SPECJALNE - Rubryka

Rekomendacje 2005

4 stycznia 2006




W minionym roku redaktorzy i współpracownicy Porcys poświęcili bezdenne zasoby czasu i energii na jak najpełniejsze ogarnięcie tego, co działo się w muzycznym cyklu wydawniczym. Z oczywistych względów nie istnieje człowiek, który byłby zdolny ogarnąć *wszystko*, ale można próbować mikroskopijnie dokładnie zagospodarować działkę, jaka w kwestii albumów jest nam najbliższa (królestwo niezal-rocka i księstwa graniczne). Przy dość sporym potencjale kadrowym, ale zarazem uciążliwościach natury technicznej i życiowej (dla każdego z nas serwis jest tylko pasją i non-profitowym hobby, choć często traktujemy go jak główne zajęcie), oceniamy efekty naszych wysiłków na około 70%, co przekłada się na liczbę ponad pół tysiąca płyt z 2005, jakie wzięliśmy pod uwagę zasiadając do końcoworocznego bilansu (ich wykaz w formie alfabetycznego spisu wykonawców możecie zobaczyć tu). Idea osobnego działu podsumowania, o nazwie Rekomendacje, narodziła się właśnie wtedy, gdy zrekapitulowaliśmy naszą ogromną pracę na przestrzeni ostatnich czterech kwartałów i stwierdziliśmy, że nie możemy jej zmarnować.

Decyzja wyniknęła stąd, że dla wielu świetnych krążków nie starczyło miejsca w grafiku recenzji i brudnopisów. Z kolei garść godnych polecenia pozycji zdołaliśmy wprawdzie zrecenzować, ale zauważyliśmy, iż próżno szukać ich w rankingach przedstawianych przez dziennikarzy na całym świecie, więc w obawie przed szybkim przepadnięciem ich w czeluściach zapomnienia, postanowiliśmy zebrać je tutaj. Kilka z nich – jak zwłaszcza We Versus The Shark, Justus Köhncke czy Benevento Russo Duo, a także w dalszej kolejności Count Bass D bądź Marc Leclair – mogłoby z powodzeniem znaleźć się w szykowanej do jutrzejszej publikacji liście "top ten", lecz do szczęścia zabrakło im paru głosów. Reasumując: oto symboliczne zwieńczenie morderczych starań serwisu za rok 2005: kolekcja mniej znanych, a nadal wyróżniających się na tle dominującej szarzyzny tytułów. Jak w przypadku Nut Dźwięków jest ich 15 i są uszeregowane alfabetycznie; 8 z nich recenzowaliśmy i w nawiasach podajemy oryginalne noty. Razem stanowią oficjalny wkład Porcys w ogólne dążenie do wyławiania aktualnych muzycznych łakoci. Życzymy wam abyście wśród poniższych smakołyków znaleźli coś dla siebie.


Benevento Russo Duo
Best Reason To Buy The Sun
[Ropeadope; 7.2]

