SPECJALNE - Rubryka

Ekstrakt #4 (2024)
7 stycznia 2025Witold Tyczka:
A.G. Cook: Britpop
I raz, i dwa, i trzy. Past, Present, Future. W kontrze do makrotrendu kondensującego albumowy format, w opozycji do uśrednionego attention spanu przepalonych styków dopaminowych receptorów pokolenia tl;dr (1h 45 min w ramach jednej nasiadówy? ha-ha) i przede wszystkim w zgodzie z samym sobą. Tak A.G. Cook wprowadził nas w ten JEGO ROK. Metodycznie. Począwszy do 1 stycznia 2024 i release'u "Silver Thread Golden Needle". Kiedy przechrzcił ten głównonurtowy IDM z twentiesów spod znaku jumpscare’owego soundu Patricii Taxxon, ceremonialnego wyspocentrystycznego Skee Maska czy repetytywnego progu Floating Pointsa. Potem było tylko lepiej – ośmioodcinkowy set jako homage dla wygaszonego PC Music; brokatowy aranż, the best of ale to już było. Następnie – slackerski zestaw niezobowiązującej gitarówki podkreślający songwriterskie i (wreszcie!) wokalne atuty Cooka, by ostatecznie zbriefować, jak będziemy funkcjonować w jego sonicznym projekcie przyszłości ("Soulbreaker", czyli synthpopowy modern masterpiece i nawet nie będę się wdawał w żadną polemikę).
A-al-ale… to tylko część ogromnego komercyjnego sukcesu. Bez artystycznej kurateli Cooka nie byłoby żadnego brat summer ani co najmniej dwóch albumów Aitchison w większości wypuszczonych w 2029 roku listach najlepszych LP mijającej dekady. Gość zagrał w tym sezonie jedne z najlepszych didżejskich setów i wcisnął się z f5ve na j-popowe salony.
Jak Cook miał siedemnaście lat, to królowa Elżbieta zrobiła mu z taty rycerza. Za wszystko to (i nie tylko), co popełnił z kolegami w Archigramie, kiedy garściami czerpali z kultury masowej, z technologii i pozycjonowali architekturę względem przemian społecznych XX wieku. Brzmi znajomo? Jak ojciec, taki syn. I naprawdę tylko gest złej woli Oasis, którzy na złość A.G. postanowili zrobić z siebie wydarzenie, sprawił, że właściwej reewaluacji nie uległ termin "britpop".
Maruja: The Vault
Trochę marujadzę, że to wszystko już było i dzwoniło, i nawet wiem, w którym kościele. Niby labourowy Manchester, ale znajdźcie proszę trzy i pół recenzji, w których nikt nie odwołuje się w prostej linii do Windmill w Brixton. Do gitarowej sceny z południowego Londynu, rezydentury black midi, gigów Black Country, New Road, czy Squidów. Zresztą... Maruja przed kolejną BRYTYJSKĄ INWAZJĄ grali do 2019 roku jakieś rootsowe rzeczy, nie pluli na reggae, a ostatecznie zainstalowali się brzmieniowo w okolicach najgorszego sortu zappa-inspired jazz-rocka z hardcore'owym twistem. Nie zrobili rebrandingu (i props), nie zmienili nazwy (słusznie, bo świetnie się prezentuje na koszulkach), ale zakopali na bandcampie wszystko to, co powstało przed EP-ką Knocknarea z 2023 roku. Na tyle umiejętnie, że miejscami mówiło się o wywrotowym DEBIUCIE.
