
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Max Tundra, czyli żelazny kandydat na najlepszego przedstawiciela gatunku ludzkiego po pewnej przerwie znowu siada za fluorescencyjną konsoletą. Już po pierwszych taktach wszystko wiadomo, Jacobs jak zawsze odpalił idiosynkratyczny, bogaty harmonicznie synth-pop.
Dziwnie ostrzyźony Amerykanin zapodaje udemarcowiony indie-pop urozmaicony lśniącym pasażem synthów. Przyjemne niczym kubek gorącego kakao po wyczerpującej przechadzce w mroźny dzień.
Urave'owiony, nieuchwytny zderzacz imprezowych hadronów. W poszukiwaniu bangerowej cząsteczki Higgsa.
Poptymizm poptymizmem, ale czasami potrzebny jest też solidny gitarowy wpierdol. Córki swoim industrialnym noise-rockiem w duchu jakiegoś Big Black w pełni zaspokajają tę pierwotną, zwierzęcą potrzebę. Z pozdrowieniami dla użytkowników RYM-u.
Better Person: Kiedyś, bardzo bardzo dawno temu grałem z tym przemiłym panem koncert w Brukseli. Po wielu latach ukazał się jego debiutancki singiel, w którym właściwie ze wszystkim mi po drodze. Delikatna produkcja, język francuski i przepiękny hook w septymowym refrenie. Polecam gorąco.
Muchy (Michał): Te dźwięki są jakoś tak biologiczne, że nie da się ich nie słyszeć. Zbyt organiczne, czasem nieładne i organicznie irytujące. Ostatnio skręcałem przy Dionysus meble i zrobiłem to szybko. Nie zmienia to faktu, że jest to muzyka spoza obecnych czasów i trendów, jeśli w ogóle z jakichś jest.
Zawsze gdy wjeżdża nowe Deafheaven, kończy się mój poptymizm, choć może nie tak zupełnie, bo to jednak z reguły najbardziej przyswajalny black w tej części galaktyki. Nawet nad Styksem czasem świeci kwietniowe słońce. Samo szatańskie dobro!
Blackgaze'owcy z Kalifornii wpuszczają do swojej metalowej klatki zakochanego we wczesnym Built to Spill kanarka. Dwunastominutowa, żwawa eskapada wprost w pluszową, beachouse'ową czeluść. Uwaga, jeśli wytrwacie do końca tej efektownej, wielokrotnie złożonej epopei (mi udało się z trzy razy, więc nie jest to jakieś szczególnie trudne wyzwanie), to czeka Was plot twist, zderzenie ze środkiem wyrazu, z którego Deafheaven chyba jeszcze nigdy nie korzystali.
Na nowej płycie Deafheaven metalu ostało się już stosunkowo niewiele, ale na szczęście goście mają na tyle talentu do tworzenia ciekawych kompozycji, że w niczym nie ucierpiały na tym ich kawałki. I właśnie delikatny, oparty w głównej mierze na szlachetnych pasażach fortepianu opener tego LP chyba najlepiej obrazuje dość nietypową drogę ku jasności, jaką pokonali niegdysiejsi apostołowie blackgaze'u. Zbyt popowi dla słuchaczy metalu, zbyt metalowi dla apologetów popu, czy może być lepszy komplement?
- lolo skręcony, puść jakąś muzykę
- a czego ty w ogóle słuchasz
- any jungle in guy?
- co
- no to niech będzie czarny hip-hop
- to te murzyny, co miały kiedyś fiuta na okładce płyty?
- co ty pierdolisz
- mówię prawdę franz, w chuj spoko ten kawałek jest jak na zespół z nomen omen chujem na okładce, ale powiem ci, że pasuje tak do jointa jak muzyka z gladiatora do striptizu, w sumie śmieszna opcja, kiedy oni stali się z kapeli dla białych kuracyj, które są w trakcie zbierania hajsu na pierwszą dziarę zespołem dla fanów toola hehe
- ale przecież tool to znaczy fiut hehe
- a rzeczywiście hehe