My, prog-nerdy, musimy się trzymać razem. Albumy jak ten są w stanie bezboleśnie przypomnieć nam o wstydliwej fascynacji zakazanym wśród hipsterów gatunkiem, jaką pielęgnowaliśmy w dzieciństwie. Dzięki gęstym murom keyboardowo-gitarowym odnowimy sympatię do Colosseum, ELP, Jethro Tull i jazz-rockowego King Crimson. Tja, dziadostwo dla brodatych, siwych wujków. Ale co to, zaraz? "Welcome Red" imituje przejrzyste, przyswajalne hity ze stajni Warpa i Tigerbeat6, nie? Akordeon we wstępie przywołuje na myśl Maxa Tundrę, a sielską melodyjkę organków skradziono (w nieco innym metrum) z 9 kawałka na rewelacyjnym breakthrough Chrisa Clarka, Clarence Park. Potykający się bicik, podobnie jak i w closerze, zalatuje Aphex Twinem. O, a dźwięczne kanonady podskakującej perkusji (intro "Becky" albo gigantycznie zajebane wejście na 2:25 w "Scratchitti") brzmią jak wczesny Tortoise z s/t, natomiast repetycyjne wybuchy instrumentalnej mazi wędrują nawet ku skojarzeniom ze Slintem. Wreszcie hidden track to kołysanka emanująca smooth-fusionowym luzem. I materiał obleczono w mleczną poświatę piknych (sorewicz no, check "Sunny's Song") nastrojów, a kolesie, regularnie żonglując rytmiką i harmonią, w ogóle się nie onanizują (dobra, prawie – wyłączając "The Three Question Marks"). Wow, toteż w czasach, gdy wszystko wywróciło się do góry nogami i każdy genre przy odpowiednim ujęciu jest cool, Marek i Józek mogliby stać się Markiem i Wackiem odrodzonego post-rocka o zabarwieniu art-syntetycznym. Ale się nie staną, bo mało kto o nich słyszał. –Borys Dejnarowicz



Broadway Project
In Finite
[Grand Central; 6.9]

Neo-poważka-etno-oriental-electro-downtempo-abstract-hip-hop. Śpieszny spacer płochliwej istoty ciemną aleją karłowatych wierzb płaczących przy słabym świetle ukrytego za chmurami księżyca. Próba odpowiedzi na zeszłoroczne Blue Notebooks. Gorzkawa autobiografia ogarniętego monotonią człowieka, który nie spodziewa się już w swoim życiu żadnych zmian, ale też nie czuje z tej racji mierzącego dyskomfortu. Niewprawny (choć zdradzający talent) zapaleniec, marzący aby kiedyś odkryć sekrety The Trial Of St-Orange tudzież Martes. Matematyczny geniusz, absolwent stu fakultetów, od święta bawiący się dla odmiany "w robienie muzyki". Tło pod długie zimowe wieczory z książką w rękach. Trudna do scharakteryzowania, czy choćby oceny, godna polecenia, nowa płyta Broadway Project. –Jacek Kinowski



Buck 65
This Right Here Is
[V2]

Coś że Buck nie na liście?!? Żarty jakieś czy co? Panowie... Tom Waits rapu nagrywa album praktycznie bez słabego kawałka, zaskakujący podkładami ("Bandits" plus cała reszta), wzruszający melodiami ("Cries A Girl") i wymiatający totalnym bossostwem (nowe opracowanie znanego z Vertex "The Centaur"), a tutaj nikt go nie docenia (no może oprócz Jacka) – nie rozumiem. Wiecie, ja tam generalnie za hip-hopem nie przepadam, ale wydawało mi się że, tak inteligentna płyta z tego gatunku na listę zasługuje. Dobra, nie ma co ględzić, jak by kogoś do This Right Here Is udało mi się przekonać, to jeszcze raz gorąco polecam, (o tym) naprawdę warto (rozmawiać). –Paweł Greczyn



Count Bass D
Begborrowsteel
[Ramp; 7.2]