Kiedy hype rósł (tegoroczna EP-ka Connla's Well) a wszyscy szczytowali przy post-rockowych eksplozjach tęskno patrząc w stronę niezapowiedzianego (jeszcze wtedy) premierowego długograja, kwartet niespodziewanie wrzucił do sieci prawie sześć kwadransów take'ów z jam sessions. Zarejestrowanych na telefonie, surowych, popełnionych między 2021 a 2023, pilotażowych, będących jedynie introdukcją; punktem wyjścia do szycia zamkniętych kompozycji, które finalnie zaindeksowali na fizycznych kopiach. Jedocześnie – moich ulubionych. Z nienadętym dęciakiem rozmytym gdzieś w tle (pięknie kontrującym pierwszoplanowy charakter nachalnego alta choćby we flagowym "The Invisible Man"), bez cosplayu Alexisa Marshalla, ale za to utrzymanych w duchu eterycznego progu. I ja to kupuję po maksie, bo nie zawsze trzeba deklamować, czy nawet rapować (np. "Break The Tension"), albo gimnastykować się, żeby upchać nieskończoną liczbę gatunków ramach czterominutówki (np. "Break The Tension"), albo przełamywać napięcie (zwłaszcza, jeżeli nie jesteś w stanie takowego wytworzyć, jak np. w "Break The Tension"), żeby było bardzo dobrze.
Brutalismus 3000: Goodbye Salò
Speedy J jest już grubo po pięćdziesiątce, a od czasów Loudboxera nikt nie nadał takiego artystowskiego rysu (gdzie forma przeważa nad treścią) nienależycie niezrehabilitowanemu hard techno.
Aż do czasów Brutalismusa. Goodbye Salò to ich absolutnie najbardziej dostępne wydanie up to date. Kontynuacja próby redefiniowania rave'owych gatunków; przyjazne światło rzucone na niełatwy do skonsumowania "surowizm" tego typu materiałów, które karmią się live actem. Klubówka z akcentem przesuniętym na cyfrowy nośnik, gdzie berliński duet robi coś, co bardzo trudno przychodziło (a nawet imo może nigdy nie przyszło) – nadaje (nu)gabbowerowi i hard techno singlowy potencjał ("Baby G", "Europaträume", "Badthiings (RIP Avicii)").
I choć Amore Hardcore czy Eros Massacre to EP-ki obiektywnie ciekawsze, to ja czuję, że Goodbye Salò jest tym, czym lekko przeszacowane ULTRAKUNST nigdy być nie mogło – zaproszeniem do tańca tych dotychczas nieprzekonanych.
Xiu Xiu: 13" Frank Beltrame Italian Stiletto With Bison Horn Grips
Nie było i nie będzie lepszego miejsca, żeby polubić się z Jamiem Stewartem.
Xiu Xiu troszkę w świadomości POSTRONNYCH SŁUCHAJĄCYCH rośli. Jeszcze dekadę temu, rozmawiając o berlińsko-kalifornijskim eksperymentalnym duecie, wszyscy przewijali, że A Promise, może czasami też, że The Knife. Fabulous Muscles, polaryzujące FORGET oraz formalnie ciężkie The Air Force jawiły się raczej jako takie cult classics. Żadne szersze audytorium. Rozedrgany wokal Stewarta, miłość do kakofonii, podskórna tendencja do przedramatyzowania ocierającego się o niewymuszony kicz, inkorporowanie peryferyjnych folkowych elementów – nie jest łatwo zostać przy Xiu Xiu w trakcie inicjacyjnego odsłuchu. A – umówmy się – to jest band z gatunku tych, które zyskują przy 69 odtworzeniu, a później blisko już do wbicia "xiucidal tendencies" gdzieś pod skórę.
Do czasu. We 13" Frank Beltrame Italian Stiletto With Bison Horn Grips wchodzi się bez tarcia. Rozlany po wszystkich trackach neo-psych absorbuje jakikolwiek potencjał na przyciężkawy wpierdol, którego ofiarą padało się każdorazowo w starciu z liryczną osnową projektu. Pod względem piosenkowości jest tak, jak jeszcze nigdy wcześniej nie było. Żadna to synteza przeszłych dokonań czy tour de force "popowych" przebłysków Xiu Xiu. Nowa jakość, nowy styl sonicznej narracji w repertuarze i wybitnie poprowadzone instrumenty w "T.D.F.T.W.". Od początku do końca – czysta przyjemność. I naprawdę nie mogłem uwierzyć, że Ignore Grief to melodia 2023 roku.
Album, przy którym wreszcie nie warto być ultrasem Xiu Xiu, bo tylko byś się wkurwiał(a), że istnieje szansa, że po Knocked Loose przyjdzie jeszcze pora na Stewarta u Jimmy'ego Kimmela.
