawszych filmów współczesnej amerykańskiej kinematografii (dokładnie Gusa Van Santa). Kawałek post-punkowych bombowców o podobnym tytule nie traktuje już wprawdzie o nagłych atakach narkolepsji ani homoseksualnych związkach, ale jakościowo niewiele wspominanemu filmowemu dziełu ustępuje. No może tu lekko przesadziłem, bo dla większości moich znajomych B-52's (a przynajmniej utwory spoza debiutu – "Private Idaho" pochodzi z drugiego krążka) to taki trochę guilty pleasure albo obciach wręcz; ale zarówno ze względu na międzynarodowy komercyjny sukces, jak i wkład w rozwój sceny naszego Georgiańskiego miasteczka, nie mogło się chyba bez nich obyć w tym zestawieniu.

  • We Versus The Shark: "As Good As It Gets" (z Ruin Everything!)
    Niezaprzeczalny wpływ B-52's widać choćby na przykładzie prog-punkowego We Versus The Shark – prawdopodobnie najciekawszego ateńskiego zespołu wywodzącego się z tradycji wszesno-eightiesowego post-punka. I kolejny raz pozwolę sobie skorzystać z okazji, by wspomnieć o ich niedocenionym albumie. Tym razem "As Good As It Gets" – może nie najlepszy, ale na pewno mój ulubiony kawałek z Ruin Everything! Wśród długich i maksymalnie skondensowanych kawałków, zaskakujących dziwacznymi progresywnymi patentami, utwór ten oferuje bardzo przyjemny moment wytchnienia – w postaci och-jak-mile melodyjnego refrenu – by finalnie powrócić do treściwych punkowych ekstaz charakteryzujących całą płytkę. Jeśli jeszcze nie poznaliście Ruin Everything! – można potraktować ten artykuł jako pretekst – nikt się nie obrazi.

  • Olivia Tremor Control: "Holiday Suprise 1,2,3" (z Dusk At Cubist Castle)
    Wspominając w końcu o Olivii Tremor Control, dochodzimy wreszcie do najważniejszego muzycznego stylu kultywowanego w Athens w ostatnim dziesięcioleciu – psychodelicznego power-popu. Dowodzeni przez Willa Culena Harta, OTC to pierwszy oraz bodaj najważniejszy z zespołów słynnego już kolektywu Elephant 6: wywodzącej się właśnie z Athens grupy luźno powiązanych ze sobą artystów i zespołów, połączonych miłością dla Beach Boys i amerykańskiej muzyki folkowej. Olivia Tremor Control jako pierwsi tworzyli tę specyficzną mieszankę ninetiesowego lo-fi, barokowego popu i psycho-folku, z jakiej wkrótce znane było ¾ zespołów z Athens (i nie tylko). A "Holiday Suprise" to wielowarstwowy utwór, oferujący naprawdę niesamowitą progresje i garść mocarnych hooków; po prostu esencja oryginalnego stylu tego niezapomnianego zespołu.

  • Of Montreal: "Spike The Senses" (z Satanic Panic In The Attic)
    Skoro jesteśmy już przy wzorowanej na latach 60-tych popowej psychodelii, trudno nie wspomnieć o Of Montreal. Chyba najlepiej obecnie znani z wszystkich zespołów kolektywu Elephant 6, OM to w prostej linii kontynuatorzy idei Olivii Tremor Control. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że tak spójnej, treściwej czy po prostu dobrej płyty jak Satanic Panic In The Attic Olivia Tremor Control nigdy nie mieli. A jeśli typować już najfajniejszy utwór na życiowym dziele Kevina Barnesa, to bezwzględnie będzie to "Spike The Senses" – najbardziej mroczny i hipnotyzujący (check mostek), a nawet trochę eksperymentalny (basowy synth we wspomnianej środkowej części utworu zwiastował kolejny, elektro-inspirowany krążek kwintetu) z wszystkich kawałków na Satanic, a przede wszystkim – podsumowujący krążek definitywny kontrapunkt, w mojej skromnej opinii.