"Hey Ho / I Know J. Lo". Przemknęła mi dziś przed oczyma baba-sobowtór Erazma z Rotterdamu (tak, wiem, Erazm był gejem). Nawet chód miała z przełomu XV i XVI wieku, myckę też. Szkoda, że nie widział jej Count Bass D (odłóżmy na bok dywagacje, czy w ogóle kojarzy słynnego gościa i czy wie, że był gejem). Momentalnie złożyłby własnymi ręcami jakiś barwny podkład i okrasił go killerskim komentarzem. Ja tego nie umiem, ale kompleksom mówię nie, tym bardziej, że w zeszłym roku mało kto z czarnej gawiedzi mógł się Count Bassowi równać. Nie puszczaj Begborrowsteel młodszemu bratu, biorąc pod uwagę charyzmę, z jaką jej autor stwierdza "I won't take baths till stinking", można podejrzewać, że młody głąb weźmie sobie te słowa do serca co najmniej na kilka kolejnych klas. (Kałużyński twierdził u Jagielskiego kiedyś, że to zdrowo hodować własne bakterie, ale ja bym mu nie ufał.) Zapomnij też o dedykowaniu swojej lubej dramatycznego "Down Easy", bo tak dozna szczerości dołującego przekazu, atomowo wzmocnionego pomykającą lekko w tle gitarką, że nie chcąc profanować twojej wrażliwości odejdzie już na zawsze. (Czy to poziom "Talk To You" Taliba? Spokojnie.) Ehh w ogóle na wysokości tego kawałka żarty się kończą, Count pieczętuje bowiem dzieło outrem sięgającym do zapomnianych, melancholijnych fragmentów Since I Left You. Dzięki coolerstwu pełną gębą Begborrowsteel w pewnym stopniu odświeża wątek tych parędziesięciu minut z historii. –Jędrzej Michalak



Disco Drive
What's Wrong With You People?
[Unhip]

Jest regułą generalną, że wszelkie mody żyją krótkim życiem. Owa prawda dotyka także trendów w krytyce muzycznej, zwłaszcza tej skupiającej się na graniu gitarowym. Jeden nurt jest w stanie pojeździć na podjarce recenzentów najwyżej dwa lata i koniec. Parę zespołów załapie się na falę hype'u, kolejne padną ofiarą spadku koniunktury w przypadku najbardziej komercyjnych magazynów ("NME") lub zwykłego znudzenia ze strony pozostałych. I teraz mam dylemat: czy uznać debiutujących w 2005 roku setną podczepką pod Entertainment! Disco Drive (nazwa zaczerpnięta z 4 kawałka na Go Forth) za gapciów, czy jest już post-punkowy (dance-punkowy) revival sprawą całkowicie przebrzmiałą. Postawiłbym chyba na fazę przejściową: obserwujemy stopniowe odohydzanie atmosfery wokół przeróżnych kopii Gang Of Four, natomiast jeszcze trochę za wcześnie by zespół miał szansę się wybić. Pomóżmy zatem wypromować się albumowi What's Wrong With You People? – godnemu podziwu, konsekwentnemu składaniu ofiar na ołtarzu post-punku. Nothing I can tell you, orientując się w klimatach Radio 4 wiecie o Disco Drive wszystko i niczym was ta płytka nie zaskoczy. Za to piosenki mogą się spodobać, bo nie dzieli tego materiału jakaś przepaść od Gotham!; stężenie iskrzących hooków zbliżone i jeden mocarny szlagier "All About This", rzecz bardzo zrecyklowana co prawda, ale szczera pasja wykonawcza pozwala o tym na chwilę zapomnieć. –Michał Zagroba



Emperor X
Central Hug / Friendarmy / Fractaldunes (And The Dreams That Resulted)
[Discos Mariscos]

Jedno z najświeższych niezal-rockowych nagrań roku ubiegłego; pod względem użytej palety środków wyrazu naprawdę zaskakująca płyta, a przy tym kompletnie bezpretensjonalna. Bo z jednej strony niepoważny lo-fi niezal-roczek, z punkowym zacięciem lekkim i skłonnością do monotonnej "matematyczności", a z drugiej tymczasem niezwykłe brzmieniowe nowatorstwo. Rozmyte akustyczne pejzaże w stylu instrumentalnego oblicza Broken Social Scene, disco-kiczowate synthy zmiskowane z folkowymi arpeggiami; wyluzowany, collegowy styl i "unfocused" w wydaniu tak oryginalnym, iż staje się zaletą. Department Of Eagles na amerykańsko albo kolejna próba pchnięcia estetyki niezal-rockowej w nowym kierunku. Nawet jeśli tak, to bardzo satysfakcjonująca. –Patryk Mrozek



Markus Guentner
1981
[Kompakt]