Melt-Banana: 3+5
2024-2013=11. Tyle lat czekaliśmy, że przekonać się raz jeszcze, że Yasuko Onuki cierpi na tę rzadką przypadłość sprawiającą, że swój bestialski ćwierk potrafi uformować tak, by działał na zasadach niemal niezależnego instrumentu. To, co stanowi o unikalnym charakterze Melt-Banana zostało dowiezione po raz kolejny.
Chaos w pełnej harmonii, po raz ósmy. Strukturalnie rozkminione, ale też – podobnie jak na doskonałym Fetch – wielki triumf Agaty, który wygrywa pod kątem produkcji. Zero mood swingów, ale sporo rytmicznych shiftów. Niby brudno jak po nocnej zmianie, ale z wykorzystaniem TECHNOLOGICZNYCH OSIĄGNIĘĆoddzielisz w ścieżce każdą pojedynczą mikrobakterię.
Można słuchać i po profesorsku, z linijką, w birecie, i też dać im pograć na emocjach. Bez ewolucji, rewolucji, ale na koniec dnia to Melt-Banana, tak że nie spać, sprawdzić i odtwarzać.
Gábor Lázár: Reflex
Siedem twarzy monotonii. Trzydzieści minut perkusyjnych docinek w białym kitlu. Nuda, że aż swędzi? Witamy w Lázárlandzie.
Gábor w klasycznym dla siebie stylu pracuje algorytmicznie. W oparciu o znane patenty muzyki generatywnej pamiętającej jeszcze czasy Eno czy będącej w absolutnym peaku popularności gdzieś na wysokości Ae i AFX-a. Tylko wariacja na Reflex jest zdecydowanie mniejsza. Nie złapiesz tutaj żadnego bombastycznego wohawoah w kwestii primo tempo i tak(t)owych wycieczek wokół niego. Węgier skupia się na tekstrualnym mikro – utrzymaniu harmonijnego przebiegu i osiada tam, gdzie glitchu spod znaku Ikedy doznaje się na hi-endzie.
Touché Amoré: Spiral In A Straight Line
Kolejny krok w postępującej indierockizacji Touché Amoré. Jeremy Bolm, jeden z większych melomanów w branży, z potężną etenylową kolekcją, znalazł w sobie jeszcze więcej miłości do hooków i piosenkowości.
Jego kalifornijski projekt dalej tematycznie rezonuje tam, gdzie wisi żałoba, próba dialogu natrafia na barierę trudu międzyludzkich interakcji, a wszystko seryjnie puentuje radosno-melancholijną refleksją, że gdzieś tli się jeszcze nadzieja. Niby ale to już było, ale dziś to granie będące na idealnym przecięciu intensywności i melodyjności, co czyni SiaSL jednym z najmocniejszych punktów w dyskografii TA. Zdecydowanie nie moim ulubionym, niemniej wartym sprawdzenia choćby ze względu na to, jaką ewolucyjną drogę przeszedł głos Bolma na przestrzeni tych lat. Od nieukierunkowanej surowizny z wysokości Parting The Sea Between Brightness and Me po pełną samoświadomość na tegorocznym długograju. I na koniec: kto pamięta "Skyscraper" z Julien Baker na Stage Four, ten po closerze "Goodbye for Now" nie będzie chodził niezadowolony. Zwłaszcza, jeżeli nigdy nie znalazł w sobie cierpliwości dla jazzu i niezbyt lubi braci Coen. :wink: :wink:
Kid, Feral: Headlights (EP)
2018. Pamiętam, jak doznawałem wtedy debiut Ferali – najbardziej innowacyjnego podejścia do screamo od co najmniej dekady. Popierdolone breakdowny, follow-upy w postaci turbo-innowacyjnych (jak na standardy ówczesnej gry) riffów i perfekcyjne wywarzenie nerdowskiej napinki i cheesiness'u, które pozwalały Szwedów po prostu polubić. Jako band. Doceniłem to zwłaszcza w tym post-orchidowskim revivalu krzyczanek w twentiesach, gdzie każdy jeden dobry zespół (no może oprócz post-ironicznych OLTH) zanurzał cały swój image w mizantropijnym anturażu.
