
-
O - Krótka Piłka - Albumy
-
Omni Multi-Task
(19 grudnia 2017)2017 to całkiem niezły rok dla "gitar". Ale kto w wyliczance obok Maca DeMarco, Alexa G czy Hoops wspomni o Omni? Ja na pewno, przez wzgląd na ich skromny shortplay Multi-Task. Jeśli ich nie kojarzycie, a jesteście wyznawcami indie etosu to raczej bankowo trafią do was ich oszczędne środki wyrazu i melodyczna przebojowość rodem z kilku wybitnych kapelek wymiatających głównie w 70s. W reckach pojawiają się takie odnośniki jak Talking Heads (i słusznie, posłuchajcie "Equestrian", który przypomina o More Songs) czy Wire (i też słusznie, posłuchajcie tak z 15 minut), ale chyba coś mało pisze się o wpływie Gang Of Four, a przecież "Tuxedo Blues" dość ostentacyjnie pokazuje (wręcz bezczelna mimikra!), że Omni mieli kiedyś styczność z Entertainment! czy jakimś innym krążkiem mistrzów post-punkowego grania. Zresztą można się bawić w ciskanie referencjami (o, "First Degree" zalatuje Sonic Youth). Coś jeszcze? Może to, że sporo tu jakiegoś surf-rockowego vibe'u a la Beach Boys (wcześni oczywiście), który fajne wpasowuje się w surowy, lo-fi'owy sznyt nagrywek. I to chyba tyle: ogarnijcie, bo miejscami naprawdę kozackie granko. –T.Skowyra
-
Only Real Jerk At The End Of The Line
(9 kwietnia 2015)Pamiętacie "Pass The Pain"? Autor tego kawałka – Niall Galvin – właśnie wydał album, który nie oddala się zbytnio od formuły przyjętej na zeszłorocznym singlu. W większości są to piosenki bazujące na chwytliwych i powtarzanych wielokrotnie temacikach, które razem z budującymi narrację quasi-rapowymi wstawkami i nonszalancko przygrywającymi gitarami tworzą w mojej głowie obraz opalającego się na leżaku młodzieńca, który, trzymając w ręku butelkę piwa, od niechcenia zapodaje kolejne linijki. Odmienne klimaty pojawiają się na bardziej neurotycznym "Petals" czy też na przedostatnim indeksie, którego główny motyw przypomina trochę twórczość Changes. Ważne jednak, że brak wyraźnie słabszych momentów i, jeśli miałbym określić całą płytę jednym słowem, to byłby to przymiotnik "słuchalny". Nie jest to bowiem muzyka, która wymaga odizolowania się od wszelkich rozpraszających bodźców i pełnego skupienia na dźwiękach, ale słuchana w drodze na uczelnię czy podczas SURFOWANIA po internecie sprawdza się bardzo dobrze i pozostawia we mnie wrażenie, że spokojnie mógłbym do niej wrócić chociażby za rok, otrzymując podobną dawkę przyjemności. –P. Ejsmont
-
Orb COW / Chill Out, World!
(23 listopada 2016)Brytyjczycy z Orb, jak sama nazwa ich najnowszego wydawnictwa wskazuje, zapraszają nas na sesję relaksacyjną. Długimi fragmentami album ten koi nasze nerwy typowo ambientowymi kolażami, ale są też momenty, w których duet brzmi jakby nagrywał ścieżkę dźwiękową do jakiejś nowej produkcji sci-fi ("Wireless Mk2") i takie, w których artyści rysują wyraźniejsze pętle, organizując muzyczną przestrzeń w sposób, który po łatce ambient każe dopisać house ("9 Elms Over River Eno (Channel 9 )"). Wyróżniający się "4am Exhale (Chill Out, World!) to fuzja wszystkich tych tropów, skondensowana do sześciominutowej perełki, która przywołuje wspomnienia o najlepszych dokonaniach zespołu. Tym longplayem Paterson i Cauty, w trochę mniej spektakularny sposób niż Marcus Popp, dają kolejny tegoroczny dowód na to, że stara gwardia w elektronice trzyma się mocno. –S.Kuczok
-
Oto Hiax Oto Hiax
(28 lutego 2017)Oto Hiax, w pierwszych sekundach, wjeżdża z soundscapem rodem z bezkresnych interludiów Boards of Canada. Ale to nie bracia Sandison i Eoin, a duet Mark Clifford oraz Scott Gordon stoją za tym dopiero debiutującym w pełnometrażowych zawodach duetem. Choć na wysokości drugiego, trzeciego, a potem siódmego indeksu zdamy sobie sprawę, że to również dobrze mogła być kooperacja ciepłych, przerzedzonych glitchem drone'ów Fennesza, wypadkowa promiennego IDM-u Ovala oraz software'owych algorytmów Autechre generujących dźwięki na podstawie pierwszych sześciu "zagranych" przez zespół wyimków. Syntezatorowa tkliwość pierwszej części płyty doskonale koresponduje z nieco mroczniejszym jej zakończeniem ("Lowlan" i perkusja na kształt dark ambientowego EAI zamykającego jakieś Supersilent).