Nie przynoszą nic metafizycznego rozległe scape'y 1981, ale podług mojej wiedzy tak solidną, ładną melodycznie dawkę ambientu na gruncie heckerowych, laptopowych malowideł dostarczyło obok Markusa Guentnera tylko Eluvium. Nic tu interesującego, prochu gość nie wymyśla właściwie wydawać by się mogło, a jednak zaciekawiło mnie na 1981 odwrócenie kolejności, bo najpierw usypiają szumy i mikroturbulencje nawarstwionych mglistych pejzaży, a po kilkunastu minutach wkraczają rozbudzające electro bity, starające się przypomnieć, że mimo wszystko pozostajemy w obrębie muzyki Kompaktowej i trzeba pokiwać trochę głową. No zwykle bywa odwrotnie, także taka mała siurpryza mnie spotkała. A te bity, no nie są one szczytem wyrafinowania, ledwie zwyczajne jak na ten label "pac pac" bez wielkiej głębi i duchowości, ale przynajmniej całkiem przyjemne świsty się w tle unoszą. –Michał Zagroba



Jackson & His Computer Band
Smash
[Warp]

Urywanym bitem glitch-IDMowe harce kolejnego freaka z Warp. Tak. Cieknący, post-P73 pop, nieco wykorzystujący składnię Forresta (szeroko zakrojony szacun), przez co dokładnie wiemy na czym stoimy, stoi. I w zasadzie co. Wsamplowane wokale czy obracane i przerywane kilka razy w ciągu kawałka sekwencje rytmiczne sprawiają wrażenie dość chwytliwych, brzmieniowo dopracowanych jak na usterkowy beat przystało, całościowo wpisują się bezproblemowo w warpowe podejście do dekonstrukcji. Może nie przesadnie odkrywczo, ani chwytliwie (przebojowość na 6.5), ale dziesiątki efektów na werblach i zgrzyty klawiszowe starają się tak bardzo alinearny groove wytworzyć, że uroczo się tego słucha. Gdzieś też unosi się duch elektro i syntezatorowych wygłupów. –Mateusz Jędras



Justus Köhncke
Dopelleben
[Kompakt; 7.0]

Moja preferowana metafora odnośnie Dopelleben to wyimaginowana podróż pociągiem przez szwabską krainę, ma się rozumieć z głową przylepioną do okna i miłym, najlepiej jednoosobowym, bliskim uczuciowo towarzystwem przytulonym ściśle z drugiej strony. Startująca album, dubowa wersja "Elan" ewokuje ten stan przemierzania z ogromną prędkością terenów o wysokich walorach estetycznych. Syntezatorowa dioda oddala się i zbliża jak sąsiadujące z torami pastwisko, echa kropel pianina audialnie uosabiają szeleszczący w oddali las. I w takich okolicznościach przyrody to ja mogę zjeździć całą Germanię, jawohl. Co szczególnie fajne u Justusa, to kompletnie niezobowiązująca zależność między housem sensu stricto (rodowód bitów) i synth-popową balladą autorską (niewinne wokale). Wciąż nie pojmuję jak kogoś może ten koleżka irytować. No przecież bezpretensjonalność tego Niemiaszka. Jego dystans, uśmiech i skromność, zasługujące na szacun w świetle stylistycznych manipulacji dokonywanych z łatwością na Dopelleben. A szczytowe chwile tej wojaży – rytmizowanie cięte (niczym w "Toxic") smyki "Schwabylonu" oraz najpiękniejsza niemieckojęzyczna piosenka 2005, wyznaczająca nowy standard elektr-emo-popu "Herz Aus Papier" – sprawią (by pojechać wyświechtanym schematem writerskim), że nie będzie wam się już chciało wysiąść na żadnej stacji. –Borys Dejnarowicz



Le Concorde
Universe And Villa
[March]