  • Man... Or Astroman!: "Reverb 10,000" (z Destroy All Astromen)
    Kończąc temat Beach Boysowych epigonów, jedna rzecz wymaga jeszcze krótkiego komentarza, choćby w ramach śmiesznej ciekawostki: kosmiczna wariacja tematu w wykonaniu kolesi o wdzięcznych pseudonimach Star Crunch, Dr. Delecto czy Dexter X. W zamyśle twórców miszmasz surf-popu ze space-rockiem, w rzeczywistości zaskakująco blisko Metallice i trash-metalowi. Czego to ludzie nie wymyślą, heh.

  • Neutral Milk Hotel: "Song Against Sex" (z On Avery Island)
    W porównaniu z najwybitniejszym dziełem Jeffa Manguma z roku dziewięćdziesiątego ósmego, epickim In The Aeroplane Over The Sea, wcześniejsze nagrania Neutral Milk Hotel zdają się być jeszcze bardziej agresywne i punkowe, a zarazem oferować sporą dozę psychodelicznego eksperymentu. "Song Against Sex", opener debiutanckiego On Avery Island po raz pierwszy ukazuje Mangumowskie połączenie trzech odległych od siebie stylistyk: wywodzącego się z tradycji Elephant 6 psychodelicznego power-popu, prymitywnego punka Ramones i delikatnego alt-folku. Specyficzny sound, który później miał stać się znakiem rozpoznawczym muzyka tu przedstawia się w formie jeszcze szczątkowej, niedopracowanej i brudnej; ale jakże urokliwej.

  • Summer Hymns: "Mr. Brewer (Cackle Cackle)" (z Voice Brother And Sister)
    Każda okazja dobra, by zachwalić ten znakomity zespół, a przede wszystkim fantastyczny debiut z roku dwutysięcznego. Niczym Animal Collective południa, Summer Hymns potrafili skorzystać z dorobku najlepszych grup ze swojej mieściny, syntezując wpływy najznakomitszych folkowych i popowych wykonawców. W przeciwieństwie do takiego Decemberists jednak, którego muzyka (z całym szacunkiem dla kompozytorskich zdolności Colina Meloya) była z początku jedynie chamską zrzynką z Neutral Milk Hotel, tu mamy do czynienia z niesamowitym kunsztem i wrażliwością, z jaką kolesie tworzą swoje "letnie hymny": piękne, miodne i uzależniające psycho-pejzaże.

  • Je Suis France: "Still Flyin' (first version)" (z Je Suis France)
    Nieprawda, że Fantastic Area to jedyna dobra płyta w katalogu pierwszych niezal-rockowców Athens (takich pełną gębą, którym ciągle się wydaje, że żyją w roku dziewięćdziesiątym drugim); na debiutanckim LP można doszukać się kawałków równie dobrych, jak cymesiki ze wspomnianego sofomora. Ale nie będzie tu o nowych-starszych kawałkach; bodaj każdy utwór na krążku przykuwa uwagę, lecz najbardziej wybija się pierwotna wersja "Still Flyin'" – szybsza i głośniejsza niż jej odpowiednik z Fantastic Area, acz zarazem krótsza – dzięki temu funkcjonuje tu w formie energicznego przerywnika, ostrego punkowego zrywu i rozbudzacza – takiego, jakim sekwencja "Ice Age'ów" była dla wybitnego następcy.

  • Bubba Sparxxx: "Ugly" (z Dark Days, Bright Nights)
    Na koniec, żeby nie było tak monotematycznie: Athens to nie tylko stolica niezależnego rocka o folkujących skłonnościach, czy miasto-fanklub The Beach Boys; równocześnie z psycho-popowcami całkiem prężnie działa tu sobie scena hip-hopowa: począwszy na uznanym alternatywnym producencie Danger Mouse ("przyszłości Athens" według muzyków Je Suis France, jak wyczytałem niedawno w pewnym wywiadzie), na komercyjnie docenionym Bubbie Sparxxxie skończywszy; sympatycznym ziomku, który począwszy od pierwszego singla kreuje imprezową, acz trochę auto-ironiczną reputacje rapera-rednecka. Piękna to przeciwwaga dla całej "poważnej" niezal-sceny Athens; chociaż czy w mieście, w którym muzycy przebierają się w hipisowskie ciuszki, tworząc retro-pop w psychodelicznej stylistyce "nie modnej" już od kilku bitych dekad, wszystko nie jest przypadkiem "z przymrużeniem oka?".

    –Patryk Mrozek, Luty 2005

  • BIEŻĄCE
    Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
    Ekstrakt #4 (2024)