Tak było sześć lat temu. Crica 2021 mastermind tercetu, Vile, wpadł w spiralę samonakręcającego się fatum. Nie wdając się w szczegóły – finalnie stracił zdolności motoryczne, nie mógł szarpać strun i ciężko przychodziła mu nawet obsługa komputera. W standardowych warunkach, w których średnia żywotność niezłej skramzowej kapeli oscyluje w granicach od czterech do pięciu miesięcy po wydaniu debiutanckiego materiału, dla Kidów nie było szans. Gdyby nie fakt, że w ich rodzinnym Skövde mieszka siedem osób, a cztery odbierały lekcje muzyki, to raczej nie istniały żadne logiczne przesłanki, żeby przetrwać taki hiatus.
Niespodziewanie wrócili jednak z krótkim, dziewięciominutowym materiałem, który wyróżnia się na tle pozostałych gatunkowych propozycji z tego roku. Przede wszystkim tym, że wypracował swoje własne flow. Płynną tranzycję z jednego indeksu w drugi, która każe myśleć o Headlights EP jako materiale wewnętrznie spójnym, koherentnym, który staje okoniem wobec emoviolence'owego trendu rozszczepienia – gramy gradobiciem blastów, pauzujemy, i kolejna porcja ściany. AOTY z tego nie będzie, ale nie mam prawa czuć rozczarowania.
Body & Dis Fig: Orchards Of A Futile Heaven
Z dala od dronowych i sludge'owych riffów. Kiedy ostatni raz było tak dobrze? Na I Have Fought Against It, but I Can't Any Longer, jak podśpiewywała im pod własnym imieniem i nazwiskiem Lingua Ignota?
Stricte industrialny zwrot The Body, który wyraźnie ma miejsce w ostatnich latach, w końcu dał się złapać w ramach jednego longpleja. Orchards of a Futile Heaven to album, który tam, gdzie nie może, to sięga po eklektyczny warsztat Dis Fig. Artystki, która na featach się czuje (Dreamcrusher, The Bug). Weźmy na tapet takie "Dissent, Shame": syntezatorowy soundscape, eteryczny damski wokal i jesteśmy na terytoriach, na których sam Buford i King nigdy by się nie zagnieździli. Co jeszcze? Dynamiczna interakcja między delikatnością a brutalnością – na granicy śpiewu i krzyku. Eskalowane eksplozje perkusji, rytualna kakofonia. Niełatwe to wszystko w odbiorze, ale niesamowicie satysfakcjonujące.
Iglooghost: Tidal Memory Exo
E-e-e-e-e-exo portal.
To było tak: po tym całym bujnym wonky, które Igloo uprawiał, nasz bohater postanowił zamknąć się w opuszczonym garażu i nagrać swoje najbardziej surowe, enigmatyczne i futurystyczne ścieżki w karierze.
Południowo-wschodnia Anglia. Seamus siedzi w jakimś dziwnym nadmorskim miasteczku. Mieszka w squacie. Na zewnątrz permanentna burza. Górne UKF-y, jakieś sensowne radia? Zapomnij. Piracki przekaz na krótkich falach. Treść? Dziwaczne dźwięki, gatunkowe mutacje i elektryczne sonaty na temat oceanicznego szlamu. Tak o procesie twórczym pisał sam artysta. Ile w tym prawdy – WIADOMO. Ale pod względem konsekwencji, w tym swoim worldbuildingowym zadaniu, to młody producent na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy nie miał sobie równych. Stworzył cały rozbudowany wizualnie świat, w którym osadził nieprzeciętny konceptualny album. Powołał do życia stronę internetową Exo Portal.