Kryterium "listowości płyty", choć funkcjonuje w Porcys trochę na zasadzie wyczucia, wydaje się jednak dosyć jasne. Mianowicie chodzi o albumy, które oprócz utrzymywania równego siódemkowego poziomu posiadają także pewien stopień ponadczasowości. Nie mówię tu o nieprzemijalnych klasykach, ale przynajmniej o pozycjach, które po roku nie znajdą się gdzieś pod stosem innych zakurzonych CDRów, tylko będziemy do nich od czasu do czasu z chęcią powracać. Aha, i nie że puścimy sobie jeden, dwa, czy nawet kilka kawałków – jak będzie w przypadku grzecznie power-popowego Le Concorde – ale z przyjemnością wysłuchamy od początku do końca. To może tylko zaznaczę (żeby nie było, ze dział "Rekomendacje", a ja zamiast cos polecać zniechęcam), iż melodyjność (momentami o odlegle shoegazer-popowie aurze) tu serio wymiata. Weźmy choćby takie refreniki do "People Mover" lub "Archeology Of Cruelty" – no jak zażerają. –Paweł Greczyn



Marc Leclair
Musique Pour 3 Femmes Enceintes
[Mutek; 7.0]

W sposób dużo bardziej sformalizowany od Akufena, który był parkietowym fraktalem, celuje tym razem w ścisłe reprezentacje własnych (czy wręcz ciężarnych kobiet) stanów Marc. Spokojniej, z wyważonym szkieletem, ale paradoksalnie silniejszą rolę psychoaktywną pełni Musique. Głębią drone'ów i dworcowych szumów z klikami w rożnych tempach daleko nikt daleko dziś nie zajedzie, ale właśnie mikrofrazowanie na tym polu jest najbardziej kreatywnym atrybutem Leclaira jaki mógł sobie wybrać, żeby pokazać coś jak "nie samymi szokującymi nowinkami metodologia popłaca". Nie ma litości kiedy przybieżeli na gęstości, na płaszczyźnie mikromechaniki z akcydentalnym użyciem klasycznych akordów gdzieniegdzie. Płynny minimalizm (głupio przywołać Reicha w kontekście ostatnich wydarzeń w serwisie) i wysoka forma mimo wszystko nabierają zgrzytu i ulegają rytmicznemu konkretowi od "180e Jour" (koncept, koncept!), a modulacja fraz skłania do podziwu. –Mateusz Jędras



Little Brother
The Minstrel Show
[ABB / Atlantic]

Skoro minstrel to wędrowny średniowieczny śpiewak i poeta, to The Minstrel Show musi być spektaklem naszych praprapra(dużo "pra")dziadów. W ich roli wesołkowie z Północnej Karoliny w magicznej liczbie. Koncept albumu stylizowanego na audycję radiową to nie tylko hołd dla mistrzów od 3 Feet High And Rising, ale okazja do zaprezentowania garści lekko bujających, nie wysilonych numerów. Począwszy od absolutnie wyjątkowego, przepięknego kobiecego chorusa z intra ("This is our life / This is our music / It's our minstrel show"), aż po sam finał nasłuchujemy miłych dla uszu i ducha, uspokajających melodii, rzadko nakrapianych goryczą istnienia. A jeśli już, to w dość łagodnej odmianie. Jak ta, przykuwająca uwagę ludzi z zaległościami, myśl: "Each day is another chance / To do the things I could have done the day before / But I didn't and I known I should have." –Jacek Kinowski



Maspyke
Static
[Bukarance; 6.9]

East-coast rap z Massachusetts w moim ulubionym stylu; sklecanie oszczędnych, acz pokręconych bitów na pełnym luzaku, wyszukany jazzowy sampling, soulowo-funkujący feeling. Przede wszystkim jednak – świetne kompozycje, jak jeden z moich ulubionych singli roku "Step": motoryczny, hipnotyzujący podkład a la Otis Jackson Jr., płynne i melodyjne rymowanie członków tria; klimatyczne rozleniwienie o "skacowanej" nucie, bez żadnych przestojów i nudy jednakże. W reszcie kawałków tak samo – miodne jazz-hopowe bity, vintage'owe posmaki, wyrazista atmosfera. Fani Foreign Exchange czy innych Blackaliciousów już zacierają ręce. –Patryk Mrozek