Tego rodzaju atmosferyczna schizma w kościele patchworkowej elektroniki nie jest zabiegiem z urzędu skazanym na powodzenie. Ostatni raz te subiektywne impresje muzyki konkretnej, czy też power-ambientowej (o ile oczywiście nieco rozszerzymy ramy pojęciowe tego newspeakowego terminu), na szerszą skalę porwały mnie jedynie przy okazji kolejnej sesji z dyskografią Wolfganga Voigta, którego duch z całą pewnością wisi nad tymi co bardziej mirażowymi fragmentami LP Oto Hiax. Bardzo dużo tutaj formalnych sprzeczności, które jednak koniec końców okazują się angażować bardziej, niż jakikolwiek inny joint wypuszczony w Mego na przestrzeni ostatnich kilku lat. Tu jakiś flirt z minimalizmem i zelektryzowany Glenn Branca, tam paluch na klawisz i akord rodem z ejtisowego kosmische musik. Nieoczywista pod względem konstrukcji wyklejanka, po prostu. –W.Tyczka
-
Otsochodzi Nowy Kolor
(27 listopada 2017)Jedno jest pewne: Janek dość szybko przebił się do mainstreamowego rapu. Jeszcze dwa lata temu kojarzyły go tylko sprawdzające każdego świeżaka rap-głowy, a dziś Otsochodzi nagrywa z Włodim, Pelsonem, Pezetem (chociaż ten będzie miał zaraz cztery dychy i mówią, że nie ma już na to kondychy) czy nawet Taco Hemingwayem (w ogóle ogarnijcie jaka epika zebrała się w "SumieNIU" – i tylko bitu żal), a jego klipy mają miliony odtworzeń na YouTubie. Idąc dalej: Janek na poważnie odkrył dla siebie AMERYCZKĘ, bo zdaje się, że codziennie zasypia przy dźwiękach kawałków Lil Uzi Verta (ale pewnie lubi też Kanye Westa czy Migosów) i raczej nie kryje się z tymi inspiracjami. Jaki jest efekt tego stylistycznego i koncepcyjnego przewrotu? Mimo wszystko jestem w stanie unieść kciuk do góry, bo po pierwsze jednak podkłady przeważnie są naprawdę świetnie skonstruowane ("Tel3fony", "Nie / Nie", "Bez 00s" czy mój ulubiony "Jeżeli"). Po drugie Otso wciąż dysponuje całkiem niezłą nawijką (zdarza mu się nawet nawiązywać do Belmondziaka – w "Szarym Uśmiechu" powiada, że "coś tam wiedzą, ale taka wiedza to jest nic") i nie przeszkadza w tym jego dziwne wymawianie niektórych wyrazów. A po trzecie plusy przesłaniają minusy: więcej tu fragmentów przebojowych, wychillowanych i ciekawych od nudnych, topornych i kiepskich. A więc daję na zachętę lajka i liczę, że w na następnej płycie Janek się ogarnie i zaproponuje coś naprawdę zajebistego. –T.Skowyra
-
Scott Walker The Childhood Of A Leader
(6 września 2016)Scott Walker to twórca, którego właściwie nie da się zdefiniować. Jego skłonność do artystycznych metamorfoz od lat dostarcza bólu głowy słuchaczom decydującym się na zwiedzanie wykreowanej przez niego dźwiękowej rzeczywistości. Najnowsze dzieło amerykańskiego muzyka oferuje nam wycieczkę do świata porażającego jeszcze większą obcością i niecodziennością niż na poprzednich płytach. Ponieważ tym razem dostajemy instrumentalną ścieżkę dźwiękową, niebezpieczna wyobraźnia autora jest poparta całkowitą abstrakcją. Brak tu tekstowego naddatku wsadzającego tę nieposkromioną wizję w ramy zrozumienia. Zamiast tego, zostajemy sam na sam niedającym się uchwycić koszmarem.
Interesujący jest również fakt, iż ta ścieżka dźwiękowa stanowi kluczowy element filmowej historii o życiu faszystowskiego dyktatora. Po chwili zastanowienia się, można dostrzec analogie między emocjami wywoływanymi przez oba dzieła. Walker zręcznie manipuluje naszymi reakcjami, skupiając się zwłaszcza na poczuciu lęku. Któż więc inny mógłby napisać nuty ilustrujące genezę społeczno-politycznego terroru? –Ł.Krajnik