W niej zaszył fikcyjne fora dyskusyjne i obskurny marketplace, gdzie szereg anonów opychał jakieś wapienne szkielety muszlowców i ramienionogów. Popełnił wykręcony bestiariusz stworzeń zamieszkujących Tidal. Opisał całą lokalną scenę – rozwijającą się na nadmorskich terenach UK subkulturę, która w wyniku magnetycznych burz i zanieczyszczeń ekosystemu przeobraziła się w grupę dziwaków-buntowników zbierających magazynowany u wybrzeży złom. Ba – dodał nawet sample wiodących figur movementu: od protoplastów sporestyle'u, przez epigonów tench.wave'u oraz klasycznych reprezentantów tektonikore'u.
I jak wiem, że muzyka powinna BRONIĆ SIĘ SAMA. Bez tej całej kontekstowej nadbudowy. Ale tyle frajdy z obcowania z dziełem kompletnym, interdyscyplinarnym i przy tym wszystkim dźwiękowo zajmującym (to, jak położył łapska na drillu 🙏), to miałem ostatnio w czasach internetowej kampanii promującej Garden Of Delete.
Tidal Memory Exo to projekt skończony, odzwierciedlający fascynację artysty tworzeniem immersyjnych światów i narracji, i powinien być konsumowany w dużych kawałkach – jednocześnie słuchając oraz scrollując tekstowo-obrazkowy appendix.
Aspartame: Inevitably...Hesitation
Nie wiem o nich nic, ale wśród wszystkich tych obskurnych projektów, które wypłynęły na kolejnej już fali emo revivalu, to jest to granie pierwszorzędne. Trochę inkorporuje te elementy twee, które wszyscy lubimy w Everyone Asked About You (btw Never Leave w ogóle nie powinno mieć swojej premiery), ale jednocześnie szybko je wygasza i kontruje matematycznym post-hardcorem. Songwriterska ekstraklasa. Takie "What's Your Idea" czy "Ship" z powodzeniem mogłyby stanowić o sile nowojorskiej sceny w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, gdzie stylistycznie Aspartame leży. Taki band to watch or to disband, ale prosimy nie regulować odbiorników.
Drive Your Plow Over The Bones Of The Dead: Tragedy As Catharsis
Okazuje się, że nie tylko Dua Lipa czyta Olgę Tokarczuk.
DYPOtBotD pochodzą z kanadyjskiego Vancouver i grają emoviolence w oldskulowym stylu. Na grindowym patencie, z silną inspiracją metalcorem, z szorstkim basem i dużą wiarą w umiejętności sekcji rytmicznej. To, co wyróżnia tragedy as catharsis na tle pobratymców, których w tym roku było na pęczki, to unikalna zdolność unikania monotonii. Chyba tylko oni i journal (na EP Journal) byli w stanie w tej całej swojej dysharmonii utrzymać równy poziom i nie multiplikować w nieskończonych miniaturach tych samych patentów. One-tricków nie stwierdzam, a i pragnę uwypuklić jeden bardzo istotny fakt. Mianowicie: Will Killingsworth – KLAWISZ, gitara i INŻYNIER Orchidów ukierunkowywał to brzmienie i mimo, że to spory indykator, że wszystko tu z metką "serious business", to jednak DAJ TO GŁOŚNIEJ. Tak na przyszłość, bo wierzę, że w tercecie takowa jeszcze nastąpi.
TOP 10 PŁYT
Charli XCX Brat + PARTYGIRL
A.G. Cook Britpop
Vampire Weekend Only God Was Above Us
Cindy Lee Diamond Jubilee
Ulcerate Cutting The Throat Of God
Iglooghost Tidal Memory Exo
Xiu Xiu 13" Frank Beltrame Italian Stiletto With Bison Horn Grips
Adrianne Lenker Bright Future
Maruja The Vault
Nick Cave & The Bad Seeds Wild God
TOP 10 SINGI
Fontaines D.C. "Starbuster"
Adrianne Lenker "Sadness As A Gift"
A.G. Cook "Silver Thread Golden Needle"
Charli XCX "Sympathy Is a Knife"
Vampire Weekend "Mary Boone"
Magdalena Bay "Death & Romance"
Geordie Greep "Holy, Holy"
Brutalismus 3000 "badthiings (rip avicii)"
FKA Twigs "Eusexua"
Still House Plants "M M M"
Strona #1 Strona #2 Strona #3 Strona #4 Strona #5 Strona #6 Strona #7