
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Słodki, osobisty w wymowie pop zapatrzony w milenijny boom kreatywności tego genre'u dla wszystkich, którzy stoją na stanowisku, że heteroseksualizm jest przereklamowany.
Japońska badaczka popowych artefaktów z przełomu wieków prezentuje kolejny kolorowy, empoweringowy singielek. Wierzcie w siebie i słuchajcie przebojowego synth-popu!
MVZR: Chyba mój ulubiony producent i DJ. Kiedy pierwszy raz przesłuchałem jego set dla Boiler Rooma twarz miałem czerwoną od łez. Ryan w swoich utworach i remixach zawiera niesamowitą dawkę "słodkich" (wiem kochani znajomi, nienawidzicie tego określenia) emocji. Tak brzmi miłość, nostalgia i rozstanie. Tak brzmi namiętność i pożądanie. Romans z k-popem i artystami z Azji zdaje się to potwierdzać. Kanadyjczyk ma też na koncie wiele remixów trapowych artystów jak Migosi czy Keef, które są jedyne w swoim rodzaju. W jego dyskografii nie ma słabych momentów, wszystko błyszczy prawdziwym sercem do tworzenia muzyki.
Kiedyś znalazłem pewien cytat i przytaczam go za każdym razem kiedy mam okazję: "W muzyce nie chodzi o finalny produkt ale o sam proces twórczy" czy jakoś tak. Ryan zdaje się podzielać takie podejście do muzyki. Mam nadzieję, że was również te utwory zachwycą.
Nigdy za wiele rzetelnych imitacji wiecznie żywej w pamięci fanów r'n'b Aaliyah. Ten tętniący brytyjskością, garażowy hołd dla wyżej wymienionej rozpoławia moje nostalgiczne serce. Wy jednak słuchajcie do woli, jakby co, znam dobrego kardiologa.
O ile solowa twórczość AlunaGeorge (zniknięcie George’a Reida to zagadka godna Strefy 11) jest dla mnie od kilku lat pasmem rozczarowań, to gościnne występy panny Francis wciąż dają mi sporo frajdy. Wczesnodisclosure'owy, juniorboysowy soundsystem SG Lewisa to środowisko, w którym Aluna czuje się jak u siebie, a Carpik jak ryba we flourescencyjnej wodzie.
Post-discowe wzbogacone smugami synth-funku "Better" to prawdopodobnie najbardziej radosny utwór w dość skromnym katalogu (który jednak rozrasta się w zatrważającym tempie) bostońskiej pupilki internetów. Znakomity, bezpretensjonalny soundtrack do wylegiwania się przy basenie i sączenia fikuśnych drinków. Clairo z każdym kolejnym numerem stara się być lepsza i muszę przyznać, że współpraca z SG Lewisem to krok w dobrą, klawiszową stronę.
Pogrobowcy NWA z przytupem wbijają się na zatłoczoną, electro-funkową imprezę. Powiew świeżości w trapowym getcie.
Ten zaraźliwy, piętrowy disco-pop o glamowych inklinacjach z outrem przypominającym wyimaginowaną kolizję chwaszczącego post-punku Suicide z EDM robi kiełbie we łbie. To się nazywa powrót!
Początek tego utworu nie zwiastuje niczego wielkiego, ot kolejny indie-popu z szeregu tych średnio zajmujących, ale wraz z wejściem lekko progowego riffu wszystko nabiera sensu. Tak wyraźnego, że od kilku dni nie potrafię przestać myśleć o motywie przewodnim tego zgrzytliwego, fajnie skompowanego lovesongu.