Octopus Project
One Ten Hundred Thousand Million
[Peek-A-Boo; 6.9]

Moje pierwsze spotkanie z Octopus Project miało miejsce w metrze. PAN SIĘ POSUNIE! Nie jest to jak wiadomo EJ STARY! najlepsza przestrzeń na zapoznawanie się z albumami CO TAM U CIEBIE?, w ścisku, pocie i hałasie NASTĘPNA STACJA WILANOWSKA mało co je widać. Tym razem NORMALNIE MYŚMY Z NIĄ TEGO, WIESZ! jednak eksperyment się powiódł, ośmiorniczanie bowiem wydają się NAPRAWDĘ, NAPRAWDĘ TAK BYŁO MOJA KOCHANA dysponować wyobraźnią Amona Tobina, a przynajmniej wzorują się na nim w intensywności poszukiwań JA GO JESZCZE ZNAJDĘ I MU ZAJEBIĘ, mając przy tym do dźwięków rękę silniejszą HEHE HEHE TEŻ STUDIUJESZ PRAWO?, wprowadzając je w nasze zwoje pewniej i ciężej TEŻ, HEHE HEHE! Układanki przebiły się zatem przez niedogodności A PANI W CIĄŻY, PROSZĘ BARDZO USIĄŃŚĆ bez problemu, ukazując nie tylko intrygująco wymieszaną formę HIH..., ale i znaczne pokłady non-wokalnego ale chwytliwego hooku ...DZIĘKUJĘ ALE JA NIE JESTEM W CIĄŻY. Kontrastuje on z mechanicznością krążka nie tylko wykwitnie i nowatorsko ZNAM KOLESIA KTÓRY JEŹDZI KOMUNIKACJĄ, ale i efektownie, dzięki czemu po pierwsze One Ten Hundred Thousand Million jawi się jako płyta z potencjałem osiągnięcia uniwersalnego poklasku (może spodobać się każdemu), a po drugie jechało TYLKO PO TO ŻEBY PUSZCZAĆ BĄKI I PATRZEĆ NA REAKCJE LUDZI I ŚMIAĆ IM SIĘ W TWARZ mi się tego dnia nadzwyczaj przyjemnie, SERIO. –Jędrzej Michalak



We Versus The Shark
Ruin Everything!
[Hello Sir; 8.0]

Naprawdę nie potrafię zrozumieć, jakim cudem ta genialna płytka nie była w stanie znaleźć dla siebie zaszczytnego miejsca na Porcysowej liście najlepszych krążków roku dwa tysiące pięć; przecież swego czasu Ruin Everything! był w sumie jedynym kandydatem naszego portalu do zestawienia wydawnictw ponad-siódemkowych, niezwykle rzadkim okazem pośród wszechobecnej tandety; serwisowym odkryciem i celebrowaną zajawką. Dziwi więc, że przyszło jej skończyć w dziale luźnych rekomendacji, pośród albumów którym wyraźnie czegoś jeszcze "brakuje". Cóż, nie dajcie się zwieść: w tej płycie akurat wszystko jest już na miejscu, i niezależnie, czy w ścisłej dziesiątce czy poza nią, ciągle jest to najlepszy tegoroczny materiał post-punkowy; szalenie frapujące połączenie precyzji riffów Gang Of Four z klasycznym monumentalizmem progowym (i tu kłania się niekonwencjonalność punku w wydaniu We Vs The Shark), rzeżącego post-hardcore'u Fugazi i czysto-popowej przyswajalności. "Rekomenduję" więc z całego serca. –Patryk Mrozek

BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)