
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Epokowe "Papierosy" wreszcie doczekały się godnego następcy. "Rym za rymem, jak stroboskop, zapierdala od epilepsji".
Prostolinijne, żwawe indie naznaczone delikatnym wpływem brytyjskiej nowej fali, przy którym z pewnością miło będzie sączyć rozwodnionego browarka w katowickim plenerze. Jeśli darzycie sympatią R.E.M., The Drums lub fantazjujecie o alternatywnej, radośniejszej wersji Joy Division na antydepach, to raczej się nie zawiedziecie.
Rome na kalejdoskopowym disco-funkowym bicie Chaza Bundicka? Chyba do kogoś uśmiechnęła się tu taneczna fortuna, a już na pewno do DJ Carpigianiego, który nagania blurby zamiast stać w kolejce po piwo na Openerze. Ale to teraz nieistotne, bo od nadpobudliwego "Hoodrich Disco" w głowie kręci mu się jak po kilku.
Na debiucie poznanianki znajdziecie wiele świetnych utworów, ale mi największą frajdę sprawia kompozycja ukryta pod indeksem trzecim. Pastelowe, wymuskane produkcje Chloe Martini zawsze wzbudzają we mnie uczucie głębokiej nostalgii za doskonałością r’n’b z lat 90., w tym konkretnym przypadku za twórczością TLC i Janet Jackson. Z kolei Rosalie robi wrażenie wokalistki, która poleci nawet na drzwiach od stodoły, choć tutaj mamy raczej do czynienia z luksusowym spa.
Synth-popowy, poddany kinetycznej, uk bassowej terapii wpis do pamiętnika pogodzonej z losem kobiety. Syntezatorowe, świetnie zinterpretowane wokalnie rozważania o nieuchronnym procesie zacierania się wspomnień.
Padło tu kiedyś pytanie, czy Rosalie. zna Rosalię. No mam nadzieję, bo katalońska rewelacja tego roku ze swoim przebojowym, nowoczesnym post-flamenco odstawia iberyjską konkurencję i nie tylko. Najpierw świetne "Malamente", teraz równie dobre "Pienso En Tu Mirá", czego chcieć więcej?
Barcelońskie, współprodukowane przez El Guincho future-flamenco, które z miejsca bukuje Ci bilet na niezapomniane, wakacyjne wojaże. Wyklaskany, minimalistyczny letniak wielokrotnego użytku jak się patrzy (a jest na co, check efektowny klip).
Najbardziej eksperymentalny numer w karierze Rossa z Przyjaciół, którego nietypowa, labiryntowa architektura dźwiękowa wprawia w osłupienie. Brzmi to wszystko jakby w drugim pokoju odbywała się jakaś obłąkana, narkotyczna potańcówka dla robotów na skraju załamania nerwowego. Przysłuchujcie się z uwagą.